Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Himalaizm. Ucieczka przed lawiną (ROZMOWA) [GALERIA]

Data publikacji: 26 października 2016 r. 17:06
Ostatnia aktualizacja: 28 października 2016 r. 08:17
Himalaizm. Ucieczka przed lawiną (ROZMOWA)
 

Rozmowa ze szczecińskim himalaistą Waldemarem Kowalewskim, który niedawno stanął na szczycie Manaslu (8156 m n.p.m.)

– JAKIE są wrażenia po zdobyciu góry, która jest celem wyprawy?

– To jest coś fantastycznego i trudnego do opisania. Przede wszystkim ogromna radość, a głównie z tego, że potrafiłem sobie udowodnić, iż można było pokonać szczyt i to bez tlenu. Bo preferują właśnie wspinaczki naturalne, bez tlenu i tylko takie uważam za prawdziwie sportowe. Oczywiście zabieram ze sobą butlę z tlenem, ale tylko na zasadzie karetki pogotowia, bo uważam, że lepiej użyć tlenu, niż pozostać na zawsze w górach w jakiejś szczelinie skalnej. Butli mogę użyć jednak tylko w naprawdę awaryjnych sytuacjach, przy zejściu z góry. Gdy wchodzę, a nie daję rady, to po prostu zawracam zamiast łykać tlen.

– Nie zawsze się udaje pokonać górę, bo przecież w 2012 roku szczyt Manaslu okazał się niezdobyty.

– Wtedy się nie udało, bo przeszła ta okropna lawina, która zabrała życie 16 wspinaczy. O tragediach szybko się jednak zapomina, a góry dają radość życia! Przyznam, że nie boję się mrozu, skał czy przepaści, bo z tym można się mierzyć, ale strachem napawają mnie lawiny, bo wobec nich człowiek jest bezradny. Teraz też goniła mnie lawina przy trzecim obozie, ale cudem uciekłem, bo skręciłem w prawo, a huragan skierował śnieżną masę w lewo. Problem był jednak w tym, że przy zawierusze i temperaturze minus 25 stopni Celsjusza zamarzły mi palce u nóg. Jedynym wyjściem było zdjęcie wszystkiego do gołej stopy i rozgrzanie jej rękami, co czyniłem przez pół godziny, ale palce uratowałem. Na Manaslu miałem jeszcze jedną przygodę, bo odpadłem od ściany i leciałem 10 metrów w dół, ale na szczęście wytrzymały śruby i nie wypadły ze ściany, więc lina mnie uratowała. Dodam, że na tak wielkich wysokościach, mózg pracuje na 25 procent swoich możliwości. Nie zawsze udaje się więc pokonać górę. Z pięciu moich wypraw na ośmiotysięczniki, tylko dwie zakończyły się zdobyciem szczytów, bo przypomnę, że w 2014 roku stanąłem na Mount Everest. Wynik 5:2 i tak uważam za bardzo dobry.

– Przegrał pan latem tego roku z Gasherbrum II…

– Nie powiodła się wcześniejsza, letnia wyprawa na ten szczyt do Pakistanu w Góry Karakorum, ale choć zabrakło 500 metrów do sukcesu, to jednak zbudowana tam aklimatyzacja i uzyskany poziom czerwonych krwinek, pomogły mi w walce miesiąc później na Manaslu w Himalajach. Po powrocie z Pakistanu i 2-tygodniowym urlopie z rodziną, mówiąc, że mam jeszcze w sobie aklimatyzację i mnóstwo czerwonych krwinek, przekonałem żonę, by pozwoliła mi na wyprawę w Himalaje. Eskapada na Manaslu była wyjątkowo krótka, bo trwała zaledwie 21 dni, a atak szczytowy, 10 godzin.

 Jakie są dalsze wysokogórskie plany?

– Na razie odpoczywam i planuję pojeździć na nartach, ale wiosną wracam w Himalaje, a celem będzie kolejny ośmiotysięcznik Lhotse na nepalsko-chińskim pograniczu. W ramach treningu od stycznia planuję wspinaczki w Tatrach; na Rysach i Gerlachu.

 Trenował pan zimą na łuku Amfiteatru w Parku Kasprowicza?

– Nigdy, a to z powodu klimatu, bo wolę przymarzać do skały niż wdrapywać się w mokrych ciuchach. Czasem z synem odwiedzam jednak ścianę do wspinaczki skałkowej przy ulicy Przestrzennej w Dąbiu, która kiedyś była w Galaxy.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

Fot. arch. Waldemar Kowalewski

(mij)

 

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Podziwiam
2016-10-28 03:16:33
Miło słyszeć że mamy w Szczecinie kogoś takiego. Szczerze nie pojmuję tego bo to sprawa wielu wyrzeczeń,oddania i nisamowitego wysiłku jednak pełen podziw i szacunek dla tego Pana - warto mieć pasje!
Taka prawda
2016-10-27 18:50:16
Nie da się ukryć, może jest i to pasja, coś co całkowicie pociąga i może nie rozumieją tego ludzie, którzy nie mają tak silnie ukierunkowanego hobby, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że tacy ludzie po prostu szukają guza. A potem tylko płacz rodzin, które muszą sprowadzać zwłoki z końca świata. Ubezpieczalnie i tak pewnie podwyższają stawki, bo to igranie ze śmiercią.
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA