Czwartek, 28 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Ten facet z czasów tatów

Data publikacji: 30 września 2018 r. 07:18
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:51
Ten facet z czasów tatów
 

Rozmowa z Andrzejem Sikorowskim

– Ostatnio często bywa pan w Szczecinie, choćby w ubiegłym miesiącu na koncercie z Jaromirem Nohavicą i Arturem Andrusem. Niedługo z kolei, bo 2 października, wystąpi pan z grupą Pod Budą i córką Mają na koncercie w tutejszej filharmonii. Czy takie wyjazdy na koncerty pozwalają panu poznać odwiedzane miasta?

– Dodam jeszcze do tych peregrynacji szczecińskich, że po wspomnianym przez panią koncercie byłem na początku września w Kołbaskowie na Festiwalu Poezji Śpiewanej, natomiast w połowie tego miesiąca występowałem podczas turnieju tenisowego. Zatem Szczecin pojawia się w moim życiorysie dość często. Niestety, życie estradowe polega na tym, że dojeżdża się do jakiegoś miejsca, odwiedza hotel i salę, w której się odbywa impreza, a na zapoznanie z architekturą czy zabytkami ma się niewiele czasu. Podczas turnieju tenisowego znajomi pokazali nam fragment Szczecina by night. Potem poszliśmy z kolegą gitarzystą na deptak Bogusława i zanurzyliśmy się w życie nocne, co mi się bardzo podobało. Myślałem, że mieszkam w mieście, w którym całą noc można przesiedzieć w lokalu, bo nikt w Krakowie z baru czy restauracji nie wyprasza i nie gasi światła. Odniosłem wrażenie, że w wielu miejscach Szczecina jest podobnie.

– Skoro mowa o nocnym życiu Krakowa. Czy pan w swoim mieście może spokojnie wyjść na piwo na Rynek, czy za chwilę robi pan za „misia” do zdjęcia?

– Mieszkam w centrum Krakowa, zatem mieszkańcy są z moją osobą oswojeni. Przyznam, że jestem w kontrze do wielu kolegów artystów, którzy opowiadają o uciążliwości popularności i o tym, że są nią zmęczeni. Ja nie cierpię z powodu ataku fanów, bo – powiedzmy sobie szczerze – nie mamy w Polsce gwiazd, z których przechodnie zrywają ubrania. Spotykam się z objawami sympatii polegającymi na tym, że ktoś się do mnie uśmiechnie, poprosi o autograf albo zdjęcie typu selfie. Każdemu na to pozwalam, bo w jakimś sensie jestem zależny od tych ludzi. To oni przecież przychodzą na imprezy, by mnie słuchać, płacą za bilety, kupują płyty i pozwalają mi funkcjonować od tylu lat. Z kolei trzeba umieć sobie radzić z zaczepkami ludzi, którzy po paru głębszych mają ochotę się zbratać. Nauczyłem się od Andrzeja Zauchy, jak nikogo nie obrazić, odmawiając jednocześnie wychylenia kieliszka.©℗

Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 28 września 2018 r.

Rozmawiała Monika GAPIŃSKA

Fot. archiwum

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA