Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Urszula Dudziak: Muzyka i tenis trzymają mnie w pionie

Data publikacji: 30 listopada 2018 r. 19:25
Ostatnia aktualizacja: 01 grudnia 2018 r. 14:00
Urszula Dudziak: Muzyka i tenis trzymają mnie w pionie
 

Rozmowa z Urszulą Dudziak, czołową postacią polskiej wokalistyki jazzowej

Czym jest to obiecane „więcej” w tytule książki „Wyśpiewam Wam więcej”?

Kiedy niedawno dostałam nagrodę Mateusza "za całokształt", to się ucieszyłam, ale jednocześnie poczułam zakłopotanie. "Całokształt" – czy to znaczy już koniec?! A przecież mam wiele rozmaitych pasji, pomysłów, chcę opowiedzieć, wyśpiewać więcej. Wielu muzyków, artystów w dojrzałym wieku nagrodzonych za "całokształt" tworzy nadal. Może do nazwy nagrody należałoby dodać "za dotychczasowy całokształt" i nadal cieszyć się urodą życia i ją tworzyć.

Brzmi to jak manifest.

Jestem przykładem kobiety, która totalnie wyeliminowała dwa słowa „nie wypada”. Zmierzyłam się kategorycznie z wieloma stereotypami, np. że w pewnym wieku – a jak wiadomo blisko 45 lat temu skończyłam 30 lat – czegoś robić nie należy, że trzeba się przeprowadzić z życia na fotel pod lampę. Nie!

Mówię kobietom, że chcę totalnie zmieść z powierzchni ziemi stereotyp, że 50-latka to starsza pani, a jak kobieta ma 70 lat to ludzie się dziwią, że "ona jeszcze żyje?". Jestem nadzieją dla wielu kobiet, które nie mogą się wyzwolić z przeświadczenia, że wiek nas zobowiązuje do określonych, "odpowiednich" zachowań, które tak naprawdę są wbrew temu, co czujemy i jak się czujemy, są wbrew nas. 

Wiek do niczego nie zmusza?

Jesteśmy wolnymi. Moje apele bardziej dotyczą kobiet niż mężczyzn. Oni potrafią sobie wiele wytłumaczyć z korzyścią dla siebie. Porównajmy choćby takie dane: 95 proc. kobiet nie jest zadowolonych ze swojego wyglądu, a mężczyźni wręcz odwrotnie.

Pytasz, o to "więcej" – otóż ta książka jest właśnie moim manifestem. Celowo odwołuję się w niej też do mojego pamiętnika, który od lat prowadzę regularnie. Przez te prywatne zapiski chciałam udowodnić, że można się urodzić na nowo. I to jest piękne. Każdy człowiek może to zrobić w pewnym momencie życia, jeśli zrozumie, że niektóre decyzje, podjęte w przeszłości, także te mylne, czy narzucone przez innych fałszywe ścieżki, choć pozostawiają rysę na naszym życiu, można porzucić. Można się z nimi rozstać, zapomnieć o nich, ponieważ rysa jest zrobiona ołówkiem. Można ją gumką wymazać. I wówczas bez obciążeń z przeszłości narodzimy się na nowo; nawiążemy kontakt z tym małym dzieckiem w nas, pełnym ciekawości, radości, zachwytu. Dopiero później dziecko zostaje przytłumione przez rozmaite "przeszkadzajki" w życiu.

Postrzegana jesteś jako osoba sympatyczna, otwarta, promienna. Wiele optymizmu jest też w tej książce.

Nauczyłam się dbać o pogodę ducha, dobro, rozwagę, dystans. To prawda – w książce jest wiele optymizmu. Są też w niej rozmaite ciekawe powiedzenia, cytaty z moich lektur ludzi mądrych i ważnych dla mnie. Ostatnio hołduję takim słowom "wolę być szczęśliwa niż mieć rację". Na moich koncertach proszę, aby publiczność powtarzała tę frazę. Gdy się zgodzimy, że nie warto obstawać przy swojej racji za wszelką cenę – następuje ogromna ulga. Zwłaszcza teraz, gdy się w domu kłócimy, kłócimy w windzie, na ulicy, w telewizji, bo każdy ma rację.

Miłosz powiedział – cytuję to w książce – że jak w 55 proc. twój rozmówca ma rację to jest ok, jak w 75 proc. – to jest podejrzane, natomiast jak ktoś, kto z tobą dyskutuje, twierdzi, że ma 100 proc. racji jest zwykłym łajdakiem. Jeżeli weźmiemy sobie do serca powiedzenie "wolę być szczęśliwa niż mieć rację", wtedy inaczej wyglądają rozmowy, debaty. Jest dyskusja i kompromis. Stres się oddala.

I to się sprawdza?

Wiem, czym się mogę podzielić. To, o czym mówię w książce, wynika z mojego życia. To nie zawsze były owacje na stojąco na koncertach. Miałam różne doświadczenia, porażki, zostałam zdradzona, wiem sporo o bolesnych dla kobiety sprawach. Bywało trudno np. w Nowym Jorku, gdy zostałam sama z dwiema córeczkami i sama musiałam zarobić na ich trzymanie i opłacenie mieszkania, ładnego mieszkania tuż przy Central Parku.

Ale był to też czas, kiedy występowałaś w najsłynniejszych nowojorskich klubach Village Vanguard, Sweet Basil, Blue Note. W 1972 r. prestiżowy amerykański magazyn "Down Beat" przyznał twojemu albumowi "Newborn Light" maksymalną ocenę pięciu gwiazdek, a w 1979 roku "Los Angeles Times" mianował Urszulę Dudziak Piosenkarką Roku.

Ale bywało też tak, że wieczorami śpiewałam klubach w Nowym Jorku, a w dzień pracowałam na przykład w call center. A do tego, zwłaszcza na początku pobytu w Stanach, byłam bardzo nieśmiała, miałam kompleksy, niskie poczucie własnej wartości. Teraz jest odwrotnie. Mam więcej pewności siebie i czuję się autentycznie sobą.

W jakim momencie podejmujesz tę nową opowieść o życiu? Czy to jest kontynuacja poprzedniej książki?

To są w dalszym ciągu obrazki z mojego życia: opowieść o rodzinie, córkach, moich wielkich miłościach na przykład o kapitanie żeglugi wielkiej, moim narzeczonym, z którym właśnie budujemy dom. Zawsze marzyłam, żeby mieć domek na wsi. Pochodzę w końcu z niewielkiej górskiej wsi Straconka dziś jest to już, niestety, dzielnica Bielska-Białej.

Wspominam koncerty, rozmaite występy. Cytuję własny pamiętnik z czasu, gdy przyjechaliśmy z Michałem Urbaniakiem do Nowego Jorku i byłam autentycznie przerażona. Miałam 30 lat, a czułam się niepewnie i staro. Postanowiłam sobie odejmować dwa lata: mówiłam, że mam 28 lat.

Opisuję solowe tournee w Niemczech i Austrii – dałam wtedy po 20 koncertów. Pamiętam jak w Memmingen, miasteczku na południu Niemiec, na koncert przyszła publiczność średnio zainteresowana, zmęczeni mieszczanie przysypiali, panowała grobowa cisza. Wpadłam na szalony pomysł: wyszłam na scenę i wrzasnęłam najgłośniej, jak potrafiłam. Obudzili się i koncert był naprawdę udany. A po koncercie zapowiedziałam: "Teraz wspólnie pozbędziemy się stresów i niewygodnych myśli; róbcie tylko to, co ja". I z całej mocy zaryczałam jak lew. Po chwili ciszy zaryczało dwieście niemieckich lwów. Nie chcieli mnie puścić ze sceny. Fama poszła po okolicy i mieliśmy nadkomplety publiczności – aktywnej.

A jak wyglądał powrót do Polski?

Do kraju wróciłam po 13 latach nieobecności. Przypominam w książce moją trasę po Polsce z zespołem Walk Away. I naturalnie rok 1985 i Jazz Jamboree, kiedy śpiewaliśmy z Bobbym McFerrinem. Nie tak dawno znowu się spotkaliśmy na wspólnym występie na festiwalu Solidarity of Arts w Gdańsku. Piszę też o ostatnich programach, np. "Bitwie na głosy" – bardzo się w to zaangażowałam z moją młodą śpiewającą ekipą.

Podczas koncertów nawiązujesz serdeczny, bezpośredni kontakt z publicznością. Nie tylko śpiewasz, ale opowiadasz. Czy to z Ameryki przywiozłaś pomysł na takie "one man show"?

Potrafię śpiewać i bawić słuchaczy przez dwie, trzy godziny. Lubię uwodzić publiczność, ale czasami nie jestem pewna, czy nie przesadzam, nie chciałabym przekroczyć dobrego smaku. W książce napisałam, że najlepiej byłoby, gdyby mi ktoś doradził, ocenił skrytykował, pochwalił. Jurek Kosiński byłby najlepszy, bo miał wspaniałe poczucie estetyki, fenomenalne poczucie humoru, wrażliwość. Wychwyciłby wszystko, co jest nie tak. Nie tak dawno, po koncercie w Warszawie, jedna ze znajomych dziennikarek zwierzyła mi się, że lubi, jak śpiewam, ale tak naprawdę czeka, aż zacznę opowiadać swoje historie. W Stanach publiczność wręcz oczekuje od artysty otwartości, bliskiego kontaktu, szczerości, no i poczucia humoru. Ludzie lubią posłuchać, ale i się pośmiać. U nas jest teraz podobnie.

Piszesz w książce - "mój kochanek tenis". Wciąż grasz?

Oczywiście! Czasami żartuję, że tenis to mój zawód, a śpiewanie to hobby. Myślę, że muzyka i tenis trzymają mnie w pionie, a przede wszystkim sprawiają mi przyjemność. I o to przecież chodzi.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Anna Bernat (PAP)

Fot. Dariusz Gorajski

* * *

Urszula Dudziak jest czołową postacią polskiej wokalistyki jazzowej. Nagrała ponad 50 albumów. Występowała lub nagrywała z takimi muzykami, jak m.in.: Krzysztof Komeda, Adam Makowicz, Michał Urbaniak, Bobby McFerrin, Herbie Hancock, Jaco Pastorius, Ron Carter, Michael Brecker, Flora Purim, Nina Simone, Carmen McRae, Dee Dee Bridgewater, Sting, Lionel Hampton. Koncertowała w wielu krajach Europy, Azji i obu Ameryk, w Carnegie Hall w Nowym Jorku i słynnych nowojorskich klubach jazzowych. Jej utwór "Papaya" stał się światowym hitem. Znana jest ze stosowania techniki wokalnej zwanej "scatem", polegającej na naśladownictwie dźwięków instrumentów.

 

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Urszula
2018-12-01 13:49:49
Dla ciebie kropka to pani Ula, a raczej Urszula. Nie spoufalaj się smarkulo.
Ula, muzyka mnie też, ale ten hmm..nm.. m... tenis ... No, no !
2018-12-01 01:13:07
.
REKLAMA