Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Lekkoatletyka. Magnes dla narzeczonej (ROZMOWA)

Data publikacji: 23 sierpnia 2016 r. 08:08
Ostatnia aktualizacja: 23 sierpnia 2016 r. 08:09
Lekkoatletyka. Magnes dla narzeczonej (ROZMOWA)
 

Rozmowa z Piotrem Liskiem, lekkoatletą OSOT-u Szczecin, który podczas igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro zajął IV miejsce w skoku o tyczce

– CZWARTE miejsce w najbardziej prestiżowej światowej imprezie to spory sukces, ale lokata tuż za podium nie jest zbyt lubiana przez sportowców…

– Wywalczone miejsce jest dobre, bo potwierdza przynależność do światowej czołówki i pewnie byłbym z tego bardzo zadowolony, gdyby nie świadomość, że mogło być jeszcze lepiej. Jestem więc trochę zawiedziony i odczuwam niedosyt, bo były szanse wywalczenia medalu.

– Czego więc zabrakło, by przesunąć się choćby o jeszcze jedną lokatę wyżej?

– To trudno powiedzieć, ale najbardziej brakowało chyba przysłowiowego łutu szczęścia. Ze szczytem formy udało się utrafić na igrzyska, ale konkurs olimpijski był naprawdę bardzo ciężki. Zrobiłem wszystko co mogłem, skakałem z determinacją, ale w finałowej rozgrywce wystarczyło to jedynie do czwartej pozycji.

Czy na treningach w Brazylii udawało się pokonywać większe wysokości niż na zawodach?

– Nie. Bo w naszej konkurencji jest taka specyfika, że na treningach skacze się zazwyczaj około 10 centymetrów niżej niż w oficjalnych zawodach. W mistrzowskich zawodach formę poprawia startowa adrenalina oraz twardsze tyczki.

– Ceremonie otwarcia i zamknięcia igrzysk olimpijskich zapewne dużo większe wrażenie wywołują u osób na trybunach niż u tych przed telewizorami…

– Zapewne tak, ale trudno mi to ocenić, gdyż na trybunach nie byłem. W czasie otwarcia byłem na przedolimpijskim zgrupowaniu. Wprawdzie nie byliśmy aż tak bardzo daleko od Rio de Janeiro, ale kierownictwo ekipy wyznaczyło tylko nielicznych do uczestnictwa, a ja się w tej grupie nie znalazłem. Zakończenie też odbyło się bez mojego udziału, bo opuściłem Brazylię w sobotę, a po bardzo długim locie, z międzylądowaniem w Paryżu, w niedzielę mogłem się już cieszyć z powrotu do Szczecina. Lot był bardzo długi i męczący, ale byłem bardzo zadowolony, że już wracam do domu, a to sprawiło, iż niedogodności związane z podróżą nie były zbyt dolegliwe.

– Czy udało się przywieźć sporo turystycznych wrażeń i brazylijskich upominków?

– Praktycznie to wcale. Przed startem byłem do końca zaabsorbowany treningami, bo przecież taka impreza zdarza się raz na cztery lata i nie mogłem sobie pozwolić, by czegoś zaniedbać. Po zawodach miałem dwa dni dla siebie, ale spędziłem je na pakowanie i odpoczynek oraz treningi, bo przecież sezon kończę dopiero 15 września, więc przede mną jeszcze sporo startów. Zastanawiałem się nad wyjściem w miasto, ale ostatecznie okazałem się na to zbyt leniwy. Zobaczyłem jedynie słynną plażę Copacabana, która rzeczywiście robi wielkie wrażenie, ale nie zdecydowałem się na opalanie, ani tym bardziej na kąpiel. Zakupów też właściwie żadnych nie zrobiłem, ale na szczęście udało mi się kupić pamiątkowy magnes na lodówkę, o który kilkakrotnie prosiła moja narzeczona…

– Czyli zwiedzanie ograniczyło się do wioski olimpijskiej? Jak ona się prezentowała, bo – szczególnie przed igrzyskami – było sporo narzekań…

– Robiła duże wrażenie, bo stało koło siebie tak mniej więcej trzydzieści 25-piętrowych wieżowców, aż pachnących nowością, udekorowanych flagami. Wszędzie było też pełno fontann. Jeśli chodzi o wnętrza budynków, to wcześniej nas straszono brudem i niedoróbkami, ale to się nie potwierdziło. W pokojach było co prawda bardzo skromnie, tylko łóżko, szafka i łazienka, ale czego więcej potrzeba sportowcowi?

A jak przedstawiała się sprawa z wyżywieniem?

– Trzeba przyznać, że jedzenie było dość słabe. Zacznijmy jednak od samej stołówki, wielkiej jak dwa, albo nawet trzy boiska piłkarskie, w której jednorazowo mogło posilać się sześć tysięcy osób. Trudno połączyć taką masówkę z jakością. Z głodu jednak nikt nie umarł…

– Na sportowe wakacje nie przyszła jeszcze pora, bo jak słyszeliśmy wcześniej, sezon potrwa jeszcze do połowy wrześnie. A jak będzie wyglądał posezonowy odpoczynek?

– Główna tegoroczna impreza właśnie się skończyła, a teraz czeka mnie cykl mityngów: 25 sierpnia w Lozannie, 28 sierpnia w Warszawie, 1 września w Zurichu, 3 września w Berlinie i 7 września w Achen, a nad kolejnymi startami pracuje jeszcze mój menedżer. Ważne by po igrzyskach pokazać się w Europie! Później przez miesiąc przygotowywał się będę do ślubu, który zaplanowany jest na 15 października. Mam już plany na miesiąc miodowy i podróż poślubną, ale na razie nie chcę tego zdradzać.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗ Jarosław Maliszewski

Fot. R. Pakieser

 

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA