Rozmowa z Piotrem Liskiem, tyczkarzem OSOT-u Szczecin
Szczeciński lekkoatleta Piotr Lisek ostatnio skacze o tyczce dużo, równo i wysoko. W poprzednią niedzielę z bardzo dobrym wynikiem 5,90 m zajął 4. miejsce w rozgrywanych w Berlinie mistrzostwach Europy.
W środę z rezultatem 5,80 m zwyciężył w Szczecinie w I Memoriale Wiesława Maniaka, a w piątek z identyczną wysokością jak podczas berlińskich ME wygrał w Międzyzdrojach wieczorny konkurs skoku o tyczce 20. Memoriału Władysława Komara i Tadeusza Ślusarskiego. Właśnie w Międzyzdrojach poprosiliśmy szczecińskiego zawodnika o krótką rozmowę.
– Nagrodę za 4. miejsce zwykł pan nazywać drewnianym medalem. Czy po starcie w Berlinie czuje pan niedosyt?
– Zrobiłem wszystko co w mojej mocy, by jak najlepiej przygotować się do mistrzostw Europy. Trafiłem też z formą, o czym świadczą pokonywane wysokości. Przypomnę, że rok wcześniej identyczny wynik dał mi tytuł wicemistrza świata i srebrny medal. Stawka rywali była jednak bardzo silna, a poziom współzawodnictwa niebywale wyśrubowany. Nie mam więc żalu, że coś zaniedbałem, dlatego nie myślę o niedosycie.
– Zwyciężył pan za to kilka dni później w Szczecinie…
– Do każdych zawodów podchodzę z myślą, by wygrać, więc nie inaczej było w moim mieście, gdzie dałem z siebie wszystko i ostatecznie zająłem pierwsze miejsce. Urzekło mnie jednak, że atmosfera na stadionie przy ulicy Litewskiej była super, a trybuny i wszystkie wolne przestrzenie wypełnili znający się na lekkoatletyce kibice, mający jeszcze w pamięci polskie sukcesy na mistrzostwach Europy.
– Gdy spiker wyczytywał pańskie nazwisko, długo nie pojawiał się pan na murawie. Dlaczego?
– Był taki drobny incydent spowodowany przez moje gapiostwo, bo wychodząc do toalety, zapomniałem nałożyć identyfikator, a gdy chciałem wrócić na stadion, ochroniarz poinformował mnie, że jest to niemożliwe, bo jest już komplet widzów na trybunach i nikogo więcej nie wpuści. Moje tłumaczenia i prośby nie przynosiły skutku. Nie mam do niego pretensji, po prostu bardzo skrupulatnie wykonywał swoje obowiązki. Wina była po mojej stronie, bo powinienem mieć na szyi identyfikator. Gdy jednak usłyszałem, jak spiker wyczytuje moje nazwisko, wiedziony jakimś impulsem, wykorzystując powstałe zamieszanie oraz moje sportowe atuty, pokonałem przeszkody i po angielsku wszedłem na stadion.
– Kolejny mityng także odbywał się w naszym województwie.
– W Międzyzdrojach atmosfera zawodów także była wspaniała, a miejsce mityngu dobrane perfekcyjnie. Moja forma nie spadła jeszcze po mistrzostwach Europy, wszystko zagrało, uzyskałem identyczny wynik jak w Berlinie, a miejsce – jak w Szczecinie.
– Kiedy zobaczymy się w grodzie Gryfa?
– W Szczecinie mieszkam na stałe i tu mam rodzinny dom, a wyjazdy na zawody traktuję jako pracę. Są natomiast okresy startowe, gdy w domu bywam rzadko i na krótko. Tak jest właśnie teraz, bo wkrótce będę startował w Chorzowie, a następnie w Warszawie.
– Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)
Fot. R. Pakieser