38 lat temu zmarł przedwcześnie Wiesław Maniak. Miał zaledwie 44 lata. To był jeden z najlepszych, najsłynniejszych sportowców w dziejach powojennego Szczecina. W latach 60 ubiegłego wieku wygrywał regularnie plebiscyty na najlepszego sportowca Ziemi Szczecińskiej Kuriera Szczecińskiego.
W latach 60. ubiegłego wieku Pogoń miała bardzo silną sekcję lekkoatletyczną. To była bardzo popularna dyscyplina sportu nie tylko w Szczecinie. Niemal każdy stadion w Polsce wyposażony był w bieżnię lekkoatletyczną, niemal każdy klub szczycił się posiadaniem dobrej klasy lekkoatletów.
W roku 1965 rozegrano na stadionie Pogoni mistrzostwa Polski, które obserwowało ponad 20 tysięcy widzów. Dwa lata później rozgrywano międzypaństwowy mecz lekkoatletyczny Polska – Wielka Brytania. Niekwestionowaną gwiazdą był wówczas Wiesław Maniak – najlepszy w latach 60. polski sprinter, z którym w Szczecinie popularnością mógł się mierzyć jedynie piłkarz Pogoni Szczecin Marian Kielec.
Podopieczny trenera Kazimierza Lubika swój największy sukces odniósł w roku 1964. Awansował do finału biegu na 100 m igrzysk olimpijskich w Tokio, w którym zajął czwarte miejsce i był najszybszym białym człowiekiem w finale i pierwszym Polakiem, który tam się w ogóle zakwalifikował.
Nigdy wcześniej, ani nigdy później polski sprinter nie zajął tak wysokiej lokaty w wyścigu na 100 m. Prócz niego z Europy startował w głównym wyścigu tylko Niemiec, który uplasował się na piątym miejscu. Jeszcze lepiej poszło Maniakowi w sztafecie 4 x 100 m. Biegnąc w składzie z Marianem Dudziakiem, Marianem Foikiem i Andrzejem Zielińskim, wywalczyli srebrne medale, ulegając jedynie reprezentacji USA.
10,15 przy zbyt silnym wietrze
W Tokio po raz pierwszy zastosowano elektroniczny pomiar czasu. Maniak pobiegł w rewelacyjnym czasie 10,15, jednak rezultat nie został zapisany do kroniki rekordów, bowiem bieg toczył się przy zbyt silnym wietrze. Jego najlepszym rezultatem pozostał zatem wynik 10,35 uzyskany podczas półfinałowego biegu.
Wiesław Maniak nie miał życia usłanego różami. Urodzony we Lwowie, wychowany przez matkę w Szczecinie, postanowił w latach młodości wyjechać do ojca do Irlandii. Tam jednak zamiast zająć się edukacją, wolał uprawiać sport, a konkretnie biegi.
W Wielkiej Brytanii startował pod innym nazwiskiem, jako Vic Maning, osiągał znakomite rezultaty i na rok przed igrzyskami w Tokio został włączony w skład polskiej reprezentacji i wrócił do Polski – najpierw do Legii Warszawa, a od 1964 roku był już lekkoatletą Pogoni Szczecin.
Rok po fantastycznych igrzyskach olimpijskich w Tokio szczeciński sprinter odnosił kolejne sukcesy. Choć uczestniczył w kilku zagranicznych mityngach, meczach międzypaństwowych, to najważniejszy był dla niego start w mistrzostwach Polski, które rozgrywane były w Szczecinie – na stadionie Pogoni, gdzie zgromadziło się ponad 20 tys. kibiców.
Rekord, który przetrwał 19 lat
Maniak oczywiście nie zawiódł swoich fanów. W biegu na 100 m zwyciężył z ogromną przewagą, notując fantastyczny rekord Polski – 10,1. Tak szybko nie biegał już żaden inny Polak – aż do roku 1984, kiedy 19-letni rekord poprawił Marian Woronin.
To nie był koniec osiągnięć 27-letniego sprintera. Dzień po triumfie na 100 m, Maniak wygrał również bieg na dystansie dwa razy dłuższym. To nie była jego ulubiona konkurencja, ale niesiony fantastycznym dopingiem zdołał przybiec do mety pierwszy i był to jego jedyny mistrzowski tytuł na 200 m.
Maniak ze zmiennym szczęściem startował w rozgrywkach o Puchar Europy. Na zawodach w Rzymie dał się pokonać tylko Knickerbergowi z Niemiec, natomiast w finałowych zmaganiach w Stuttgarcie wraz ze swoimi kolegami ze sztafety dali się wyprzedzić jedynie ekipie ZSRR.
Rok 1965 przyniósł Maniakowi wiele zmian w życiu osobistym. Ożenił się z Krystyną Hady i dopiero po sukcesach w Tokio otrzymał w jednej ze szczecińskich firm fikcyjny etat, bo tylko takie otrzymywali sportowcy w komunistycznej Polsce.
Mistrz Europy z Budapesztu
Rok 1966 był kolejnym pasmem sukcesów Wiesława Maniaka, który podczas budapeszteńskich mistrzostw Europy potwierdził opinię o najlepszym sprinterze w Europie. Zdobył w nich tytuł mistrza Europy, co nie udało się nigdy żadnemu polskiemu sprinterowi.
Maniak reprezentując szczeciński klub był daleko od Warszawy i praktycznie sam organizował sobie cykl przygotowawczy. Czynił to jednak ze znakomitym skutkiem. Już zimą podczas halowych zmagań w Berlinie wygrał ze swoim najgroźniejszym krajowym konkurentem – Marianem Dudziakiem i dał wyraźny sygnał, że ciągle on jest numerem jeden w naszym kraju.
Przed mistrzostwami Europy odbyły się jeszcze mistrzostwa Polski w Poznaniu i prestiżowy mecz międzypaństwowy Polska – ZSRR. Zawodnik Pogoni Szczecin potwierdził znakomitą formę. W mistrzostwach Polski obronił tytuł wywalczony przed rokiem w Szczecinie, a w rywalizacji z sowieckimi sprinterami też był górą, ale najważniejsze, że pokonał jednego z lepszych specjalistów na tym dystansie w Europie – Iwanowa, dzięki czemu przed wyjazdem do Budapesztu zyskał nad nim przewagę psychologiczną.
Rywalizacja z Bambuckiem
Maniak oczywiście był w Europie postacią znaną i cenioną, ale przed najważniejszą imprezą w roku nie należał do stuprocentowych faworytów. Wyżej oceniane były szanse będącego w kapitalnej formie ciemnoskórego Francuza Bambucka, który potrafił przebiec 100 m w czasie nowego rekordu świata w równe 10 sekund, ale przy nieco sprzyjającym wietrze, przez co wynik nie znalazł się w tabelach rekordów. Świat jednak o tym fenomenalnym biegu dowiedział się, a świadomość o ogromnych możliwościach Francuza miał też Maniak.
Szczecinianin w finałowym biegu musiał też zmagać się z obrońcą tytułu – rodakiem Bambucka, Piquemalem i Niemcem Knickenbergiem, który pokonał szczecińskiego sprintera w poprzednim sezonie. Finałowy bieg rozgrywany był w trudnych, deszczowych warunkach. Na dobre rezultaty nie można było liczyć, ale te nie były akurat najważniejsze. Maniak przybiegł na linię mety niemal równocześnie ze wspomnianymi wyżej Francuzami, ale dogłębne analizy wskazały, że zwycięzcą został Polak. Tym samym potwierdził, że od dwóch lat jest najlepszym europejskim sprinterem.
To nie był koniec znakomitych występów szczecińskiego zawodnika w roku 1966. W międzypaństwowym meczu z Wielką Brytanią pokonał znakomitego brytyjskiego zawodnika Kellego – finalistę budapeszteńskich mistrzostw Europy, a uczynił to uzyskując znakomity czas, nieosiągalny dziś przez najlepszych polskich sprinterów – 10,2. Powtórzył ten wynik na zawodach w Radomiu, nie był on zatem przypadkowy.
Szczecin nie doceniał mistrza
Dla Maniaka rok 1966 był radosny z jeszcze innego powodu. Na świat przyszła jego córka Monika, a sam zawodnik niejednokrotnie publicznie żalił się, że Szczecin tak naprawdę nie docenia jego sukcesów i praktycznie nie jest zainteresowany potrzebami wielkiego mistrza.
W roku 1967 Maniak potwierdzał swoją przynależność do ścisłej europejskiej czołówki kilkoma spektakularnymi startami. Docelowymi imprezami, do których Maniak przygotowywał się szczególnie, były mistrzostwa Polski i finał Pucharu Europy.
Sezon rozpoczął się dla sprintera Pogoni Szczecin fenomenalnie. Na krajowych zawodach w Poznaniu uzyskał znakomity czas – równe 10 sekund, co było wówczas rekordem świata. Wiatr był jednak zbyt silny i rezultat nie znalazł się w tabeli rekordów. To był jednak piorunujący początek sezonu w wykonaniu szczecińskiego lekkoatlety, dodający pewności siebie i wiary, że można w sezonie osiągnąć bardzo wiele.
W półfinale Pucharu Europy, rozgrywanym w Ostrawie, doszło do rewanżu za finał mistrzostw Europy w Budapeszcie. Tym razem coraz szybszy Bambuck zrewanżował się polskiemu zawodnikowi i pokonał go w bezpośredniej walce. Maniak nie zrażał się tym drobnym niepowodzeniem i wciąż ochoczo stawał do kolejnych bojów.
Wygrał przed swoją widownią
2 sierpnia 1967 Szczecin był gospodarzem meczu międzypaństwowego Polska – Wielka Brytania. Na trybunach zasiadło prawie 20 tys. widzów, którzy czekali głównie na występ swojego ulubieńca. Ten oczywiście nie zawiódł i zwyciężył znakomitych Brytyjczyków, osiągając znakomity czas 10,3. Szczecińska publiczność podobnie, jak dwa lata wcześniej podczas mistrzostw Polski, zgotowała swojemu pupilowi owację na stojąco.
W roku 1967 Maniaka spotkało kolejne wyróżnienie. Jego kilkuletnia przynależność do europejskiej czołówki spowodowała powołanie do reprezentacji Europy na prestiżowe spotkanie z Ameryką w Montrealu. Tam jednak naszemu zawodnikowi nie powiodło się. Po raz drugi w sezonie przegrał z Bambuckiem, ale też z dwoma Amerykanami, kończąc rywalizację na czwartym miejscu ze słabym czasem 10,8.
W roku 1969 zawodnik biegał już w barwach Skry Warszawa. Przeniósł się tam na początku roku w wyniku reorganizacji sekcji lekkiej atletyki w Szczecinie, która z Pogoni została przeniesiona do SKL Szczecin. Fakt ten jeszcze mocniej usunął na margines szczecińskiego sportu lekką atletykę, co spowodowało liczne konflikty i nieporozumienia.
Szczecińska lekka atletyka od tamtego czasu popadała w coraz większy kryzys. Wiesław Maniak postanowił wyjechać do Warszawy, też z powodów czysto logistycznych. Wielokrotnie się skarżył, że odległość Szczecina od Warszawy jest dla niego bardzo kłopotliwa, ale przez wiele lat był wierny naszemu miastu i to w barwach naszego klubu osiągał największe sportowe sukcesy. ©℗
Wojciech PARADA