Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

„Niewysłuchane głosy słyszę wyraźnie”

Data publikacji: 12 listopada 2021 r. 12:43
Ostatnia aktualizacja: 08 grudnia 2021 r. 13:06
„Niewysłuchane głosy słyszę wyraźnie”
Fot. archiwum prywatne  

Z Dominiką BUCZAK, autorką nominowanej do Nagrody „Gryfia” powieści „Dziewczyny z placu”, rozmawia Alan SASINOWSKI

– Jest pani dziennikarką, ale o placu Konstytucji w Warszawie napisała pani nie reportaż, ale dwie powieści „Plac Konstytucji” i kontynuację, „Dziewczyny z placu”. Co daje literatura, czego nie jest w stanie dać dziennikarstwo?

– Właściwie coraz rzadziej myślę o sobie jako o dziennikarce i to jest zmiana, którą zawdzięczam moim powieściom. Na placu Konstytucji mieszkam od trzynastu lat, to miejsce od początku bardzo na mnie oddziaływało, intrygowały mnie lokalne historie. Gdy się wprowadziłam, w mojej klatce mieszkało jeszcze sporo starszych pań, które zatrzymywały się na półpiętrach, rozmawiały, a ja w biegu podsłuchiwałam te opowieści. Docierało do mnie, że chcę opisać historię placu Konstytucji. To miała być książka dziennikarska, ale długo nie miałam pomysłu na to, w jakiej ma być formie. W końcu doznałam iluminacji i stwierdziłam, że napiszę powieść. Pisząc ją, odkryłam, że reportaż, wywiad to gatunki, w których twórca uzależniony jest od rozmówców, bohaterów, od ich wizji świata. Powieść daje większą wolność. Pisarz filtruje treść przez własną wrażliwość i wiedzę o rzeczywistości.

– Pani w ogóle lubi Warszawę? Relacje warszawiaków ze stolicą bywają skomplikowane.

– Bo to niełatwe miasto. Ja bardzo lubię tu mieszkać. Wybrałam ją świadomie, już jako dorosła osoba. Studiowałam w Krakowie, tam zaczęłam zawodowe życie. Potem zaczęłam poznawać Warszawę, między innymi dzięki studiom podyplomowym, i coraz bardziej mi się podobała. Także przez kontrast z Krakowem, w którym wszystko jest jasne, wszystko jest pozamiatane i rozdane, wiadomo, który ród jest najstarszy, kto pracuje w magistracie, kto na uniwersytecie, kto w szpitalu, kto z Bronowic, kto ze Starego Miasta. W Warszawie jest inaczej. Architektura Warszawy, z całym jej bałaganem, chaosem, jest twórcza. Do tego kwestia historii. W Krakowie historia to Jagiellonowie. W Warszawie to ostatnich kilkadziesiąt lat widać na ulicach, po mieście chodzą osoby, które na własnej skórze przeżyły kilka zwrotów historii.

– Na czym polega fenomen placu Konstytucji? Jaką rolę odgrywa w Warszawie?

– Powstał na cześć Józefa Stalina w ciągu zaledwie dwóch lat. Został w całości wybudowany w stylu socrealistycznym, niewiele jest takich miejsc w Polsce. Został oddany warszawiakom w roku 1952, a już w 1956 roku na fali odwilży był krytykowany, nawet jego budowniczowie musieli złożyć samokrytykę. Plac to ogromna przestrzeń, miały się na nim kończyć komunistyczne pochody, budowano tu trybuny dla przywódców PRL-owskich. Na początku ludzie w mieszkaniach na placu obsadzani byli według klucza partyjnego – na jednym piętrze musiał być przodownik pracy, dyrektor i profesor, i pani sprzątaczka. W latach 60. stał się modnym, wygodnym miejscem do mieszkania. Na parterze mieściły się luksusowe jak na tamte czasy kawiarnie, restauracje. Później zajęły je banki i salony sieci komórkowych. A teraz, kiedy one przeniosły się do sieci, część lokali stoi pustych, i nic dziwnego, niektóre mają 300 metrów kwadratowych powierzchni. Dziś plac ma problemy z odnalezieniem swojej tożsamości.

– Dlaczego uznała pani, że to miejsce będzie dobrą metaforą do opowiedzenia powojennej historii Polski?

– Bo historia Polski była na nim silnie reprezentowana. Po okresie stalinowskim – mniej ta oficjalna, ale wszelkie zrywy przeciw PRL-owi mieszkańcy mogli obserwować z okien. Niedaleko mieści się Politechnika Warszawska, więc na plac wytaczały się wszelkie protesty studenckie – już od 1956 roku. Po 1968 r. wiele mieszkań zostało pustych, bo sporo Żydów, którzy przeżyli Holocaust, zamieszkało w okolicy placu Konstytucji. Na parterze mojego bloku mieściła się kawiarnia „Niespodzianka”, w której „Solidarność” przygotowywała się do wyborów w czerwcu 1989 r. W kiosku obok kolportowano pierwsze numery „Gazety Wyborczej”. W pobliżu jest aleja Przyjaciół – specyficzne miejsce, w którym mieszkali przedstawiciele komunistycznych rządów – Józef Cyrankiewicz czy Jakub Berman – ale z drugiej strony mieszkał tam Adam Michnik, więc odbywały się tam spotkania, z których wykluwała się „Solidarność”. A kiedy odradzała się wolna Polska, na placu Konstytucji rozkwitł dziki kapitalizm. Cały był zastawiony budkami z chińszczyzną.

– W jednym z wywiadów mówiła pani, że chce pani pisać o miejscach nieopisanych z punktu widzenia kobiety. Co to za miejsca?

– Nie chodzi wyłącznie o miejsca, chodzi o całość ludzkiego doświadczenia. Kobieca narracja ciągle jest słabo słyszalna, opowieści kobiet są dyskredytowane. Powieści pisane przez pisarki określa się mianem literatury kobiecej, która uchodzi za mniej wartościową od tej „męskiej”. Kobiecy punkt widzenia często traktowany jest przez to jako egzotyczna wizja. Sama niedawno złapałam się na tym, że używam sformułowania „groby ojców i dziadków”. A dlaczego nie groby babek i matek? Jestem przekonana, że wprowadzenie równowagi w dostępie do wglądu w męskie i kobiece służyłoby wszystkim. A na poziomie kraju nie ograniczano by kobietom praw i nie musielibyśmy się zmagać z tragediami, jak ta z Pszczyny, miasta, w którym mieszkałam przez wiele lat.

– Jeden z głównych tematów „Dziewczyn z placu” to postawienie poważnego znaku zapytania przy micie samostanowienia, bycia tym, kim się chce. Jesteśmy determinowani przez pochodzenie społeczne, miejsce zamieszkania, przez rany zadane nam przez rodziców, przez politykę. Dobrze to czytam?

– Oczywiście, że jesteśmy. Jesteśmy kowalami własnego losu, ale tylko do pewnego stopnia. Musimy liczyć się z tym, co mamy wokół, co przeżyliśmy, kto nas wychował i jak. Polityka – chcemy tego czy nie – ma na nasze życie przemożny wpływ. Nie jest tak, że o wszystkim możemy decydować tak, jakbyśmy chcieli.

– Drugi ważny wątek: upominanie się o niewysłuchane głosy. Jest w książce taka scena, niby epizodyczna, ale zwróciłem na nią uwagę. Ku zaskoczeniu czytelnika okazuje się, że jeden z bohaterów, działacz opozycyjny, ma żonę, dzieci i w ogóle się nimi nie zajmuje. Jego żona wygłasza wściekły monolog na ten temat. Skąd ten wątek?

– Upominanie się o głosy niewysłuchanych to moja życiowa misja. Słyszę je wyjątkowo wyraźnie. Podobną historię przeżyłam. W 1980 roku, gdy miałam kilka lat, mieszkałam w małej miejscowości Brzeszcze, w której jest kopalnia. W całym bloku jedyny telefon znajdował się w mieszkaniu moich rodziców. Przychodziły tu żony strajkujących w kopalni górników, dzwoniły do nich, mówiły: „Nie wygłupiaj się, wracaj do domu”. Któregoś razu kobieta w ciąży, z kilkuletnią córką, przeżyła rodzaj załamania nerwowego, zaczęła krzyczeć na męża, że się boi, że nie wie, co ma zrobić, jak zacznie rodzić. W Brzeszczach nie było szpitala.

– Co na to jej mąż?

– Żona nie skłoniła go do opuszczenia kopalni. W końcu walczył o ojczyznę… Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Nie mam poczucia, że oni oboje zgodzili się na to, że jak ona zajdzie w ciążę, to on będzie strajkował i pozostawi ją samą.

– Żony bohaterów – to temat na całą książkę.

– Trochę już zaczyna się o tym mówić. Gdy „Solidarność” była jeszcze związkiem bez struktury, połowę związku stanowiły kobiety. I ich rola nie ograniczała się do parzenia herbaty i smażenia jajecznicy. Potem, kiedy związek się strukturalizował, we władzach „Solidarności”, było tylko 7 proc. kobiet. A już przy Okrągłym Stole zasiadła jedna kobieta. Było to możliwe tylko dlatego, że ktoś umarł i zrobił jej miejsce. A na końcu politycy – i ci postkomunistyczni, i ci solidarnościowi – przehandlowali prawa kobiet. „Najpierw Polska, potem Polka” powtarzali. Najpierw zajmiemy się wolnością, wyborami, krajem, potem prawami jego obywatelek. I przegłosowali tak zwany kompromis aborcyjny, który – jak widać – z czasem udało się zamienić w niezwykle restrykcyjne prawo zabijające kobiety. Dostęp do aborcji to symbol tego, jak w kraju traktowana jest połowa jego mieszkańców.

– Jeden z bohaterów to uczestnik marszu niepodległości. Byłem na marszu w Warszawie w 2018 r. Przebiegał spokojnie. Tymczasem w telewizyjnych relacjach jest sporo obrazów przemocy.

– To zależy, na który marsz się wejdzie i w którym momencie. Marsz z 11 listopada 2011 roku widziałam z okna mieszkania. Widziałam wyrywany bruk rzucany w policję. Policjanci oddzielali „miłośników ojczyzny” od członków „Kolorowej Niepodległej”, którzy śpiewali „All you need is love”. Kontrast był wyraźny. Mój synek, który wyjechał tego dnia do dziadków, nie mógł wrócić do domu na noc. Cały wieczór trwała wojna. Siwy, bohater „Placu Konstytucji” i „Dziewczyn z placu”, powstał właśnie z tej wojny.

– Ale nie jest faszystowskim ogrem.

– W „Dziewczynach z placu” się zmienia. Nie ukrywam, że to była postać, którą było mi najtrudniej stworzyć, bo była mi najbardziej obca. Jest kibicem Legii Warszawa. Tworząc jego postać, znalazłam blogi kibiców, którzy – wiadomo – od bójki nie stronią, ale jednocześnie ich światopogląd jest silnie podbudowany ideologicznie. Czerpałam z tych blogów, budując Siwego.

– I jeszcze jeden wątek „Dziewczyn z placu”: lekcje empatii. „Siwy” nie jest stereotypowym kibicem. Inne postaci też są traktowane ze zrozumieniem. Matka, która nie bardzo kocha swoje dziecko, nie zostaje potępiona. Pani, która przeżywa namiętność w wieku średnim, autoironicznie mówi o sobie „głowa siwieje, dupa szaleje” – ale narratorka tak jej nie ocenia. Jeden z bohaterów łączy bycie kochającym ojcem z zupełnie antymęskimi upodobaniami erotycznymi. Co zrobić, aby empatia działała, a nie była tylko deklaracją?

– Wierzę w to, że dzisiejsze dzieci będą bardziej empatyczne niż my. Gdy się człowiek wykąpie w morzu miłości, łatwiej mu potem rozumieć innych ludzi, mniej chętnie narzuca światu zerojedynkową, jedyną słuszną wizję. Nie mam niestety optymistycznego przepisu na to, jak Polska miałaby stać się krajem empatycznych ludzi. Mogę obiecać, że w moich książkach będę się starała zrozumieć i przedstawić różne racje i punkty widzenia.

– Dziękuję za rozmowę. ©℗

 

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

greg
2021-12-04 13:42:32
idźmy w pokoju ludzie prości, przed nami jest jądro ciemności. 8* i Konfederacje
Bez komentarzy?
2021-11-12 13:40:02
A szkoda, pisarka mimowolnie(?) wskazuje że mieszkania w tym miejscu (plac Konstytucji) dostawało się z klucza partyjnego potem bezrefleksyjnie(?) pisze o Żydach którzy zwalniają te.mieszkania na fali partyjnych czystek w 1968 i że mieszkali tam kaci Polaków pokroju Bermana i przyszli koncesjonowania opozycjoniści np Michnik... Trudno chyba znaleźć w innych wypowiedziach tak skondensowany opis zjawiska określanego przez wielu Polaków jako żydokomuna... Dalej jest podobnie paradnie...
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA