36-letni szczecinianin Szymon Szewczyk drugi raz z rzędu wywalczył tytuł mistrza Polski będąc fundamentalną postacią w ekipie Anwilu Włocławek. Jednocześnie wielokrotny reprezentant Polski, wybierany w poprzedniej dekadzie w drafcie NBA zawodnik zakończył swój 21. sezon na parkietach koszykówki biorąc pod uwagę jedynie grę w dorosłych drużynach, na poziomie zawodowej koszykówki.
Szewczyk w szczecińskim klubie spędził tylko pierwsze trzy sezony swojej długiej, bogatej w sukcesy kariery, później występował w wielu zagranicznych klubach w Niemczech, Włoszech, Hiszpanii, Słowenii. Od czterech sezonów jest zawodnikiem polskich klubów, z którymi łącznie aż trzy razy sięgał po mistrzowską koronę.
Szymon Szewczyk jest synem Mirosława, jednego z najlepszych szczecińskich koszykarzy w dziejach zachodniopomorskiej koszykówki. Mirosław Szewczyk na koszykarskich parkietach na najwyższym poziomie spędził 20 lat, został zatem już pobity przez swojego syna.
W szczecińskim klubie nie było jednak w całej historii zawodnika grającego aż tak długo. Łącznie zatem ojciec i syn spędzili na najwyższym koszykarskim poziomie ponad 40 lat, co jest wyczynem niespotykanym i absolutnie bezprecedensowym. To jest jedna z piękniejszych historii w dziejach nie tylko koszykówki, ale całego sportowego Szczecina.
Debiut 16-latka
Mirosław Szewczyk debiutował w pierwszej drużynie Pogoni w sezonie 1976/77 mając zaledwie 16 lat. Wtedy wydawało się, że trudno będzie szybciej zadebiutować w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Jego syn tego dokonał w sezonie 1998/99 w barwach SKK Szczecin, kontynuatorce Pogoni Szczecin po okresie ustrojowych zmian na początku lat 90. ubiegłego wieku.
Różnica była też taka, że Mirosław Szewczyk debiutował w drużynie grającej na drugim szczeblu rozgrywek, jego syn natomiast na najwyższym w czasach, kiedy polskie parkiety zalała fala zagranicznych, głównie amerykańskich koszykarzy. W czasach początków kariery Mirosława Szewczyka takich sytuacji nie było.
Debiut Szymona Szewczyka na najwyższym seniorskim poziomie nastąpił zaledwie dwa lata po ostatnim występie jego ojca w tym samym klubie. Przez kilka sezonów właśnie Mirosław Szewczyk trenował swojego syna, wyciskając z młodzieńca ostatnie poty po to, by wyegzekwować potencjał utalentowanego nastolatka.
W sezonie 1999/2000 był nawet jego trenerem w pierwszym zespole. To nie był dobry czas ani dla szczecińskiego klubu, ani dla trenerskiej kariery legendy szczecińskiej koszykówki. Był to jednak znakomity, nawet przełomowy okres dla jego syna Szymona, który zaledwie w wieku 17 lat stał się podstawowym zawodnikiem szczecińskiego zespołu, najmłodszym koszykarzem w lidze, zdobywającym średnio prawie 13 punktów w meczu, notując średnio ponad 5 zbiórek i 1,5 bloku.
Ojciec trenerem, syn zawodnikiem
To już wtedy był najbardziej wartościowy gracz szczecińskiego zespołu, choć był zaledwie juniorem. To był jedyny sezon, kiedy ojciec i syn grali w jednej drużynie, choć ten pierwszy jako trener, a ten drugi jako podopieczny. Drugi raz do takiej sytuacji już nie doszło.
Mirosław Szewczyk pod swoimi skrzydłami miał też innych nastolatków, którzy dziś są już uznanymi w kraju trenerami: Łukasza Bielę, asystenta Mingaudasa Budzinauskasa w Kingu Szczecin oraz Marka Łukomskiego, który samodzielnie prowadził szczecińską drużynę doprowadzając ją do fazy play off, co wcześniej, gdy był jeszcze zawodnikiem, nie zdarzało się.
Powracając do zawodniczej kariery Mirosława Szewczyka, to do pierwszej drużyny trafił w sezonie 1976/77. Trenerem zespołu był wówczas były reprezentant Polski Jerzy Plebanek, który prócz Szewczyka do pierwszego zespołu dokooptował jego rówieśnika, Piotra Krawczyka, z którym grali w jednej drużynie przez kilkanaście lat. Dziś taka sytuacja jest nie do wyobrażenia.
Mirosław Szewczyk w sezonie 1976/77 rozegrał 13 spotkań, zdobył łącznie 20 punktów, cały zespół był wtedy w cieniu jednego zawodnika Pawła Waniorka, który w latach 70. ubiegłego wieku ciągnął do przodu całą szczecińską koszykówkę, utrzymywał ją na powierzchni potrafiąc do tego zdobywać koronę króla strzelców.
Dwie szczecińskie legendy
Waniorek i Szewczyk senior to dziś najbardziej legendarne postacie szczecińskiej koszykówki, obaj mimo 13 lat różnicy wieku zdążyli jeszcze zagrać obok siebie w jednym zespole, choć w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku nie był to łatwy czas dla szczecińskiej koszykówki. Miejscowa Pogoń na jeden sezon wylądowała nawet na trzecim poziomie rozgrywkowym, ale w roku 1981 zdołała wywalczyć swoje jedyne w historii trofeum – Puchar Polski.
Mirosław Szewczyk w pierwszym zespole Pogoni rozegrał łącznie na różnych poziomach aż 459 spotkań, zanotował średnią 12,7 zdobytych punktów, jednak na najwyższym krajowym poziomie spędził zaledwie pięć sezonów. Żaden z koszykarzy nie przekroczył granicy 400 ligowych spotkań na różnych szczeblach rozgrywek.
Mirosław Szewczyk jest jednym z dwóch koszykarzy w historii, którym udało się złamać granice 5 tysięcy zdobytych punktów. Drugim takim zawodnikiem był wspomniany Paweł Waniorek. Szewczyk senior umiejętnie przejął po swoim starszym koledze rolę lidera nie tylko drużyny, ale całej sekcji.
17 lat różnicy
Gdy rozgrywał swój ostatni sezon w pierwszym zespole, u jego boku występowali młodsi aż o 17 lat: Tomasz Mrożek, Maciej Sudowski czy Arkadiusz Poreda. Gdy Mirosław Szewczyk rozgrywał swój ostatni sezon, umiał wypracować średnią zdobytych punktów na poziomie 8 punktów na mecz. W swoim najlepszym pod tym względem sezonie 1990/91 zanotował średnią na poziomie 22 punktów, co nie pozwoliło jednak szczecińskiej drużynie awansować do krajowej elity.
Szewczyk był jednym z nielicznych doświadczonych zawodników w drużynie. W zespole prowadzonym przez niewiele od niego starszego Czesława Dasia przeważali jego nastoletni podopieczni z drużyny juniorów: Marcin Bąk, Andrzej Karaś, Piotr Orłowski, Paweł Suski, którym zdecydowanie brakowało doświadczenia, a jak czas pokazał, również charakteru i talentu.
Mirosław Szewczyk zawsze imponował równą, wysoką formą. Z pięciu sezonów rozegranych w najwyższej klasie rozgrywkowej notował średnią zdobytych punktów w przedziale 10-13 punktów na mecz. Dziś może z dumą przyglądać się osiągnięciom syna, na którego karierę miał wpływ nie tylko jako ojciec, ale również jako trener. ©℗
Wojciech PARADA
Fot. R. Pakieser