Szczeciński tyczkarz Piotr Lisek stanie we wtorkowym konkursie skoku o tyczce przed swoją kolejną medalową szansą. W tym roku wywalczył już złoty medal halowych mistrzostw Europy, pobił też rekord Polski i jest przygotowany na kolejny sukces.
Szczecinian rozpocznie konkurs o 20.35. Stawka jest wyrównana, ale zagraniczni komentatorzy stawiają Liska i Pawła Wojciechowskiego w gronie faworytów. Tak samo jak Francuza Renaud Lavillenie i Amerykanina Sama Kendricksa.
Ostatni z nich jako jedyny w tym sezonie pokonał poprzeczkę na wysokości sześciu metrów. Drugi na światowej liście wyników jest Wojciechowski. Zawodnik Zawiszy Bydgoszcz w swojej karierze przeżył już wszystko. Był mistrzem świata w Daegu (2011), pokonał szereg kontuzji, przechodził operacje, odpadał w eliminacjach głównych imprez, gubił tyczki. Ten rok należy jednak do niego i on sam czuje, że może dokonać znowu czegoś wielkiego.
- Chyba po raz pierwszy w życiu mogę o sobie powiedzieć, że jestem rasowym tyczkarzem. Czuję się pewnie, nie boję się wysokości, a 5,70 to skaczę na każdym treningu – wyjawił.
I faktycznie – ma bardzo równy sezon. Poprawił nawet wynikiem 5,93 m rekord Polski na stadionie. By jednak nazwać go najlepszym w karierze, brakuje mu medalu głównej imprezy.
Na to ma olbrzymią szansę. Zresztą... Na podium w Londynie może stanąć nawet dwóch Polaków. Scenariusz jest realny. Przecież tak było dwa lata temu, kiedy Lisek (OSOT Szczecin) i Wojciechowski podzielili się brązowym medalem. Wówczas na najniższym stopniu podium stanął też Lavillenie.
- Czy teraz brąz biorę w ciemno? Nie odpowiem na to pytanie – odparł Lisek.
Wiadomo bowiem, że nie. Ambicje ma wysokie i słusznie, bo jednego nie można mu zarzucić – jest niezwykle waleczny. (par)