Rozmowa z perkusistą José Manuelem Albánem Juárezem, który poprowadził warsztaty w szczecińskiej Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej I stopnia
– Po wielu latach wrócił pan do swojej szkoły, prowadząc tu warsztaty z uczniami. Powróciły wspomnienia?
– Owszem, spędziłem tu dużą część dzieciństwa, uczyłem się grać na instrumentach, brałem udział w pierwszych próbach, śpiewałem w dziecięcym chórze Belcanto i już jako dziecko wyjeżdżałem na koncerty, nie przypuszczając nawet, że będzie to w przyszłości mój sposób na życie. Dobrze wspominam tę szkołę, mieści się w niesamowitym i tajemniczym przedwojennym gmachu Pestalozzi – Schule. Właściwie uważam ten kwartał, usytuowany między ulicami: Bolesława Śmiałego, Jagiellońską, Ściegiennego i aleją Piastów, za niezaprzeczalny skarb szczecińskiej architektury. Mam w zwyczaju pokazywać go swoim przyjaciołom z innych miast, nawet podczas krótkich wizyt w Szczecinie. Mówię wtedy z dumą: a tu moja podstawówka. Tym razem znowu jestem tu w sprawach muzycznych. Na prośbę władz szkoły przygotowałem aranżację na chór i orkiestrę symfoniczną kompozycji patrona szkoły pana Marka Jasińskiego pt. „Jarzynowy teatrzyk”. Jest to pieśń dedykowana dzieciom i mimo swojej dość smutnej, nostalgicznej melodii, ma w sobie mnóstwo uroku. Nowy śliczny tekst został napisany przez panią Joannę Celencewicz-Dąbkowską.
– Czy był pan prymusem w szkole?
– Byłem prymusem z założenia. Mechanizm był dosyć prosty – do szkoły muzycznej poszedłem śladami mojej siostry, która owszem była prymuską, więc nauczyciele, widząc jej młodszego brata, zakładali, że ten również będzie grzeczny i że będzie się pilnie uczył. Efekty były różne. Prymusem bywałem, ale równie często bywałem na „dywaniku” u pani dyrektor Iwony Mróz, wspaniałego pedagoga o pozornie chłodnym usposobieniu, której surowe, sprawiedliwe rządy niejednokrotnie wywoływały lęk w szeregach uczniów, rodziców i nauczycieli, a której charyzma fascynuje mnie do dziś. Po latach zawodowego zajmowania się muzyką dotarło do mnie, jak ogromną i precyzyjną pracę wykonywała pani Mróz, przygotowując chór Belcanto do koncertów. Pod jej batutą sześćdziesięcioro rozkrzyczanych dzieci zdobywało mnóstwo nagród na całym świecie, ale na mnie największe wrażenie robi system pracy, którego byłem świadkiem jako raczkujący muzyk. Uważam, że autorytet, pogoda ducha, maksymalny profesjonalizm, ogromna miłość do muzyki oraz pasja tworzenia, które dzięki pani Mróz towarzyszyły nam na każdej próbie, wyznaczyły nam standardy przygotowywania się do występów estradowych na długie lata po opuszczeniu murów szkoły. Szacunek do dzieła muzycznego i dążenie do perfekcyjnego wykonania go na scenie to najważniejsza rzecz, jakiej nauczyłem się w tej szkole. No i nieliczni z nas w szkole wiedzieli, że pani Mróz wcale nie trzeba było się bać. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 16 marca 2018 r.
Rozmawiała Monika GAPIŃSKA
Fot. Dariusz GORAJSKI