ZALEDWIE 7-letni Oliwier Gątkiewicz – trenujący najczęściej w Szczecinie, a mieszkający w niemieckim Menkin, leżącym 38 km od grodu Gryfa – popisał się nie lada wyczynem, gdyż zwyciężył w motocrossowym Pucharze Niemiec Barnim Cup, na który składały się cztery starty: w Bernau, Eisenhüttenstadt, Früstenwalde i Steglitz.
Startował w kategorii 50 cm3, a sukces jest tym większy, że rywalizacja przebiegała w połączonych dwóch klasach i wyprzedził także dzieci w wieku do lat 12, jeżdżące na silnikach 65 cm3. Okazał się najmłodszym zwycięzcą w historii tej imprezy, a sukces osiągnął w pierwszym sezonie swoich startów.
Obecnie bierze też udział w mistrzostwach Niemiec, w których aktualnie zajmuje 8. lokatę, ale mogłaby być ona wyższa, gdyby nie liczne awarie motocykla. W sportowej karierze wspierają go rodzice, Monika i Grzegorz oraz siostra Oliwia, a trenerem jest motocrossowy zawodnik, startujący w zawodach w Polsce i w Niemczech, Marc Flasza, który zajmuje się nim od początku kariery, a przez trzy pierwsze starty „poprowadził niemal za rękę”.
Tata winowajcą
– Tata jako były motocrossowiec zaraził mnie swoją pasją i już gdy miałem półtora roku jeździłem na baku jego motocykla i nie dawałem się zdjąć, a samodzielnie zacząłem jeździć na małym motocyklu w wieku 3 lat – mówi O. Gątkiewicz. – Pół roku później miałem pierwszy poważniejszy wypadek, po którym straciłem przytomność, ale na szczęście mama tego nie widziała… Z rodzicami często brałem udział w paradach motocyklowych w Łagowie i nieraz otrzymywałem nagrody przeznaczone dla najmłodszego uczestnika. Motocykle to moja pasja, a gdy nie jeżdżę, to gram na konsoli Xbox lub na tablecie w motocrossowe wyścigi.
Epidemia omdleń
Zawody są nieraz bardzo trudne i odbywają się w ekstremalnych warunkach, o czym z przejęciem opowiada młody sportowiec.
– Podczas jednego z niedawnych startów temperatura w słońcu dochodziła do 48° Cejsjusza, niemal jak w piekarniku, więc było nam ciężko, bo nasze stroje są niczym zbroja, ciężki kombinezon i spodnie oraz duże buty – opowiada zawodnik. – Udało mi się w tych warunkach zwyciężyć, a wicemistrz tuż po minięciu mety stracił przytomność, natomiast aż 7 osób zemdlało. Prędkości na prostych dochodzą do 113 kilometrów na godzinę. Wysiłek jest spory, bo na motocyklu często się stoi i jest też wiele męczących skoków. Podczas jednego z wyścigów najechała mnie moja 9-letnia przyjaciółka Lexi. Przed startem trochę się zawsze boję, ale gdy ruszę, nie czuję już strachu… Jeżdżę po to, by się bawić i skakać, dodawać gazu i zwyciężać!
Polsko-niemieckie różnice
O tym, dlaczego utalentowany motocrossowiec startuje w Niemczech, a nie w Polsce, opowiadają jego rodzice:
– W Polsce można startować dopiero od 8. roku życia, bo Narodowy Fundusz Zdrowia postawił weto młodym motocrossowcom i wcześniej nie mają możliwości wyrobienia Karty Zdrowia Sportowca. W Niemczech można natomiast startować po ukończeniu 6. roku, choć w praktyce najmłodszymi zawodnikami są 7-latki. To był główny powód, że syn wyrobił sobie motocrossową licencję po drugiej stronie Odry. W Niemczech też jest większa pomoc klubów i związku, bo w Polsce instytucje te są dość skamieniałe, a działacze w podeszłym wieku i zastanawiają się głównie nie nad tym, jak pomóc zawodnikowi, ale czy sportowiec płaci składki… A wsparcie bardzo by się przydało, gdyż sport jest drogi. Strój kosztuje 10 tysięcy złotych, a motocykl wart jest 15 tysięcy. Do tego dochodzą wydatki na zawody i treningi. Podsumowując, na pierwszy sezon startów syna wydaliśmy 83 tysiące.
Żal szczecińskiego motocrossu
– Trenujemy jednak głównie w Polsce, a najczęściej w Szczecinie na motocrossowym torze przy Alei Wojska Polskiego, który niestety, wkrótce ma całkiem zniknąć, a na jego miejscu pojawią się domy mieszkalne – kontynuują rodzice. – To niepowetowana strata, bo pamiętamy z czasów naszej młodości, jak na świetnie położonym obiekcie rozgrywano mistrzostwa świata, a obserwowały to tysiące szczecinian. Musimy więc szukać innych miejsc do treningu, a mamy już ich parę. W ramach stargardzkiej grupy Motoboyz.pl otrzymaliśmy 2 hektary ziemii pod Kluczewem, gdzie powstał świetny tor dla motocrossu i enduro. Jest też dobry tor przy hotelu Panorama oraz prywatny obiekt w Borzymiu koło Wirowa w pobliżu Gryfina. W Szczecinie bywamy jednak niemal codziennie, bo syn, a także nieco starsza córka, tańczą break dance w szkole tańca Save the Beat pod okiem Pawła Sawickiego, a także odwiedzają basen w pobliskim Mierzynie. Pływanie i taniec syn traktuje jednak przede wszystkim jako sporty uzupełniające do motocrossu, bo sprawność fizyczna jest tam niezbędna.
Na pograniczu…
A jak młody sportowiec znosi życie na pograniczu i niemal codzienne podróże z Niemiec do Polski i z powrotem? O tym najlepiej opowie on sam.
– Motocross to moja pasja i nie męczy mnie to co robię, lecz sprawia mi przyjemność – odpowiada Oliwer. – Chodzę do II klasy niemieckiej szkoły, a w naszym landzie jest ona 6-letnia. Większość kolegów mam w Niemczech i rozmawiam z nimi w ich języku. Z wyjątkiem mojego przyjaciela Konrada, który też jest sportowcem-piłkarzem, bo on postanowił nauczyć się języka polskiego, a ja mu w tym pomagam. W Polsce też mam trochę znajomych i kolegów.
Młody zawodnik jest pełen optymizmu na progu swojej sportowej kariery, w której mocno wspierają go rodzice wraz ze starszą siostrą. Życzymy, by jego talent systematycznie się rozwijał, a młodzieńcza pasja nie przeminęła. ©℗ (mij)