25 września swoje 71 urodziny obchodzi jeden z najwybitniejszych, najbardziej utytułowanych piłkarzy w historii Pogoni Szczecin, srebrny medalista olimpijski, 27-krotny reprezentant Polski, członek najsłynniejszej, najlepszej w dziejach polskiej piłki nożnej drużyny reprezentacyjnej grającej w latach 1974-78.
Niestety, Henryk Wawrowski nie brał udziału w mistrzostwach świata, choć był podstawowym zawodnikiem reprezentacji Polski w eliminacjach do mistrzostw świata w roku 1978. Był też podstawowym graczem w eliminacjach do mistrzostw Europy w roku 1976, kiedy Polska w grupie toczyła wyrównane boje z najlepszymi zespołami na świecie: wicemistrzami świata Holandią i Włochami.
Jesienią roku 1976 Polska rozpoczynała eliminacje do mistrzostw świata meczem z Portugalią w Porto, a rozpoczynający pracę z reprezentacją Jacek Gmoch na bardzo ważny mecz powołał wtedy aż trzech portowców: Henryka Wawrowskiego, Zenona Kasztelana i Zbigniewa Kozłowskiego. Taka sytuacja nigdy się już nie powtórzyła, to był świetny okres w dziejach Pogoni, choć nie zakończony żadnym spektakularnym sukcesem.
Wychowanek Arkonii
Henryk Wawrowski jest wychowankiem Arkonii Szczecin, ale swoje najlepsze lata spędził w Pogoni. W klubie tym grał w latach 1972-79, rozegrał 214 ligowych meczów, zdobył 6 goli, był kapitanem zespołu. Był ulubieńcem trenerów i publiczności. Kibice szanowali go za grę pełną determinacji, wolę walki i wierność Szczecinowi.
Wawrowski został piłkarzem Pogoni w przerwie zimowej sezonu 1971/72. Zanim trafił do szczecińskiego klubu, to przez dwa lata występował w Gwardii Warszawa, w której wypełniał służbę wojskową. Wcześniej otrzymał powołanie do Pomorskiej Brygady WOP, gdzie pełnili służbę też inni szczecińscy piłkarze: Jan Mikulski i Henryk Waliłko.
- Oni byli trochę wcześniej, ale to prawda, że ta jednostka miała wówczas szczególne szczęście do szczecińskich piłkarzy - potwierdza Henryk Wawrowski. - Nie chciałem marnować kariery piłkarskiej, więc zacząłem działać.
Wawrowski dobrze znał się z Bohdanem Masztalerem - piłkarzem Gwardii - później reprezentantem Polski i uczestnikiem mistrzostw świata w roku 1978, który pomógł mu w transferze do warszawskiego klubu.
- Wystarczył jeden dzień, jedna decyzja i byłem już piłkarzem Gwardii - wspomina Wawrowski.
W milicyjnym klubie
W sezonie 1970/71 Gwardia miała bardzo mocną drużynę. Służbę milicyjną rozpoczynali też: Stanisław Gzil i Antoni Szymanowski. Byli w zespole już natomiast inni znakomici gracze: Ryszard Szymczak, Bohdan Masztaler i Jerzy Kraska - późniejsi reprezentanci Polski. Szymczak i Kraska zostali niespełna dwa lata później mistrzami olimpijskimi.
W takim towarzystwie przyszło grać przez dwa sezony Wawrowskiemu. Gwardia nie prezentowała się jednak dobrze, w drużynie brakowało atmosfery. Drużyna broniła się przed spadkiem, a utrzymanie zapewniła sobie praktycznie w ostatnich sześciu kolejkach, kiedy odniosła cztery wygrane i dwa razy zremisowała.
- Szczególnie zapamiętałem wygrany mecz z Legią 1:0 - opowiada Wawrowski.
Gwardia nie grała już na stadionie X lecia, jak to miało miejsce w latach 60 ubiegłego wieku, ale na swoim mniejszym obiekcie, który nie przypominał stadionu ekstraklasy i to mającego swoją siedzibę w stolicy kraju. Klub był specyficzny, raczej pozbawiony kibiców, którego nikt w kraju nie darzył sympatią.
- Warunki tam były specyficzne - kontynuuje Wawrowski. - Obok był basen, boisko treningowe, trybuny tylko z jednej strony, zajęte głównie przez wysokich funkcjonariuszy milicji, dla których mecz piłkarski był przeważnie dodatkiem.
Pod okiem Koncewicza
Gwardia mimo mocnego składu nie stanowiła monolitu. Wawrowski otrzymał propozycję pozostania w Warszawie na stałe, ale nie skorzystał z okazji.
- W Warszawie już się nawet zadomowiłem, wiadomo, stolica. - opowiada. - Otrzymałem kawalerkę, trenowałem pod okiem wybitnego trenera, Ryszarda Koncewicza, ale tęskniłem za Szczecinem.
W Pogoni grał przez siedem lat. W roku 1975 mógł odejść. To był najlepszy okres w jego karierze piłkarskiej. Uczestniczył w słynnym meczu z Holandią w Chorzowie wygranym przez naszą drużynę 4:1, w którym gwiazdy światowego formatu: Johann Cruyff, czy Ruud Krol były bezradne.
W latach 1972-75 trenerem Pogoni był Edmund Zientara. To była postać niezwykle barwna. To on nauczył wielu piłkarzy Pogoni gry na poziomie wcześniej niedostrzegalnym.
- Za kadencji Zientary nauczyliśmy się najwięcej - wspomina Henryk Wawrowski. - Dziś mówi się o grze w trójkątach, podwajaniu, a my już wtedy pod okiem Zientary to ćwiczyliśmy.
Skok jakościowy
Pogoń w latach 1972-75 dokonała wielkiego skoku jakościowego. Drużyna nie zajmowała miejsc gwarantujących grę w europejskich pucharach, ale radowała swoją postawą szczecińskich kibiców.
- Graliśmy zdecydowanie lepiej, niż wskazywały na to miejsca w tabeli - przypomina Wawrowski. - Zauważali to kibice, którzy coraz tłumniej przychodzili na stadion.
Zientara po trzech latach pracy odszedł do Stali Mielec z zadaniem zbudowania drużyny nie tylko dominującej w polskiej ekstraklasie, ale też rywalizującej z sukcesami na europejskiej arenie.
- Chciał, żebym poszedł do Stali razem z nim - wspomina Wawrowski. - Szykował się tam mocny zespół, wkrótce trafił tam Andrzej Szarmach. Byłem już wtedy podstawowym reprezentantem kraju, to właśnie Zientara przekwalifikował mnie z pomocnika na bocznego obrońcę, lubiłem z nim pracować, ale z różnych względów pozostałem w Szczecinie.
Mógł grać przeciwko HSV i Realowi
Wawrowskiego w ten sposób ominęły sukcesy, jakich mógł doświadczyć, grając w Stali. Pod wodzą trenera Zientary zespół ponownie został mistrzem Polski, a w pucharze UEFA dotarł aż do ćwierćfinału, w którym miał mierzyć się ze słynnym wówczas Hamburger SV i minimalnie tą rywalizację przegrał.
To była jedna z najlepszych klubowych drużyn na świecie, wtedy najlepsza w zachodnich Niemczech, dziś porównywalna może z Bayernem Monachium i Stali była bliska wyeliminowania faworytów. Grała też z Realem Madryt. Tego wszystkiego mógł doświadczyć Wawrowski, ale pozostał w Szczecinie.
Wawrowskiego ominął Mundial w Argentynie w roku 1978, choć w eliminacjach był podstawowym zawodnikiem w kadrze trenera Jacka Gmocha. W jego miejsce pojechał były klubowy kolega z Pogoni Mirosław Justek, który wtedy był już piłkarzem rewelacyjnie spisującego się Lecha Poznań, ale w finałowym turnieju i tak nie zagrał nawet minuty.
Gdyby Wawrowski odszedł do Stali Mielec, jak niegdyś Roman Jakóbczak do Lecha, a później wspomniany Justek do Lecha, to może łatwiej byłoby mu pojechać na Mundial, na który na pewno zasłużył i na który pojechali wspomniani piłkarze z poznańskiego klubu, ale wypromowani wcześniej w Szczecinie. ©℗ Wojciech Parada