Niedziela, 24 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Lekkoatletyka. Lisek łamie tyczki

Data publikacji: 21 grudnia 2015 r. 17:06
Ostatnia aktualizacja: 21 grudnia 2015 r. 17:06
Lekkoatletyka. Lisek łamie tyczki
 

Rozmowa z Piotrem Liskiem, zwycięzcą Plebiscytu „Kuriera Szczecińskiego" na najlepszego sportowca województwa zachodniopomorskiego w 2015 roku

Czytelnicy Kuriera Szczecińskiego za najlepszego sportowca kończącego się roku uznali 23-letniego lekkoatletę Piotra Liska, specjalizującego się w skoku o tyczce i od kilku już sezonów reprezentującego barwy OSoT-u Szczecin. W marcu podczas halowych mistrzostw Europy w Pradze zdobył brązowy medal z wynikiem 5,85 metra. 5 miesięcy później został brązowym medalistą mistrzostw świata w Pekinie z wynikiem 5,80 m.

- Czy obecny sezon można zaliczyć do najlepszych w pańskiej karierze?

- Zdecydowanie tak, a powiem nawet, że był to pierwszy prawdziwy sezon takich rzeczywistych sukcesów. Zaczęło się dobrze, bo od brązowego medalu w Czechach, w O2 Arenie w centrum Pragi, gdzie 15-tysięczną widownię szczelnie wypełnili kibice. Jechałem tam z nastawieniem, by powalczyć o najwyższe lokaty, a nie jedynie o tym, by zaliczyć start. Poziom halowych mistrzostw naszego kontynentu był wysoki, zwycięzca przekroczył barierę 6 metrów, a wicemistrz pokonał poprzeczkę na tej samej wysokości co ja. Dodatkową trudnością był fakt, że eliminacje i finały rozegrano dzień po dniu i nie było dnia przerwy na regenerację, jak to się dzieje choćby na mistrzostwach świata. A obciążenie było duże, bo w Pradze musiałem wykonać aż 10 skoków.

- Każdy skok jest okupiony dużym wysiłkiem?

- Tak właśnie jest, lecz nie mam tu na myśli wysiłku fizycznego, do którego jestem dobrze przygotowany przez regularne treningi, ale chodzi o stres, towarzyszący każdemu skokowi. Powoduje to psychiczne zmęczenie i dzień przerwy w trakcie zawodów jest dla mnie bardzo pomocny.

- Czy ten notoryczny stres spowodowany jest strachem przed konsekwencjami wypadku, jaki może się przecież zdarzyć przy nieudanym lądowaniu z blisko 6-metrowej wysokości?

- Wypadek rzeczywiści mógłby być groźny, gdyby nie spadło się na materac amortyzujący upadek, albo przykładowo lądując na metalowym kole, z którego wybijamy się tyczką. Ale rozpoczynając rozbieg nie czuję strachu przed ewentualnym nieszczęściem. Skakanie to mój zawód i przez lata startów nabyłem już trochę rutyny i wiem kiedy jest niebezpiecznie. Nie ciągnę wtedy w górę, nie dążę do pokonania poprzeczki, ale skupiam się jedynie na bezpiecznym lądowaniu. Problem pojawia się jednak przy pęknięciu tyczki, a w swojej karierze złamałem ich już kilkanaście. Wtedy naprawdę rodzi się pytanie: gdzie wyląduję? A wpływu na to nie mam praktycznie żadnego. Takie ryzyko jest wkalkulowane w zawód tyczkarza i powiem szczerze, że się nie boję. A męczący stres, o którym wspominałem, ma inne podłoże i rodzi się on pod wpływem presji wyniku. ©℗ (mij)

Cały wywiad czytaj we wtorkowym wydaniu Kuriera Szczecińskiego, lub w e - wydaniu.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA