Rok 2020 jest rokiem igrzysk olimpijskich. W dniach 24 lipca – 9 sierpnia na obiektach sportowych w Tokio odbędzie się najważniejsza sportowa impreza czterolecia. W związku z tym cyklicznie przypominamy o kolejnych olimpijskich zmaganiach z udziałem szczecińskich sportowców, ich sukcesach, przeżyciach i emocjach.
XXII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Moskwie zostały zbojkotowane przez wiele krajów za interwencję ówczesnego ZSRR w Afganistanie. Najsłynniejszym sportowcem w Polsce został wtedy Władysław Kozakiewicz, którego gest przeszedł do historii sportu. Jednym z uczestników był 25-letni wówczas Bogusław Mamiński – wtedy zawodnik Legii Warszawa, ale wychowany na morskich trasach Rewala i okolic.
Otwarcia imprezy 19 lipca dokonał Leonid Breżniew. Sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego wyciągnął tekst przemówienia i zaczął od słów: O…! Oo…! Ooo! Błyskawicznie podszedł do niego ktoś z otoczenia, sugerując, że tekst zaczyna się niżej, a to, co czytał, to kółka olimpijskie!
Jurij Koroczkin, który wówczas był blisko trybuny honorowej, nie pamięta dziś takiego zdarzenia. Jak powiada, humorystycznych opowieści o przywódcy ZSRR jest mnóstwo, a ta ze stadionu na Łużnikach sprzed 40 lat jest z pewnością jedną z nich. Natomiast przypomniał sobie, jak wiele było zabiegów, by podczas ceremonii nie padał deszcz.
Doświadczenia 1-majowych defilad
– Chodziło zwłaszcza o pokazanie światu, że ZSRR ma wpływ na wszystko, nawet na pogodę. Skorzystano wtedy z bogatego doświadczenia pierwszomajowych defilad, kiedy nie miało prawa być deszczu, a na to się zanosiło 19 lipca 1980 roku.
Przez dwa dni samoloty rozpylały nad Moskwą odpowiednie środki chemiczne i Breżniew otworzył igrzyska w pełnym słońcu – powiedział Koroczkin.
– Byłem wtedy młodym zawodnikiem i skupiałem się raczej na sportowych aspektach igrzysk – wspomina Bogusław Mamiński. – Techniczne rozwiązania były mi obce, jednak zdawałem sobie sprawę, w jakim jestem miejscu i na jakiej imprezie. Po latach dopiero się przekonałem, że 80 krajów uczestniczących w Moskwie było niczym w porównaniu z 200 państwami w Seulu. Moskwa była jednak świetnie przygotowana pod każdym względem.
Innym „cudem” były sklepy pełne zachodnich towarów i produktów, których – jak wspomina pracująca 40 lat w rosyjskiej agencji prasowej Itar-Tass (wówczas Tass) Irina Pawłowa – mieszkańcom Moskwy nie wolno było kupować.
– To wszystko było na pokaz, by zagraniczni kibice, i w ogóle osoby przybyłe spoza ZSRR na olimpijskie zawody, widzieli, jak u nas jest dobrze, a mówienie czy pisanie, że wszystkiego nam brakuje było nieprawdą i antyradziecką propagandą. W przygotowanie igrzysk zainwestowano ogromne środki, ponad dziewięć miliardów dolarów, głównie w rozbudowę i modernizację infrastruktury oraz obiektów sportowych – przypomina Irina Pawłowa.
– Mogliśmy bez problemów wychodzić z wioski olimpijskiej do miasta – mówi B. Mamiński. – Pamiętam, że w wiosce świetnie prosperował handel obcą walutą. Szczególnie aktywni w tym względzie byli polscy sportowcy, którzy w transakcjach ze sportowcami z zachodnich krajów, bo tacy też byli, dokonywali wręcz gigantycznych przebić.
36 rekordów świata
Sytuacja polityczna tamtych lat, spowodowana zimną wojną, osłabiła ducha sportowej rywalizacji. Wiele państw: USA, Kanada, RFN, a także Chiny zbojkotowało igrzyska w ramach sankcji względem ZSRR za interwencję w Afganistanie (grudzień 1979). Mimo że nie doszło do wielu frapujących pojedynków, to poziom rywalizacji był bardzo wysoki – poprawiono łącznie 36 rekordów świata.
Spośród 203 rozegranych konkurencji w 21 dyscyplinach najbardziej utkwił w pamięci konkurs skoku o tyczce. Pamięta jego przebieg Natasza Ławronowa, wtedy hostessa, a od kilkunastu lat pracująca w jednym z moskiewskich biur podróży.
– Interesowałam się sportem, zwłaszcza lekkoatletyką, od wczesnych lat młodości. Jako uczennica trenowałam skok w dal. Wiem, że w tyczce oczekiwaliśmy zwycięstwa Konstantyna Wołkowa, zwłaszcza po tym, jak zdobył w Sindelfingen tytuł halowego mistrza Europy. 30 lipca na Łużnikach przegrał z Władysławem Kozakiewiczem, zajął drugie miejsce wspólnie z Tadeuszem Ślusarskim. Pamiętam, że publiczność gwizdała, jak skakali Polacy. Nie bardzo rozumiałam wówczas to, co działo się na stadionie, ale już po paru latach inaczej patrzyłam na tę rywalizację – wspomina.
Kozakiewicz po wykonaniu zwycięskiego skoku (po zaliczeniu wysokości 5,74 poprawił rekord świata na 5,78) pokazał słynny gest, który został nazwany jego imieniem. Po tym wydarzeniu ambasador ZSRR w Warszawie Borys Aristow domagał się wyciągnięcia poważnych konsekwencji w stosunku do zawodnika, zażądał nawet, by odebrać mu medal. Polskie władze sportowe zachowanie mistrza tłumaczyły… skurczem mięśni.
– Byłem na stadionie podczas tego konkursu – wspomina Mamiński. – Publiczność rzeczywiście była wrogo nastawiona do polskich sportowców. To był bardzo gorący okres. W Polsce narastał konflikt między robotnikami a władzą, a w ZSRR odbierano to zupełnie inaczej. Tamtejsza ludność nie była w stanie uchronić się przed sowiecką propagandą i reagowała na rywalizację Polaków z Rosjanami szczególnie emocjonalnie.
Mordercze zawody
Biało-czerwona reprezentacja zdobyła 32 medale, w tym trzy złote (oprócz Kozakiewicza – Jan Kowalczyk w jeździectwie, skoki przez przeszkody, i Bronisław Malinowski w biegu na 3000 m z przeszkodami). W tej ostatniej konkurencji rywalizował Mamiński.
– To były mordercze zawody – wspomina Mamiński. – Przed finałem, do którego zakwalifikowałem się bez trudu, wziąłem udział w eliminacjach i półfinale. W obu biegach zająłem trzecie miejsce i w finale zabrakło mi nieco zdrowia i doświadczenia. Przed finałowym biegiem rozmawiałem z Malinowskim. Mówił mi, że każde miejsce poza pierwszym będzie jego porażką. Zdobył złoto i przeszedł do historii.
Bogusław Mamiński zajął w finale 7. lokatę. 4 lata później był w życiowej formie, ale na igrzyska olimpijskie do Los Angeles nie pojechał z powodu bojkotu. Na igrzyskach w Seulu wystąpił jako 33-letni zawodnik i zakwalifikował się do finału. W roku 1983 był wicemistrzem świata.
To były bardzo udane igrzyska dla sportowców szczecińskich, którzy wywalczyli dwa medale. Srebrny zdobył jeździec Dragona Nowielice – Janusz Bobik. 25-letni wtedy zawodnik stanął na podium w drużynowym konkursie WKKW. Uczciwie jednak trzeba przyznać, że bojkot krajów zachodnich najbardziej przetrzebił rywalizację w jeździectwie, która od wielu lat była i jest domeną państw zachodnich, mających wysoki standard życia i wieloletnie tradycje.
Stadniuk w ślady Kocerki
Brązowy medal przypadł w udziale Ryszardowi Stadniukowi, który w drugim swoim starcie w igrzyskach tym razem popłynął w osadzie czwórek ze sternikiem i zajął trzecie miejsce. To był pierwszy medal polskich wioślarzy od 20 lat, kiedy na najniższym stopniu podium stanął inny znakomity szczeciński sportowiec, a następnie trener i wychowawca – Teodor Kocerka.
– Chcieliśmy z Grzegorzem Stellakiem startować w dwójkach, jak przed czterema laty w Montrealu, ale ustalenia trenerów były inne – wspomina Ryszard Stadniuk. – Dwa lata przed igrzyskami byłem w wojsku. W tym czasie na mistrzostwach świata medal wywalczyła inna dwójka, którą postanowiono przygotowywać do igrzysk w Moskwie. My z Grzegorzem mieliśmy startować w czwórkach ze sternikiem.
Dwa tygodnie przed igrzyskami ostatecznie dokonano roszad w osadach. Stadniuk i Stellak dostali nowych partnerów i okazało się, że świetnie ze sobą współpracują.
– Kiedyś trening sportowca nie był tak dokładnie monitorowany jak obecnie – wspomina Stadniuk. – My trenowaliśmy po prostu za ciężko. Wczesną wiosną nasza forma była wyższa niż przed igrzyskami. Zabrakło świeżości, ale skończyło się na brązowym medalu.
Dominacja wioślarska z NRD
Rywalizacja wioślarzy toczyła się w cieniu niespotykanej wcześniej ani później dominacji sportowców z NRD. Stawali na podium wszystkich 14 konkurencji, a w 11 z nich zajmowali pierwsze miejsca. Tuż za nimi przeważnie plasowali się wioślarze z ZSRR – zdobyli 12 medali, w tym 9 srebrnych.
– Z liczących się w wioślarstwie krajów zachodnich zabrakło tylko Niemców z zachodu – kontynuuje Stadniuk. – Byli Nowozelandczycy, Australijczycy, Brytyjczycy, ale poza konkurencją okazali się Niemcy ze wschodu i Rosjanie.
Niemcy ze wschodu już wtedy posądzani byli o dodatkowe niedozwolone wspomaganie.
– Dziś najłatwiej tak powiedzieć, ale wtedy nikt na dopingu nie był przyłapany – broni Niemców Ryszard Stadniuk. – Nasi wschodni sąsiedzi mieli przede wszystkim znakomicie zorganizowany system wspomagania medycznego. To oni jako pierwsi wprowadzili w tak szerokim zakresie medycynę do sportu, stworzyli świetnie funkcjonujące laboratoria, zatrudniali sztab ludzi. My trochę im zazdrościliśmy tej dbałości o każdy szczegół, tego profesjonalizmu. ©℗
Wojciech PARADA
Fot. Elżbieta Lipińska