Niedziela, 24 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Koszykówka. Jubileusz Spójni z pięknymi wspomnieniami

Data publikacji: 19 września 2019 r. 16:18
Ostatnia aktualizacja: 20 września 2019 r. 13:51
Koszykówka. Jubileusz Spójni z pięknymi wspomnieniami
 

W poprzednim tygodniu odbyły się w Stargardzie obchody związane z 70-leciem istnienia Spójni, koszykarskiego klubu z tradycjami i dużymi sukcesami pod koniec XX wieku. Klub w latach 1994-2004 nieprzerwanie grał w najwyższej klasie rozgrywkowej, w roku 1997 wywalczył wicemistrzostwo Polski.

Rok później Spójnia uplasowała się na czwartym miejscu, regularnie brała udział w prestiżowym wówczas Pucharze Koraca. Potrafiła wyszkolić na reprezentacyjnym poziomie kilku wysokiej klasy zawodników: Pawła Wiekierę, Rafała Bigusa, Pawła Leończyka czy Adama Hrycaniuka.

W roku 2003 Spójnia wywalczyła młodzieżowe mistrzostwo Polski. Finałowy turniej odbył się w Stargardzie, a finał ze Śląskiem oglądał komplet publiczności. W składzie drużyny byli między innymi wspomniani: Hrycaniuk, Leończyk, a także obecny trener pierwszego zespołu Kamil Piechucki.

22 lata temu koszykarze Spójni Stargard występujący wówczas pod nazwą Komfort wywalczyli tytuł wicemistrzów Polski. Do dziś jest to największy sukces zachodniopomorskiej koszykówki. Nigdy wcześniej ani nigdy później żaden koszykarski klub z regionu nie grał w finale rozgrywek o mistrzostwo Polski.

Ówczesny Komfort tego dokonał i nie był to przypadek. Duet trenerski Tadeusz Aleksandrowicz i Krzysztof Koziorowicz zmontowali drużynę, która w dużej mierze opierała się na graczach rodzimych, wzmocnionych jednak wysokiej klasy Amerykanami.

Tadeusz Aleksandrowicz był w światku koszykarskim osobą znaną i cenioną. Drużynę Spójni objął na początku sezonu 1995/96, kiedy ta w dość mocnym składzie z byłymi reprezentantami kraju: Robertem Kościukiem, Jerzym Kołodziejczakiem, a także klasowymi Amerykanami: Keithem Williamsem i Martinem Egglestonem rozpoczęła sezon od serii porażek.

Aleksandrowicz za Koziorowicza

Trenera Krzysztofa Koziorowicza zastąpił Tadeusz Aleksandrowicz, obaj panowie świetnie się uzupełniali i potem jeszcze przez wiele lat stanowili zgrany i nierozłączny duet. Swój pierwszy sukces osiągnęli jednak w Stargardzie. Koziorowicz był tym trenerem, który wprowadził Spójnię do koszykarskiej elity 20 lat później po 14 latach przerwy i drużyna funkcjonuje tam do dziś.

Przed sezonem 1996/97 wymieniono praktycznie cały trzon zespołu. Odeszli: Eggleston, Kościuk i Kołodziejczak, a w ich miejsce sprowadzono Joe McNaulla, Marka Sobczyńskiego i Krzysztofa Wilangowskiego. Teoretycznie to byli zawodnicy mniej wartościowi od tych, którzy odeszli, ale w praktyce oznaczało to zupełnie coś innego.

McNaull był postacią absolutnie anonimową, dopiero w Stargardzie wyrobił sobie znakomitą markę. Poczuł się w Polsce na tyle dobrze, że otrzymał kilka sezonów później obywatelstwo, grał w naszej reprezentacji w eliminacjach mistrzostw Europy, ustanowił absolutny rekord Polski w liczbie zbiórek w jednym spotkaniu. Będąc już graczem Śląska Wrocław zebrał z tablic aż 16 piłek. W sezonie 1996/97, będącym premierowym dla koszykarza w polskiej lidze, został najlepszym zawodnikiem sezonu.

Sobczyński miał już 33 lata i swoje najlepsze lata gry za sobą, niegdyś to był reprezentacyjny rozgrywający, ale w tamtym czasie nie spodziewano się, że może jeszcze poprowadzić jakiś zespół do tak dobrych wyników. Prywatnie przyjaźnił się z Keithem Williamsem, wówczas niekwestionowaną gwiazdą polskich parkietów. Obaj znali się jeszcze ze wspólnych występów w Mazowszance.

Wilangowski stanowił jedynie czołówkę graczy podkoszowych w kraju, ale absolutnie nie jego elitę. W parze z Joe McNaullem stanowili pod koszem siłę wręcz zabójczą. Umiejętnie obsługiwani przez Williamsa czy Sobczyńskiego stworzyli znakomity podkoszowy duet.

Trener Aleksandrowicz świetnie wkomponował wszystkich graczy, uzupełniając ich wychowankami klubu, których było całkiem sporo. Marek Cieliński, Piotr Ignatowicz, Robert Szczerbala, Paweł Wiekiera czy pozyskany z Zielonej Góry Robert Morkowski byli doskonałym uzupełnieniem koszykarskich gwiazd w Stargardzie.

Pierwszy sezon McNaulla

To był zespół znakomicie rozumiejących się ludzi, z których każdy miał swoją wewnętrzną motywację. 25-letni McNaull chciał się pokazać w kraju, w którym koszykówka stała się sportem coraz bardziej popularnym, elitarnym i znaczącym. Zaaklimatyzował się w Stargardzie znakomicie.

Williams i Sobczyński to byli przyjaciele jeszcze ze wspólnej gry w Mazowszance, w której odnosili sukcesy. Tylko teoretycznie trafili do Stargardu na zesłanie. Obaj, choć po trzydziestce, wciąż mieli w sobie wiele sportowej pazerności i pokazali to w decydujących momentach.

Wilangowski natomiast to był zawodnik trochę wyśmiewany ze względu na dość toporny sposób grania, słabą technikę rzutową, ale pod okiem Tadeusza Aleksandrowicza stał się graczem wypełniającym ze skrupulatnością założenia i dzięki temu drużyna miała z niego ogromną korzyść.

Tak naprawdę to w Stargardzie nikt nie miał medalowych aspiracji, drużyna w elicie grała dopiero od roku 1994, poznawała rywalizację z najlepszymi, znacznie pokaźniejsze budżety miały: Śląsk Wrocław, Nobiles Włocławek, Mazowszanka Pruszków czy Bobry Bytom i to były zespoły, których słusznie upatrywano w gronie faworytów. Komfortu absolutnie nie.

Wygrali z Nobilesem i Śląskiem

Stargardzianie od samego początku rozgrywek 1996/97 grali dobrze, gromadzili punkty, ale wiadomo było, że wszystko i tak później rozstrzygnie się w play-off. Komfort przystąpił do decydujących meczów z czwartego miejsca, ale więcej szans na zwycięstwo dawano piątemu po fazie zasadniczej Nobilesowi z Griszczukiem, Kościukiem, Jankowskim, Wierzgaczem w składzie. Komfort rywalizację z Nobilesem wygrał jednak zdecydowanie – aż 3:0, choć każdy z trzech pojedynków był zacięty i trzymający w napięciu.

Trener Aleksandrowicz wymagał od swoich graczy absolutnego podporządkowania założeniom taktycznym. Każda ofensywna akcja była skrupulatnie przygotowana. Na pozór nic zaskakującego, ale w wykonaniu Spójni ponad 20 lat temu było to aż nadto widoczne.

W ćwierćfinale play off szkoleniowiec przeczytał wywiad w „Kurierze Szczecińskim” z trenerem Nobilesu Wojciechem Kobielskim, który stwierdził, że przygotowuje taktykę polegającą na wyeliminowaniu graczy podkoszowych: McNaulla i Wilangowskiego. To był błąd. W meczach z Nobilesem akcje Komfortu ustawiane były głównie pod zawodników obwodowych.

W półfinale play-off Komfort miał mierzyć się ze Śląskiem Wrocław. To był wtedy absolutny hegemon na krajowych parkietach, wygrywał z krajowymi rywalami wysoko, a jego najlepsi gracze: Zieliński i Tomczyk regularnie zdobywali powyżej 20 punktów, natomiast wrocławska drużyna niemal zawsze w meczach rozgrywanych u siebie przekraczała barierę 100 zdobytych punktów.

Nikt nie przypuszczał, że w półfinałowej rywalizacji Śląsk może mieć z Komfortem problemy. Drużyna ze Stargardu była jedyną ekipą w kraju, która na własnym parkiecie wygrywała ze Śląskiem niemal zawsze. W Śląsku błędnie uznawano to za syndrom przypadku, który jednak powtarzał się niemal cyklicznie przez dwa sezony.

50 punktów Williamsa

Jeszcze w sezonie 1995/96 Keith Williams w wygranym meczu Komfortu ze Śląskiem zdobył aż 50 punktów, co jest wyczynem absolutnie bez precedensu. W półfinałowej rywalizacji play off Williams był szczególnie mocno zmotywowany. Śląsk był bowiem jego pierwszym polskim klubem. W pierwszych dwóch spotkaniach wrocławianie wygrali, ale Williams zdobywał kolejno 30 i 23 punkty.

Trzeci i czwarty pojedynek rozgrywany był w Stargardzie i Williams znów przejął na siebie rolę egzekutora. Zdobył najpierw 24, a potem 28 punktów. Doszło do piątego spotkania we Wrocławiu, ale wciąż nikt nie wierzył, że Śląsk może wypuścić finał z rąk.

W piątym meczu trener Aleksandrowicz zmienił taktykę. Grę oparł na sile dwóch graczy podkoszowych: McNaullu i Wilangowskim. To oni byli najskuteczniejszymi zawodnikami w piątym meczu, a Williams zadowolił się rolą asystenta, skupiając jednocześnie uwagę na sobie, a najważniejszą pracę wykonali inni.

Zemsta jest słodka

To było dla niego wielkie zwycięstwo. W latach 1992, 93 i 94 prowadził wrocławską drużynę do mistrzowskiego tytułu, ale po ostatnim tytule uznano, że potrzebują kogoś młodszego i sprawniejszego od Williamsa. Amerykanin odszedł zatem do Mazowszanki, z którą zdetronizował Śląsk, a w roku 1997 pozbawił wrocławian miejsca w finale.

Williams był już wtedy człowiekiem znakomicie czującym się w naszym kraju, nauczył się języka, miał polską dziewczynę, był wręcz uwielbiany przez kolegów z drużyny i kibiców. Niezwykle kontaktowy, potrafił sobie zaskarbić sympatię wszędzie tam, gdzie występował.

Finał z Mazowszanką przebiegał już bez większej historii. Rywal okazał się od stargardzian zbyt silny, wygrał rywalizację 4:0, ale do dziś nie zdarzył się już sezon, w którym zespół ze Stargardu lub Szczecina choćby zbliżył się do osiągnięcia drużyny sprzed 22 lat. ©℗

Wojciech PARADA

Fot. R. Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Rowiesnik Pogoni
2019-09-20 13:40:04
Jak 70 lat to przede wszystkim wychowanek marek ładniak, wspominczu z bożej łaski
Kibic
2019-09-19 17:09:07
Piękne czasy. Hala jeszcze przed rozbudową pękała w szwach. Koszykówka była wtedy bardzo popularna. Mecze finałowe były na jedynce lub dwójce. Oby wróciły to jest nie kwestionowanie zespołowy sport nr 2 na świecie.
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA