Trwa wyścig o prawa do pokazywania meczów piłkarskich polskiej ekstraklasy. Nieoficjalnie mówi się o kwocie 250 mln złotych za sezon. Byłoby to o około 100 mln złotych więcej w stosunku do obecnie obowiązującej umowy.
Jakkolwiek by na to patrzeć, finanse uzyskane z telewizji komercyjnej stanowią główny zastrzyk gotówki większości polskich klubów, w tym również Pogoni. Od jakiegoś czasu głównie z tego powodu do futbolu garnie się coraz więcej osób niekoniecznie umiejących zarządzać piłkarskimi strukturami, ale za to świetnie orientujących się, jak skutecznie poruszać się w obszarze, gdzie pojawiają się dość spore pieniądze.
Właściciele polskich klubów piłkarskich znaleźli się w znakomitym położeniu. Nie ryzykując nic albo bardzo niewiele, organizują futbolowe życie, korzystając z miejskiej, nowoczesnej infrastruktury wybudowanej za publiczne pieniądze i korzystają z finansów spływających ze stacji telewizyjnej, wynikających z zainteresowania dyscypliną, a nie nowoczesnym sposobem zarządzania.
To między innymi z powodu złego zarządzania klubami, ich finansami, transferami doszło do sytuacji, że żadna polska drużyna klubowa po raz drugi z rzędu nie znalazła się w fazie grupowej choćby Ligi Europy, a są tam drużyny z Czech, Słowacji, Węgier, Serbii, Białorusi, Norwegii, Cypru, Chorwacji, Bułgarii czy Luksemburga.
Czynnik finansowy nie najważniejszy
W krajach tych pieniądze przeznaczane przez stacje telewizyjne na kluby są nieporównywalnie mniejsze od tych, które otrzymują polskie kluby. Czynnik finansowy jest zatem ważny, ale niejedyny w budowaniu poziomu piłki klubowej w danym kraju. Zainteresowanie prawami telewizyjnymi w naszym kraju pokazuje, że to nie poziom rozgrywek decyduje o skali przedsięwzięcia, ale zainteresowanie.
Żadna stacja telewizyjna nie chce płacić za pokazywanie jednej z trzech najlepszych siatkarskich lig na świecie, czyli polskiej, z której wywodzą się mistrzowie świata, ale wiele komercyjnych stacji bierze pod uwagę start w wyścigu o prawa telewizyjne z ligi piłkarskiej plasującej się obecnie jeszcze na 22. miejscu w klubowym rankingu UEFA, ale tylko do następnego sezonu.
Po meczach drugiej serii w Lidze Europy i zwycięstwach szwedzkiego Malmoe oraz norweskiego Sarpsborga jest już przesądzone, że od następnego sezonu Polska spadnie na 24. miejsce i zostanie wyprzedzona przez Szwecję i Norwegię. Tak nisko polski futbol klubowy nie był od roku 2011, a więc przed erą nowych stadionów, które miały wprowadzić polski futbol klubowy na zupełnie inny, wyższy poziom.
Nowe stadiony – słabe efekty
Okazuje się, że w polskiej ekstraklasie niemal wszystkie kluby grają już na nowoczesnych, bardzo drogich w utrzymani stadionach, ale efektów sportowych nie ma żadnych. Wręcz przeciwnie, te efekty są coraz bardziej opłakane. Polska powróciła do punktu wyjścia, jest w tym samym miejscu, w którym była przed wybudowaniem pierwszego nowego stadionu.
To jednak nie koniec. Jeżeli w czterech kolejnych grupowych spotkaniach Ligi Europy Astana zdobędzie przynajmniej jeden punkt, a wywalczyła ich już w dwóch spotkaniach cztery, natomiast Qarabag Agdam tych punktów wywalczy cztery, to Polskę w klasyfikacji klubowej UEFA wyprzedzą po tym sezonie jeszcze: Kazachstan i Azerbejdżan, a oznaczać to będzie, że Polska spadnie na 26. miejsce, czyli najniższe w całej historii.
Polski futbol klubowy nigdy nie był tak słaby, choć paradoksalnie nigdy nie miał tak znakomitych warunków rozwoju. Samorządy wybudowały piękne stadiony, dofinansowują działalność klubów, stacje telewizyjne płacą coraz większe pieniądze, a poziom się obniża. Inne kraje w galopującym tempie wyprzedzają nas, pozostawiają w tyle.
Słabnie zainteresowanie
Ma to oczywiście swoje odzwierciedlenie w zainteresowaniu, które w porównaniu z innymi dyscyplinami sportu wciąż jest duże, jednak w porównaniu z poprzednimi latami słabnie. Mniej kibiców chodzi na nowe stadiony, ale też mniej kibiców zasiada przed telewizorami, żeby zobaczyć mecz polskiej ekstraklasy.
W poprzednim sezonie jeden mecz ekstraklasy średnio oglądało w telewizji 106 065 kibiców. To o około 5 procent mniej niż w sezonie 2016/17. Jeżeli tendencja zostanie zachowana, a wiele na to wskazuje, że tak będzie, to średnia oglądalność jednego meczu w obecnym sezonie spadnie poniżej 100 tysięcy.
To na pewno nie jest silny argument przetargowy dla polskiej ekstraklasy w negocjacjach ze stacjami telewizyjnymi i jeszcze domaganie się gigantycznej podwyżki, która jeszcze nieoficjalnie, ale jest już potwierdzona. Te pieniądze nie są nigdy przeznaczane na rozwój infrastruktury, powodują raczej coraz większe rozpasanie osób będących blisko klubowych finansów. Zarabiają menedżerowie, coraz wyższe kontrakty mają coraz słabsi piłkarze, pierwsze stypendia otrzymują nawet 16-latki i są to całkiem spore kwoty.
Mniej kibiców przed telewizorem
Coraz mniej kibiców ogląda mecze polskiej ekstraklasy w telewizji, ale też coraz mniej przychodzi na stadiony i przyczyn jest kilka. Na pewno jest to słabnący poziom, coraz mniej atrakcyjni piłkarze grający w polskich klubach, coraz więcej obcokrajowców, przeważnie anonimowych, zbyt mała liczba młodzieżowców, wychowanków, czyli piłkarzy w mocnym stopniu identyfikujących się z klubem, miastem, regionem.
Przede wszystkim jednak wpływ na słabnący poziom polskiej piłki klubowej mają osoby odpowiedzialne za jej rozwój, czyli stojące na czele klubów. Często są to osoby niewiele mające wspólnego z futbolem, zanim znalazły się na czele sportowych spółek, z czego czerpią ogromne korzyści, profity i domagają się coraz dalej idących przywilejów kosztem pieniędzy podatnika.
Średnia frekwencja na stadionach w obecnym sezonie wynosi 9006 kibiców na jeden mecz. W porównaniu do poprzedniego sezonu spadła, mimo że w ekstraklasie nie ma już takich klubów, jak: Termalica czy Sandecja, które znacznie tę średnią w poprzednim sezonie zaniżały. To o prawie 5 procent mniej niż średnia frekwencja z całego poprzedniego sezonu.
Frekwencja spada
Ta frekwencja najprawdopodobniej jeszcze spadnie. Zawsze najwyższa jest w miesiącach letnich, czyli w lipcu, sierpniu i we wrześniu. Średnia frekwencja z całego sezonu jest zawsze niższa w przedziale 10-20 procent od średniej frekwencji w miesiącach lipiec – wrzesień. Jeżeli zatem tendencja zostanie zachowana, to średnia frekwencja na koniec sezonu może spaść poniżej 9 tysięcy na jeden mecz.
Porównując średnią frekwencję z całego poprzedniego sezonu do sezonu 2016/17, też widzimy znaczny spadek zainteresowania. Wyniósł on około 2,5 procent, a trzeba wiedzieć, że tę frekwencję w poprzednim sezonie znacznie podniósł beniaminek ekstraklasy Górnik Zabrze, który zanotował średnią widzów na poziomie 18 tysięcy. Dziś w Zabrzu frekwencja jest mniejsza, wynosi około 13 tysięcy, prawdopodobnie jeszcze spadnie.
W tym zestawieniu bardzo blado prezentuje się zainteresowanie futbolem w Szczecinie. W obecnym sezonie średnia widzów na jedno spotkanie to 5787. To jest najniższa frekwencja od momentu wejścia Pogoni do ekstraklasy. W poprzednim sezonie w analogicznym okresie średnia frekwencja wynosiła 7635, trzy lata temu było to 8822, natomiast sześć lat temu 9193.
Jeżeli tendencja spadku frekwencji w kolejnych miesiącach o 10-20 procent potwierdzi się, to oznaczać to może, że średnia na koniec sezonu spadnie poniżej 5 tysięcy na jeden mecz. Bardzo wiele zależy od wyników drużyny, jeżeli te diametralnie się nie poprawią, jeżeli drużyna nie zacznie rywalizować o wysokie cele, to może się okazać, że tych kibiców w Szczecinie jest zdecydowanie mniej, niż zwykło się przypuszczać.
Megalomańskie przedsięwzięcie
Jeżeli tak jest, to rozpoczęcie budowy stadionu o pojemności 20 tysięcy kibiców jest przedsięwzięciem megalomańskim, pozbawionym racjonalnych przesłanek, profesjonalnej prognozy, a poza tym drogim, zdecydowanie ponad stan. Nawet jeżeli nowy stadion przyciągnie na trybuny o 100 procent kibiców więcej niż stary stadion, to będzie ich około 10 tysięcy, czyli o połowę mniej niż będzie mógł pomieścić.
Tak jest między innymi na stadionie w Białymstoku. Na pięć sezonów, w których Jagiellonia gra na nowoczesnym obiekcie, w aż czterech średnia frekwencja wyniosła nieco ponad 10 tysięcy kibiców, to jest około 50 procent zajętości stadionu.
W ostatnich pięciu latach były tylko dwa sezony, kiedy średnia frekwencja na stadionach Legii i Lecha – dwóch najsilniejszych polskich klubów, wyniosła powyżej 20 tysięcy. W przypadku Lecha jest to zaledwie 50 procent zajętości całego obiektu. W obecnym sezonie średnia widzów na stadionie Lecha spadła poniżej 15 tysięcy, czyli wynosi dokładnie tyle samo, ile w ostatnim sezonie, kiedy drużyna grała na starym stadionie.
W ostatnich pięciu latach na stadionie Lechii tylko dwa razy zanotowano średnią widzów powyżej 15 tysięcy, natomiast na stadionie Wisły takiej średniej nie zanotowano ani razu. Aż dwa razy w ciągu ostatnich pięciu sezonów średnia frekwencja na stadionie we Wrocławiu spadła poniżej 10 tysięcy, w okolicach 8-9 tysięcy, czyli mniej więcej tyle, ile może pomieścić stary stadion przy ul. Oporowskiej. To jest około 20 procent zajętości całego nowego stadionu.
To są przykłady z największych polskich miast, gdzie są największe i najbardziej nowoczesne stadiony, gdzie grają kluby o największych w kraju piłkarskich tradycjach, gdzie tych kibiców jest najwięcej. ©℗
Wojciech PARADA
Fot. R. Pakieser