Ten kto wybrał się na sobotni, wieczorny występ kabaretu Hrabi, na dziedzińcu szczecińskiego zamku, z pewnością wyszedł zadowolony. Jeśli ktoś pozostał jeszcze na muzycznym stand-upie Joanny Kolaczkowskiej, to wieczór miał wyjątkowo udany. Finał Festiwalu Komedii SZPAK był bowiem znakomity, a każdy z występów publiczność nagrodziła owacjami na stojąco.
Zanim na scenie pojawili się artyści kabaretu Hrabi, dyrektor artystyczny festiwalu i twórca tej imprezy, Grzegorz Dolniak, oficjalnie pożegnał się z publicznością. Artysta bowiem po piętnastu latach rozstał się ze szczecińską imprezą. Jak wspominał ze sceny, kiedy wpadł na pomysł Szpaka, nie wszyscy wierzyli w powodzenie festiwalu, a jednak się udało.
Kabaret Hrabi przedstawił nowy program pt. Ariaci, który w całości dotyczył ... opery. Były zatem popisy wokalne (raczej z przymrużeniem oka, kiedy to artysci wykonywali "aryjki", zamiast arii), dowcipy dotyczące życia miłosnego śpiewaków operowych, rozmów w foyer opery czy w kawiarence teatralnej. No i wreszcie, na koniec, wystawiono "Operę polarną" opowiadającą o mezaliansie w śnieżnych okolicznościach: miłości naukowca i ... foki. Warto dodać, że w ekipie spektaklu kabaretowego "Ariaci" znalazł się Czesław Jakubiec, śpiewak operowy.
Po godzinie przerwy, na scenie pojawiła się liderka wspomnianego kabaretu Joanna Kołaczkowska, której towarzyszył pianista Hrabiego - Łukasz Pietsch, perkusista grupy Raz Dwa Trzy - Janusz Olejarz, a także - w jednym utworze - szczecinski skrzypek Marcel Kruszyński. Zaskoczeniem dla widzów był niespodziewany występ, ze środka widowni, Dariusza Kamysa. W jednej z piosenek kolega artystki z kabaretu (i prywatny szwagier, jak podkreśliła Kołaczkowska) zagrał na harmonijce ustnej.
Recital pt. Hrabina pączek składał się z dowcipnych piosenek - ot, o złośliwej żółtej sukience, w którą nie da się wcisnąć, o skąpym absztyfikancie, który obdarowuje kobietę kwiatami zerwanymi w polu, o Ewce, która zabiła pewnego mężczyznę ... szmatą czy o pewnej romantycznej podróży do Paryża, w trakcie której ukochany nie zabrał narzeczonej do Luwru. Artystka uraczyła też widzów opowieściami ze swojego życia, głównie z dzieciństwa i młodości, np. o spotkaniu, na dyskotece, z bandą nożowników ze wsi Serby, zaklinowaniu się w psiej budzie czy o "brzusiu", jak mama artystki nazywa jej krągłości. Występ zakończyła piosenka o świętach ... Bożego Narodzenia, czyli m.in. o obżarstwie wigilijnym, cholesterolu podniesionym i awanturach rodzinnych. Na bis z kolei publiczność usłyszała utwór improwizowany, którego bazą były słowa podane przez widzów, m.in. akwarium i szabla.
Warto dodać, że artystkę z widowni oklaskiwał nie tylko wspomniany szwagier, ale też siostra Agnieszka i przyjaciółka, szczecińska pisarka Barbara Stenka (z którą Kołaczkowska pisze właśnie książkę dla dzieci!).
(MON)