Z okazji obchodów 75-lecia polskiego Szczecina światło dzienne i internetowe przestrzenie ujrzał film „Rozmowa o literackim Szczecinie”, który miał swoją premierową odsłonę w ramach wydarzenia „Zakochani w Szczecinie”.
Rozmowa obejmująca czas długi, bo od 1945 roku do dziś. Temat rzeka, rzeka przynajmniej taka jak Odra, a może i pokaźniejsza. Ile nazwisk, tytułów, wydarzeń! Dodajmy – rozmowa blisko dwugodzinna, w gronie profesorskim, polonistycznym, czyli kompetentnym. Tuzy z Uniwersytetu Szczecińskiego: profesor Inga Iwasiów, profesor Jerzy Madejski i profesor Andrzej Skredno, creme de la creme naszej filologii. Zapowiadała się duchowa uczta z elementami edukacyjnymi i wspominkowymi, czyli coś, co takie jak ja, spłowiałe, wiekowe, ale jeszcze coś tam resztką sił kojarzące tygrysy lubią, jeśli nie najbardziej, to bardzo.
Z wypiekami na twarzy, telefonem w dłoni i słuchawkami na uszach odpaliłam więc bez wahania internety, by napawać skołataną duszę intelektualnym balsamem. Nie zraził mnie widok dyskutantów zagonionych do piwnicznej izby – okej, pomyślałam, rozumiem, Sartre, Simone de Beauvoir, Saint Germain des Pres, egzystencjalizm, szanuję, jest klimacik, może jeszcze tylko jakiś dyskretny jazz w tle dla dopełnienia całości by się przydał, jak to dawniej w paryskich piwnicach bywało, ale nie eskalujmy żądań. Zaczęło się! Dyskutują! Ale… No cóż, może „dyskutują” to jednak nie jest właściwe słowo. Raczej monotonnie wygłaszają swoje opinie, tak, wiecie – rozumiecie, z godnością i profesorską samoświadomością. Pani profesor na początek skromnie mówi o sobie i swoich zasługach, no i bardzo dobrze, od czegoś trzeba zacząć, zresztą zgrabnie tłumaczy, że o regionalizmie najlepiej mówić poprzez własną biografię. Jasne. Jest więc dość sennie, ale miło. Chwilami tylko profesor Skrendo jakby otrząsał się z tej somnambulicznej atmosfery, ale bez większego wpływu na całość, o zauważalnym wpływie na reakcje pozostałych gości nie wspominając.
Z dźwiękiem trochę kiepsko, więc daję głośność na full, żeby niczego nie uronić i usłyszeć kiedy padnie nazwisko Gałczyński. Pada dość szybko, mam więc swoja złośliwą satysfakcję (wiecie, taką z cyklu „Niemożliwe, naprawdę to zrobili!”), ale spokojnie nasłuchuję dalej i zakładam się sama ze sobą. Raszka? Bingo! Kulmowa? Bingo! Frajlich? Bingo! Liskowacki? Bingo wielokrotne! Owszem, to wszystko nazwiska, które muszą paść, bez nich nie ma opowieści o szczecińskiej literaturze. Pełna zgoda. Ale… Hmm… Gdyby wyciągać wnioski z całości piwnicznej nasiadówki, to wypada uznać, że oprócz wymienionych do grona najwybitniejszych twórców lokalnych zaliczyć trzeba w pierwszym rzędzie… poetkę Wiktorię Klerę i poetę Adama Zielińskiego, czyli rapera Łonę. Mieli oni zapewne stanowić alibi na wypadek, gdyby ktoś chciał wysunąć oskarżenie, że dostojni rozmówcy nie dostrzegają młodych (?) twórców. Podobnie jak Leszek Herman miał załatwić sprawę literatury popularnej. Nie, o Monice Szwai, która rozpoczęła bogaty szczeciński rozdział tej twórczości, nie wspomniano. W sumie dość szybko stało się jasne, że najciekawsze będzie śledzenie, kogo profesorskie grono nie wymieni. I trzeba przyznać, że zebrało się naprawdę zacne grono niewymienionych, ale nie miejsce tu na nadrabianie profesorskich zaniechań. Ich rozmowa, ich wybory, ich niewybory. Choć lepiej nie wmyślać się za długo w kryteria, jakimi się kierowali.
Jednak jednej rzeczy wybaczyć nie można. Rozmawiać przez dwie godziny o literackim Szczecinie i nie poświęcić choć pięciu minut na najważniejsze lokalne wydawnictwo, które już dawno wyszło poza nasze opłotki i cieszy się estymą w całej Polsce? Nie pogadać o szczecińskim wydawnictwie, które w tym roku kończy 20 (!) lat, a w świecie literatury w tym miejscu na mapie Polski osiągnięcie takiego wieku nie jest rzeczą ani naturalną, ani prostą. Mowa o wydawnictwie Forma, dziele życia Pawła Nowakowskiego. Forma to poezja, powieść, esej, książki krytyczno-literackie, dziesiątki pisarzy (m.in.: Henryk Bereza, Dariusz Bitner, Kazimierz Brakoniecki, Janusz Drzewucki, Bogusław Kierc, Miłka Malzahn, Mirosław Mrozek, Dariusz Muszer, Krzysztof Niewrzęda, Paweł Orzeł, Uta Przyboś, Helena Raszka, Karol Samsel, Grzegorz Strumyk, Anatol Ulman), setki tytułów, nagrody literackie i, jako się rzekło, szacunek w całej Polsce. I co z tego? Nic. Formy w „Rozmowie o literackim Szczecinie” praktycznie nie ma. Nieprawdopodobne. Tak, oburzam się, ale nie udaję, że nie rozumiem. Niestety rozumiem. Paweł Nowakowski jest zbyt samodzielny i nie aspiruje do miejsca przy stole krewnych i znajomych królika zajmujących się dystrybucją literackiego prestiżu w Szczecinie. Może więc dobrze, że o nim „zapomniano”? Trudno o lepsze świadectwo niezależności i sukcesu.
Berenika LEMAŃCZYK
Fot. arch.