Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Boks. Wygrał turniej ze złamaną ręką

Data publikacji: 04 stycznia 2018 r. 17:37
Ostatnia aktualizacja: 04 stycznia 2018 r. 17:37
Boks. Wygrał turniej ze złamaną ręką
 

Rozmowa z pięściarzem KSW Róża Karlino Mateuszem Polskim, jednym z laureatów 64. Plebiscytu Sportowego „Kuriera Szczecińskiego”

Głosami naszych Czytelników 10. miejsce wśród najlepszych sportowców województwa zachodniopomorskiego zajął pięściarz KSW Róża Karlino Mateusz Polski, który jednak z powodu groźnej kontuzji odniesionej pod koniec ubiegłego roku nie mógł być obecny w szczecińskich „Bulwarach” na Gali Mistrzów Sportu, lecz uczestniczył w niej jedynie wirtualnie za pośrednictwem internetowego łącza.

– Co było powodem absencji na gali naszej redakcji?

– W rozgrywanym w Kielcach Memoriale Leszka Drogosza, znakomitego polskiego pięściarza zwanego Czarodziejem Ringu, trzykrotnego mistrza Europy i medalisty olimpijskiego, już raz zwyciężyłem, a w tym roku chciałem powtórzyć sukces, co się ostatecznie udało, chociaż w rozgrywanej 3 grudnia finałowej walce, w II rundzie złamałem prawą rękę, a dokładniej drugą kość śródręcza i to z przemieszczeniem. Dotrwałem do końca rundy i wyszedłem do trzeciej, ale boksowałem głównie dzięki ambicji. Wygrałem, co mnie bardzo ucieszyło, a wtedy nie zdawałem sobie jeszcze sprawy z rozmiaru urazu. Myślałem, że po prostu wybiłem palec, ale gdy emocje i adrenalina opadły, ból w ręce zaczął narastać. Mimo to nie zdecydowałem się na badania w kieleckim szpitalu, by jak najszybciej wrócić do rodzinnego Karlina, gdzie dopiero na drugi dzień odwiedziłem miejscowy szpital. Chirurg podjął się wyprostowania ręki i wsadził ją w gips. Ale to nie był jeszcze koniec zdrowotnych perturbacji, a to dlatego że jestem sportowcem i reprezentantem kraju…

– Jak wyglądał dalszy ciąg leczenia?

– Trener kadry narodowej, szczecinianin Karol Chabros, powiedział, że ręka to moje narzędzie pracy i musi być sprawna na 100 procent. Polecił mi udać się na specjalistyczne badania do stolicy województwa i tam okazało się, że jest leciutkie przesunięcie kości i wskazany byłby zabieg operacyjny, co zostało szybko wykonane, a w kości mam teraz specjalne druty, które zostaną zdjęte w połowie stycznia. Ręka, na której mam zaledwie krótką szynę na dłoń, trochę pobolewa i czuję te druty, ale nie jest to jakiś szczególny dyskomfort i już rozpocząłem treningi, bo mogę przecież biegać, a mam także drugą rękę. Niektórzy mówią półżartem, że miałem szczęście w nieszczęściu, bo ta kontuzja może mi wyjść na dobre, gdyż miałem sportowo nadzwyczaj intensywny rok i przymusowy odpoczynek bardzo mi się przydał, a ponadto usprawnię swoją lewą, czyli gorszą rękę, którą teraz wykonuję wszelkie czynności, a to może też zaprocentować w ringu.

– Miejmy nadzieję, że po zdjęciu gipsu ręka szybko odzyska pełną sprawność, czego życzymy! Można więc powiedzieć, że obyło się bez większych strat…

– Nie tak całkiem, bo ominie mnie bardzo atrakcyjny wyjazd za ocean z reprezentacją Polski w boksie. Piętnastu kadrowiczów, wśród których jest czterech zawodników szczecińskiego Skorpiona, Maciej Jóźwik, Tomasz Resól, Arkadiusz Szwedowicz i Karol Kowal, już 9 stycznia wylatuje do Stanów Zjednoczonych, by brać udział w blisko dwutygodniowym międzynarodowym obozie z reprezentantami gospodarzy, Wielkiej Brytanii i Nowej Zelandii. Następnie odchudzona do ośmiu osób reprezentacja, z Jóźwikiem i Kowalem w składzie, przemieści się do Kanady, by w Montrealu stoczyć dwa międzypaństwowe mecze z drużyną narodową Kraju Klonowego Liścia. Szkoda, że mnie tam nie będzie…

– Wróćmy do minionego, jak pan wspomniał, bardzo intensywnego sportowo roku. Co było największym sukcesem?

– Z mistrzostw Europy rozgrywanych w ukraińskim Charkowie wróciłem bardzo zadowolony z brązowego medalu, bo był to największy sukces w mojej dotychczasowej karierze, choć może porównywalny byłby brąz Igrzysk Europejskich rozgrywanych w 2015 roku w stolicy Azerbejdżanu – Baku. W mistrzostwach na Ukrainie w ćwierćfinale pokonałem wicemistrza olimpijskiego. W półfinale przegrałem z Ormianinem, późniejszym mistrzem Europy. W tej wyrównanej walce dałem z siebie wszystko, a o porażce zadecydowała jedynie dyspozycja dnia, bo miesiąc wcześniej pokonałem tego rywala w międzypaństwowym meczu z Armenią. Brąz mistrzostw Starego Kontynentu dał mi też przepustkę do mistrzostw świata, które odbyły się w Hamburgu.

– W rozgrywanych w Niemczech mistrzostwach świata startowało blisko 300 bokserów z ponad 80 krajów, a pan był jednym zawodnikiem z zaledwie dwuosobowej reprezentacji Polski i niestety, skończyło się na pierwszej walce, niejednogłośnie przegranej na punkty.

– Po tych mistrzostwach odczuwam spory niedosyt i myślę, że zabrakło trochę szczęścia, bo walka była wyrównana. Rywal był trudny i prezentował podobny do mojego, atakujący styl walki. Na pierwszym pojedynku zakończyłem więc rywalizację, a chociaż pozostaliśmy w Hamburgu aż do finałów, to niestety tylko w roli kibiców i turystów. Jest to bardzo sympatyczne miasto, gdzie ulicami przelewa się mnóstwo ludzi, a szczególne tłumy są wieczorami w rozrywkowych dzielnicach.

– Nie tak dawno głośno było o Hamburgu z okazji ulicznych zamieszek. Czy w czasie mistrzostw były jakieś awantury?

– W czasie tamtych pamiętnych ulicznych zadym byłem całkiem blisko, bo w słynnym Heide-Parku i liznąłem gorącej atmosfery. W czasie mistrzowskiego turnieju w Niemczech było bezpiecznie, a sceny z awantur widziałem… jedynie na zdjęciach.

– Jakie są plany na rozpoczęty niedawno 2018 rok?

– Najważniejsze to jak najszybciej odzyskać pełną sprawność po kontuzji i jak najwięcej walczyć. W tym roku nie będzie prestiżowych międzynarodowych imprez rangi mistrzostw kontynentu czy świata, więc na plan pierwszy wysuwają się kwietniowe mistrzostwa Polski, które odbędą się w moim rodzinnym Karlinie, więc chciałbym u siebie obronić zdobyty przed rokiem złoty medal. Chciałbym łapać doświadczenie, a temu może służyć start w jak największej liczbie międzynarodowych turniejów. Ważne, by szczyt formy był w 2019 roku, bo wtedy ponownie rywalizować będziemy w mistrzostwach Europy i świata.

– A o igrzyskach olimpijskich w Tokio jeszcze pan nie myśli?

– Miałem aspiracje przed olimpijskim turniejem w Rio de Janeiro i nic z tego nie wyszło, więc wolę się głośno nie wypowiadać. Ale oczywiście w boksie amatorskim igrzyska olimpijskie są czymś najważniejszym, więc jakże można uciec od marzeń?

– Jak rozpoczęła się pańska przygoda ze sportem?

– Sportową zabawę rozpocząłem od piłki nożnej w Sokole Karlino, a gdy w 2008 roku dowiedziałem się, że działa u nas bokserska Róża, przez jakiś czas łączyłem piłkę z boksem, ale szybko zrezygnowałem z futbolu, a moim pierwszym trenerem pięściarstwa był Tomasz Różański.

– Szczeciński trener i działacz bokserski Marcin Stankiewicz jest orędownikiem reaktywowania w Polsce rozgrywek ligowych w wydaniu seniorskim. Czy to jest dobry pomysł i mający szanse powodzenia?

– Przed laty boksowałem już w lidze i wiem, że regularne mecze mogą być świetnymi widowiskami, cieszącymi się zainteresowaniem kibiców. Potrzebne będą jednak odpowiednie działania promocyjne, a przede wszystkim sponsorzy, bo bez pieniędzy i godziwego wynagradzania zawodników przedsięwzięcie nie wypali.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

(mij)

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA