Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Piłka nożna. Cracovia podejmuje Pogoń. Anegdoty i wspomnienia

Data publikacji: 24 października 2015 r. 08:19
Ostatnia aktualizacja: 12 grudnia 2015 r. 14:09
Piłka nożna. Cracovia podejmuje Pogoń. Anegdoty i wspomnienia
 

W sobotę o godzinie 15.30 rozpocznie się mecz Cracovia - Pogoń. Historia spotkań pomiędzy obu klubami sięga roku 1959.

Cracovia, to najstarszy polski klub. Podobnie, jak Polonia Warszawa, czy Warta Poznań był po wojnie szykanowany przez komunistyczne władze. Rolę dominującą w Krakowie przejęła Wisła, mająca możnego sponsora w Służbie Bezpieczeństwa.

Cracovia miała być zepchnięta na margines, zapomniana i bez kibiców. Jeszcze krótko po wojnie zdołała wywalczyć tytuł mistrza Polski (rok 1949). Później jednak następował systematyczny schyłek tego zasłużonego klubu.

Pogoń po raz pierwszy zetknęła się z Cracovią w roku 1959. Była wówczas beniaminkiem I ligi, jej absolutnym nowicjuszem. Cracovia, choć mocno dyskryminowana przez władze, miała znakomitych i zacnych kibiców. Jednym z nich był Jan Paweł II.

Najważniejszy kibic Cracovii

Jeszcze będąc studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego zaczął chodzić na mecze swojego ulubionego klubu. W latach 50, kiedy był już Kapłanem i Biskupem nigdy nie zapominał o Cracovii i regularnie zasiadał na trybunach.

W roku 1959 Pogoń i Cracovia broniły się przed spadkiem. I liga liczyła zaledwie 12 drużyn, a spadały dwie. Najsłabszym zespołem był Górnik Radlin, a drugi spadkowicz miał być wyłoniony właśnie z grona drużyn: Cracovia, albo Pogoń.

W przedostatniej kolejce pierwszej rundy Cracovia podejmowała Pogoń w Krakowie. Drużyna ze Szczecina spotkała się z wrogo nastawioną publicznością, ale jak przyznaje Eugeniusz Ksol – piłkarz Pogoni w tamtych czasach, miała do tego prawo.

- Przyjechaliśmy do Krakowa z jednym kompletem strojów – mówi E. Ksol. - Czasy były ciężkie, dobrego sprzętu, jak na lekarstwo, a my zostaliśmy wyposażeni w koszulki w biało-czerwone pasy od polskich marynarzy. Były dobre jakościowo i komfortowo się w nich czuliśmy. Wtedy była taka zasada, że goście wybierali koszulki. My nie mieliśmy zapasowych, więc Cracovia była zmuszona grać w innych, niż swoje tradycyjne. Publiczność nam tego nie darowała, podobnie piłkarze Cracovii. Mecz był ostry i zakończył się naszym zwycięstwem 5:3.

Mistrzowie Polski juniorów

Choć Cracovia nie była pieszczochem władzy, to do klubu garnęła się młodzież. We wspomnianym 1959 roku Cracovia wywalczyła tytuł mistrza Polski juniorów.

W ekstraklasie utrzymać się jednak nie zdołała. Spadła kosztem Pogoni, ale w bardzo dramatycznych okolicznościach.

- W rewanżowym meczu graliśmy z Cracovią u siebie i mieliśmy jeden punkt straty – wspomina E. Ksol. - Musieliśmy wygrać, bo w perspektywie mieliśmy mecz ostatniej kolejki z Legią w Warszawie, która rywalizowała z Gwardią Warszawa o trzecie miejsce. Stawka spotkania nas sparaliżowała. Zagraliśmy słabo i zremisowaliśmy 0:0. Wszystkim wydawało się, że nasz spadek jest przesądzony. Nawet piłkarze Cracovii tak sądzili, bo po remisie z nami cieszyli się, jak dzieci.
Ostatnia kolejka przyniosła jednak sensacyjne rozstrzygnięcia. Cracovia podejmowała Górnika Zabrze, który miał już zapewniony tytuł.

Hat trick Kielca

Przegrała zgodnie z oczekiwaniami 0:1, ale prawdziwy cud stał się w Warszawie. Pogoń ograła Legię 4:0. Hat trickiem popisał się 17 letni wówczas Marina Kielec, który od tego momentu stał się wielką postacią w Pogoni.

Na kolejne potyczki Pogoni z Cracovią trzeba było czekać sześć lat. Obie drużyny tym razem znajdowały się w II lidze i rywalizowały ze sobą o awans. Przyszłość pokazała, że Cracovia z Pogonią zdominowały rozgrywki w sezonie 1965/66.

Choć Cracovia wygrała II ligę, wyprzedzając Pogoń w tabeli, to w bezpośrednich meczach górą byli portowcy. Drużynę Pogoni przejął w przerwie letniej Stefan Żywotko.

- Długo się zastanawiałem, zanim objąłem Pogoń – wspomina po latach. - Byłem emocjonalnie związany z Arkonią, ale po długim namyśle doszedłem do wniosku, że Pogoń też jest drużyną szczecińska, a ja już byłem z tym miastem związany na dobre.

Debiut Kasztelana

Pogoń rozpoczęła sezon fatalnie – od porażki z Hutnikiem w Krakowie 1:3. W następnej kolejce ograła już Górnika Wałbrzych 6:0, a trzy gole strzelił debiutujący w drużynie Zenon Kasztelan, który w trybie pilnym wezwany został z finałowego turnieju o mistrzostwo Polski juniorów.

- Nie zastanawiałem się nawet chwili – mówił po tamtym meczu Kasztelan. - Debiut w Pogoni był moim marzeniem.

Już w następnym spotkaniu szczecinianie grali właśnie z Cracovią. Wygrali z nią 2:1. Lepsi byli również w rewanżu zwyciężając 2:0.

W następnym sezonie – już w pierwszej lidze Pogoń doznała najbardziej dotkliwej porażki z tą drużyną, przegrywając 0:5. Do drugiej ligi spadła jednak Cracovia, a Pogoń grała nieprzerwanie na najwyższym szczeblu rozgrywek przez 13 lat.

Ksol w innej roli

Cracovia do ekstraklasy wróciła w roku 1982. W Pogoni w nieco innej roli występował wówczas Eugeniusz Ksol. Był trenerem drużyny, która niemal do samego końca walczyła o medalową lokatę, a Cracovia broniła się przed spadkiem.

Na trzy kolejki przed końcem portowcy grali z tą drużyną na wyjeździe. Byli zdecydowanym faworytem, a mimo to przegrali z kretesem 0:3.

W drużynie gospodarzy grał wówczas Tadeusz Błachno – w latach 70 pomocnik słynnego Widzewa Łódź, który pod koniec kariery przeniósł się do Cracovii. 

Największą gwiazdą był jednak Cezary Tobolik, który później nielegalnie opuścił Polskę i grał z powodzeniem między innymi w Eintrachcie Frankfurt i francuskim Lens. Sam mecz miał zadziwiający przebieg.

- Trenerem Cracovii był Józef Walczak – opowiada Ksol. - Znaliśmy się wiele lat jeszcze ze wspólnej gry w Bydgoszczy w latach 50. Po tamtym meczu przestał być moim przyjacielem. Wiem, kto w Pogoni sprzedał mecz, ale nie chcę na stare laty wywoływać burzy.

Objawienie Leśniaka

Już w pierwszym meczu następnego sezonu Pogoń znów pojechała na mecz do Cracovii. Tym razem wygrała 2:1.

- Wynik nie odzwierciedlał tego, co działo się na boisku – mówi Ksol. - Byliśmy o klasę lepsi. Oglądając ten mecz miałem w pamięci jeszcze ten z poprzedniego sezonu. Wtedy też mogliśmy wygrać. Gdyby spotkanie odbywało się w sportowej walce.

Mecz z Cracovią w sierpniu 1983 roku był debiutem w pierwszym składzie dla Marka Leśniaka. 19 letni napastnik zdobył wtedy swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie i zapoczątkował znakomitą rundę, w której zdobył dla portowców 10 goli.

- Latem straciliśmy naszego najlepszego napastnika ostatnich trzech lat, Zbyszka Stelmasiaka – wspomina Ksol. - Ja jednak nie rozpaczałem, bo wiedziałem, że świetnie zastąpi go Leśniak. I nie pomyliłem się.

Hat trick Kensego

Rewanż odbył się na inaugurację rundy wiosennej w Szczecinie i zakończył się wygraną Pogoni 3:0. To było wyjątkowe spotkanie dla Adama Kensego, który popisał się hat trickiem.

Cracovia w roku 1984 spadła do ekstraklasy, a dla Pogoni był to najlepszy okres w dziejach klubu. Cracovii nie pomogli nawet tak doświadczeni piłkarze, jak: Zbigniew Hnatio, czy Henryk Szymanowski – byli reprezentanci kraju.

Na kolejne dramatyczne boje pomiędzy Pogonią, a Cracovią musieliśmy czekać do sezonu 2003/04. Sytuacja była podobna do tej z połowy lat 60 poprzedniego wieku.

Niemal 40 lat od tamtych wydarzeń, Pogoń i Cracovia znów walczyły o awans do grona najlepszych i znów obie ekipy razem świętowały sukces.

Jesienią 2003 roku Pogoń podejmowała Cracovię u siebie. Klubem rządził wtedy Antoni Ptak, który w karteczce ze składem dostarczonej trenerowi Bogusławowi Baniakowi zamieścił nazwisko Przemysława Kaźmierczaka kosztem Pawła Drumlaka.

Drumlak porwał zespół

Ten ostatni usiadł na ławce rezerwowych i doskonale wiedział, że dzieje się tak ze względu na sympatię Ptaka do Kaźmierczaka i niechęć tego samego prezesa do niego samego.

Do przerwy było 0:0, a gra wyraźnie nie układała się. Baniak postanowił wpuścić na boisko Drumlaka, a ten rozegrał kapitalne zawody. Zdobył gola, zaliczył asystę i porwał cały zespół do walki.

Po strzelonej bramce podbiegł natomiast do trybuny honorowej i gestem mało przyjaznym pozdrowił Antoniego Ptaka. To był początek końca pomocnika Pogoni w klubie finansowanym przez Antoniego Ptaka.

W rewanżowym meczu w Krakowie, Drumlak był już piłkarzem Cracovii. O ile przejście innego byłego piłkarza Pogoni, Kazimierza Węgrzyna do Cracovii potraktowano w Szczecinie bez echa, to taki sam manewr w wykonaniu rodowitego szczecinianina spotkał się z ogromnym gniewem najzagorzalszych fanów Pogoni.

Węgrzyn bez sentymentów

W Krakowie Drumlak przeciwko swoim byłym kolegom jeszcze nie zagrał, bo leczył kontuzję. Spotkanie zakończyło się remisem 2:2, a decydującego gola o remisie strzelił … Węgrzyn na dwie minut przed końcem spotkania.

Drumlak był jednak gotowy do gry w jesiennym meczu obu zespołów już w pojedynku ekstraklasy. Rozpoczął mecz na ławce rezerwowych, a gdy wszedł na boisko, spotkała go ogromna porcja gwizdów i nieprzyjemnych wyzwisk. Sam piłkarz był mocno zdegustowany taką sytuacją.

- Nie wiem czym sobie zasłużyłem na takie potraktowanie – mówił wtedy nie bez żalu. - Pogoń zawsze była i będzie najważniejszym dla mnie klubem, ale to pan Ptak mnie stąd wyrzucił. Sam z własnej woli nie odszedłem. W Cracovii się znalazłem, bo akurat tam zaproponowano mi kontrakt.

Złośliwości Ptaka

Antoni Ptak był średnio zadowolony z remisu 1:1. Goście wyrównali w ostatnich minutach gry, a prezes Pogoni nie krył względem Drumlaka złośliwości.

- Gdyby Drumlak grał przez cały mecz, to na pewno wygralibyśmy – mówił mało poważnie. - Bez niego Cracovia była znacznie silniejsza.

Rok później, jesienią 2005 roku Pogoń przegrała w pechowych okolicznościach 1:2, choć prowadziła 1:0. Gola decydującego o porażce straciła w czwartej minucie doliczonego czasu gry, a zdobył go Giza.

Antoni Ptak postanowił wtedy, że przyszłość Pogoni opierać się będzie na zagranicznych piłkarzach, których wynajdywać będzie w Brazylii.

Cracovia od niedawna swoje mecze rozgrywa na nowoczesnym, pięknym stadionie. Wcześniej jednak podejmowała przeciwników na charakterystycznym obiekcie z okalającym boisko torem kolarskim.

- Piłkarze nie lubili tego stadionu – ocenia E. Ksol. - Łatwo było wypaść poza boisko i mocno sobie poździerać skórę. I jeszcze te prowizoryczne szatnie. Obiekt w niczym nie przypominał piłkarskiej areny, ale miał swoją specyfikę i swój urok. Wojciech Parada


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA