Niedziela, 24 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Igrzyska Olimpijskie. Skradzione medale

Data publikacji: 17 maja 2019 r. 12:36
Ostatnia aktualizacja: 17 maja 2019 r. 12:36
Igrzyska Olimpijskie. Skradzione medale
 

17 maja 1984 roku, czyli równo 35 lat temu zarząd Polskiego Komitetu Olimpijskiego podjął decyzję o bojkocie Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles. Była to odpowiedź na bojkot igrzysk w Moskwie 1980 przez państwa zachodnie, które protestowały przeciwko agresji ZSRR na Afganistan.

Była to decyzja polityczna podjęta przez Sowietów rujnująca wiele znakomitych, sportowych karier, marzeń, niwecząca trud i sens przygotowań do najważniejszej imprezy czterolecia, która dla wielu była jedyną szansą na sportowy sukces. Polityka w sposób okrutny i brutalny obeszła się ze sportem.

Dziś byli sportowcy nie ukrywają wielkiej zadry, jaką noszą w sercu po tamtych wydarzeniach. Odarto ich ze złudzeń i marzeń. Z łezką w oku wspominają tamte wydarzenia i choć czasu minęło sporo, to wciąż nie mogą wybaczyć decydentom, że postąpili w ten sposób.

- Do Polski dochodziły liczne sygnały ze Stanów Zjednoczonych i można się było domyślać, że jest to rodzaj propagandy, mający wzniecić w społeczeństwie odrazę do innego systemu politycznego i kraju mającym gościć sportowców z całego świata - wspomina szczeciński długodystansowiec Jerzy Skarżyński, który w roku 1984 był w życiowej formie i miał wystartować w maratonie. - Dowiadywaliśmy się o naruszeniach prawa, o niebezpieczeństwie, jakie grozi naszym sportowcom. Wszystko było nieprawdą.

Bezpieczeństwo ponad wszystko

Po igrzyskach w roku 1972, kiedy w wiosce olimpijskiej nastąpił atak terrorystyczny, organizatorzy następnych olimpiad ze szczególną uwagą zwracali uwagę na bezpieczeństwo sportowców. Również Los Angeles przygotowało się pod tym względem wzorowo. Sowiecka propaganda musiała jednak znaleźć powód, by zbojkotować imprezę.

- O bojkocie dowiedziałem się w maju - wspomina Bogusław Mamiński z Rewala. - Miałem wówczas najlepszy wynik na 3 km z przeszkodami na świecie, byłem aktualnym wicemistrzem świata. Liczyłem na medal, nawet na złoty. Wszyscy w kraju widzieli we mnie następcę legendarnego Bronisława Malinowskiego. Nie dane mi było jednak powtórzyć jego osiągnięcia z Moskwy.

Bogusław Mamiński w roku 1984 uznany został za najlepszego polskiego lekkoatletę. Uhonorowany został prestiżową nagrodą „Złote Kolce". Kilka dni po igrzyskach spotkał się na prestiżowym mityngu lekkoatletycznym w Brukseli z bohaterami igrzysk w Los Angeles.

Afryka uczyła się od Mamińskiego

Zajął drugie miejsce i był bliski poprawienia rekordu Polski. Pobiegł poniżej 8 minut i 10 sekund, co dziś udaje się rzadko nawet biegaczom z Afryki. Wtedy zrozumiał, jak wiele stracił, nie jadąc do Los Angeles.

- Byłem jednym z głównych kandydatów do medalu, a nawet do złota - kontynuuje B. Mamiński. - Mówiono o mnie, że jestem pewniakiem. W Brukseli przegrałem z Francuzem, ale na igrzyskach mogło być różnie.

Mamiński pochodzi z Rewala i obecnie mieszka w Międzyzdrojach, wtedy reprezentował jednak barwy Legii Warszawa. Do Los Angeles szykowali się też inni sportowcy z naszego województwa, którzy wywodzili się z naszych klubów. Między innymi aż czterech kolarzy Gryfa Szczecin - wtedy krajowej potęgi i postrachu światowych torów.

Torowa potęga ze Szczecina

Ryszard Dawidowicz, Marian Turowski, Andrzej Sikorski i Ryszard Konkolewski byli wychowankami legendarnego Waldemara Mosbauera. Szczeciński szkoleniowiec przygotowywał swoich mistrzów do wielkich wyczynów. Wszyscy byli świadomi szansy, jaka przed nimi się otwiera.

- Rysiek Dawidowicz w wyścigu na 4 km na dochodzenie miał w tamtym czasie praktycznie tylko jednego konkurenta na świecie, słynnego Umarasa z Litwy, reprezentującego ZSRR - mówi W. Mosbauer. - Obaj spotkali się w półfinale wyścigu w Igrzyskach Dobrej Woli w Moskwie i minimalnie wygrał rywal. Wszyscy mówili, że był to przedwczesny finał i nieoficjalny wyścig o miano najlepszego torowca na świecie. Szkoda tylko, że nie działo się to na igrzyskach.

Dawidowicz rekordzistą świata

Ryszard Dawidowicz z Marianem Turowskim, Andrzejem Sikorskim i Stępniewskim z Żyrardowa byli też faworytami rywalizacji na 4 km drużynowo. Swoją klasę potwierdzili dopiero rok po igrzyskach, kiedy w mistrzostwach świata wywalczyli tytuł wicemistrzów świata. Świetnie przygotowany był też Ryszard Konkolewski, który w zastępczych zawodach Przyjaźni w Moskwie uplasował się na piątej pozycji w wyścigu na 1 km.

- Dawidowicz w roku 1984 był krótko rekordzistą świata - kontynuuje Mosbauer. - Szczecińscy kolarze wygrywali wiele prestiżowych wyścigów na całym świecie - w Danii, Kolumbii, we Włoszech. Światowy specjalista w jeździe godzinnej - Francesco Moser uznawał ich za swoich najgroźniejszych konkurentów.

Skarżyński najlepszy z Europejczyków

Na zawodach Przyjaźni startował też wspomniany Jerzy Skarżyński. Zajął wtedy czwartą lokatę i do dziś nie może uciec od pytania, jak wypadłby w Los Angeles.?

- W Moskwie lepsi byli ode mnie tylko dwaj Etiopczycy i Koreańczyk - wspomina Skarżyński. - W październiku był jeszcze prestiżowy maraton w Melbourne, gdzie uplasowałem się na trzeciej pozycji.

W zawodach Przyjaźni startowało wielu sportowców z naszego regionu. Zwycięstwo w biegu na 3 km z przeszkodami odniósł wspomniany Mamiński. Wielki sukces zanotował Bogusław Jarecki, który w jeździeckim drużynowym konkursie WKKW wywalczył złoty medal. Srebro przypadło w udziale Kazimierzowi Krzyżańskiemu - kajakarzowi Wiskordu Szczecin, który pływał w czwórce i w latach 80. dwukrotnie stawał na podium mistrzostw świata.

Z NRD w Szczecinie o awans

Igrzyska w Los Angeles to była też wielka szansa dla polskich drużyn. Piłkarska reprezentacja olimpijska, prowadzona przez nieżyjącego już Waldemara Obrębskiego była o krok od zakwalifikowania się do finałowego turnieju.

Miesiąc przed ogłoszeniem decyzji o bojkocie grała swój mecz na stadionie w Szczecinie przeciwko NRD. W kadrze było wielu graczy Pogoni Szczecin: Marek Szczech, Krzysztof Urbanowicz, Kazimierz Sokołowski, Adam Kensy, Marek Ostrowski i Marek Leśniak. Z NRD grali trzej ostatni i przyczynili się do wygranej 2:1.

- Mecz z NRD był dramatyczny i miał swoją specyficzną wymowę - wspomina po latach strzelec gola w tamtym spotkaniu, Marek Leśniak. - Stadion wypełniony był po brzegi już na kilka godzin przed jego rozpoczęciem, ciśnienie na wynik było duże po tym, jak pierwsza reprezentacja odpadła w eliminacjach do mistrzostw Europy.

Wojdyga ulubieńcem Wagnera

Lata 80. to znakomity okres szczecińskiej siatkówki. Janusz Wojdyga - atakujący Stali Stocznia Szczecin, był wicemistrzem Europy z roku 1983. Blisko reprezentacji byli też tacy siatkarze, jak: Borówko, Kaczyński czy młodziutki Kasprzak, którego wynalazł Hubert Wagner jeszcze wtedy, gdy był zaledwie rezerwowym w klubowej drużynie.

Szansę na występ w Los Angeles miał najlżejszy pięściarz Stali Stocznia - Ryszard Majdański, występujący w wadze do 48 kg. W krajowych mistrzostwach wywalczył srebrny medal, przegrywając niezasłużenie 2:3 z Henrykiem Pielesiakiem, ale na mistrzostwach Europy w roku 1985 walczył już szczecinianin i dotarł do ćwierćfinału, w którym nie sprostał Robertowi Isaszegi z Węgier.

Malec na czele pływaków

Lata 80. to świetny okres w dziejach szczecińskiego pływania. Swoją określoną pozycję w kraju mieli już: Katarzyna Perkowska, Jarosław Chrościelewski i Tomasz Gawroński. Na igrzyska do Los Angeles miał jednak jechać nieco starszy ich kolega - Ryszard Malec.

- Pomyślnie przebrnąłem przez zimowe kwalifikacje i przygotowywałem się do kolejnych, wiosennych - wspomina R. Malec, który specjalizował się na dystansie 100 m st. mot. - Pływanie nie było jeszcze wówczas tak popularną dyscypliną, jak obecnie, ale nie zmienia to faktu, że mogłem być pierwszym szczecińskim pływakiem na igrzyskach.

Wcześniej zaszczyt ten spotkał pływaczkę Stali Stocznia - Dorotę Brzozowską.

- Bojkot igrzysk spowodował, że chciałem być jak najdalej od sportu - powiedział po latach Ryszard Stadniuk, szczeciński wioślarz, który w Los Angeles zamierzał bronić medalu zdobytego cztery lata wcześniej w Moskwie.

Igrzyska olimpijskie rozgrywane są raz na cztery lata. To dla sportowca bardzo długi okres. Jeżeli niemal w przeddzień wyjazdu na imprezę zawodnik dowiaduje się o bojkocie, to trudno mu się z tym pogodzić i to zaakceptować. ©℗ Wojciech Parada

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA