Niedziela, 24 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Piłka nożna. Duch Jezierskiego

Data publikacji: 20 maja 2019 r. 16:06
Ostatnia aktualizacja: 20 maja 2019 r. 16:06
Piłka nożna. Duch Jezierskiego
 

ŁKS Łódź po siedmiu latach wraca do ekstraklasy. Tak się składa, że jest to jeden z najczęstszych przeciwników Pogoni Szczecin w meczach na szczeblu ekstraklasy. Częściej Pogoń mierzyła się tylko z Legią Warszawa, Górnikiem Zabrze i Ruchem Chorzów. Po raz ostatni szczeciński i łódzki zespół rywalizował 13 lat temu. Wcześniej było wiele spotkań, wydarzeń, które na trwałe zapadły w pamięć.

W roku 1958, kiedy Pogoń po raz pierwszy awansowała do ekstraklasy, ŁKS Łódź akurat świętował mistrzostwo Polski w składzie między innymi z Leszkiem Jezierskim, późniejszym trenerem obu klubów, twórcą największych sukcesów w dziejach Pogoni.

Szczecinianie w pierwszej konfrontacji z łodzianami nie byli faworytami, ale dwa razy nawiązali z rywalami wyrównaną walkę. Po raz pierwszy spotkali się w szóstej kolejce spotkań roku 1959, remisując na własnym boisku 1:1. Mecz rozgrywano w 14. rocznicę wyzwolenia Szczecina, przebiegał zatem w doniosłej atmosferze, po wielu państwowych uroczystościach w mieście.

Portowcy najbardziej obawiali się dwóch piłkarzy: króla strzelców wcześniejszego sezonu Władysława Soporka i błyskotliwego skrzydłowego Leszka Jezierskiego, który ponad ćwierć wieku później święcił triumfy w Pogoni już jako trener. Na 7 minut przed końcem prowadzenie dla naszej drużyny uzyskał Henryk Kalinowski, ale w ostatniej akcji meczu ŁKS wyrównał po strzale Sarny.

Zmierzch kariery Jezierskiego

W roku 1960 Pogoń spadła do drugiej ligi, ale obydwa mecze z ŁKS wygrała – u siebie 2:0, a na wyjeździe 3:0. To był zmierzch kariery Jezierskiego. Na prawe skrzydło szukano następcy i znaleziono go w Poznaniu. W broniącej się przed spadkiem do trzeciej ligi Olimpii występował niespełna 21-letni Bogdan Maślanka, który strzelał mnóstwo goli. Zainteresował się nim ŁKS, który sprowadził go w roku 1961.

– W ŁKS wytrzymałem tylko rok – wspomina B. Maślanka. – Nie czułem się tam dobrze, nie było atmosfery ani wyników. Stara gwardia wykruszała się, a ja marzyłem tylko o tym, by stamtąd uciec.

W roku 1962 ściągnęła go Pogoń. Transfery w tamtych czasach przebiegały nieco inaczej niż dziś. Często dochodziło do dyskwalifikacji piłkarzy, gdy ich klub nie godził się na transfer.

– Wolałem kilka miesięcy nie grać, niż spędzić resztę kariery w Łodzi. To nie było dobre miejsce dla piłkarzy, o czym przekonały następne lata.

Maślanka szczególnie zapamiętał sezon 1967/68. Pogoń grała wtedy fenomenalnie. Zajęła szóste miejsce, przegrywając rywalizację tylko z klubami śląskimi i Legią Warszawa. W ostatnim meczu grała w Łodzi z ŁKS, który bronił się przed spadkiem, a do pełni szczęścia wystarczył mu remis.

– Cztery razy grałem z Pogonią w Łodzi i za każdym razem przegrywaliśmy – mówi B. Maślanka. – Ale tamten mecz był szczególny.

Wygrana po 8 przegranych z rzędu

Pogoń przegrywała z ŁKS regularnie nie tylko w Łodzi. Również u siebie. Do spotkania kończącego sezon 1967/68 przystępowała po ośmiu z rzędu przegranych z tą drużyną.

– Niespodziewanie na mecz wybrał się z nami Lucjan Kosobucki – mówi B. Maślanka. – Atmosfera była specyficzna. Kosobucki jeszcze na dworcu w Szczecinie odesłał do domu jednego z naszych czołowych graczy Huberta Fiałkowskiego. Nie ufał mu. W Łodzi wygraliśmy 1:0 po golu Waldemara Ptaszyńskiego. ŁKS spadł do drugiej ligi po raz drugi w historii równo w dziesiątą rocznicę zdobycia mistrzowskiego tytułu, a my się do tego przyczyniliśmy. Omal z mojej winy gospodarze nie wyrównali. Przed naszą bramką minąłem się z piłką, ale sam w porę zdołałem zażegnać niebezpieczeństwo. Kątem oka zauważyłem wstającego z ławki rezerwowych Kosobuckiego i to jeszcze bardziej zmobilizowało mnie do interwencji.

ŁKS grał w drugiej lidze przez trzy sezony. Gdy powrócił do ekstraklasy, znów stał się dla Pogoni rywalem bardzo niewygodnym. W latach 1971-75 ŁKS dwa razy z Pogonią wygrał i pięć razy zremisował. Ani razu nie przegrał – aż do jesiennej konfrontacji obu drużyn w roku 1975.

27 września faworytem była Pogoń, która grała bardzo ofensywnie, strzeliła w całym sezonie najwięcej bramek, a na swoim boisku była szczególnie skuteczna – zdobyła w 15 spotkaniach aż 35 goli. To był kapitalny okres dla reprezentacji Polski, w której najważniejsze role odgrywali dwaj piłkarze ŁKS – Jan Tomaszewski i Mirosław Bulzacki. Trybuny stadionu w Szczecinie pękały w szwach.

Pogoń wygrała 1:0 po golu Leszka Wolskiego, który padł w dziwacznych okolicznościach. Jan Tomaszewski pewnie wyłapał dośrodkowanie, ale został uderzony w brzuch. Zwijając się z bólu z piłką w rękach wyrzucił ją celowo poza boisko. Pogoń wykonywała zatem rzut rożny, po którym Wolski strzałem głową zaskoczył wciąż niedysponowanego Tomaszewskiego, który po tej akcji zszedł z boiska.

Cztery mecze awansem

Dwa lata później piłkarze ekstraklasy rozgrywali cztery mecze z rundy wiosennej awansem. Wszystko z uwagi na finały mistrzostw świata, które w roku 1978 miały odbyć się w Argentynie.

Po cichu na wyjazd do Argentyny liczył 23-letni wtedy defensor Pogoni Zbigniew Kozłowski, który już rok wcześniej otrzymywał od trenera Jacka Gmocha powołania. Kozłowski był rówieśnikiem Władysława Żmudy, a krajowi fachowcy coraz częściej widzieli w nim następcę Jerzego Gorgonia, do którego Gmoch nie miał zaufania.

– Jesienią 1977 roku rozgrywaliśmy mecz z ŁKS Łódź. Ostatni w roku – wspomina Z. Kozłowski. – To był trzeci dzień grudnia, pogoda typowo zimowa, kibiców na stadionie niezbyt wielu. Boiska wtedy nie wyglądały o zimowej porze tak jak obecnie. Było twarde, nierówne, dla piłkarzy bardzo niebezpieczne. Mecz był nieciekawy, typowy na wynik 0:0. Takim rezultatem też się zakończył. Do bezpańskiej piłki wystartowałem równocześnie z zawodnikiem ŁKS, ja go wyprzedziłem, wykonałem wślizg, a on omal nie urwał mi nogi. Złamał mi kość piszczelową strzałkową. Pauzowałem 18 miesięcy.

Gdy Kozłowski powrócił na boisko, Pogoń była już w drugiej lidze. Awansowała do pierwszej w roku 1981 i już w trzecim meczu sezonu podejmowała ŁKS.

– Starałem się nie pamiętać o wydarzeniu prawie sprzed czterech lat, ale trudno było o tym zapomnieć – wspomina Kozłowski.

Rewanż po czterech latach

Drużyna sprawiła wtedy ogromną niespodziankę. Odniosła swoje premierowe zwycięstwo w sezonie gromiąc łodzian aż 4:1. To była najwyższa wygrana portowców z ŁKS w historii wzajemnych kontaktów. Nigdy wcześniej ani później szczecinianie nie wbili łodzianom aż tylu bramek.

Dwa lata później portowcy zaliczali się już do faworytów rozgrywek, a ŁKS imponował wspaniałą pracą z młodzieżą. Rok wcześniej wywalczył tytuł mistrzów Polski juniorów, a w drużynie seniorów występowali już wówczas najzdolniejsi wychowankowie: Jacek Ziober, Juliusz Kruszankin i Witold Wenclewski.

Przeciwko temu pierwszemu wiele pojedynków toczył Mariusz Kuras, który w sierpniowym meczu z roku 1983 zakończonym wygraną portowców 2:0 właśnie debiutował.

– Z Jackiem znaliśmy się doskonale z reprezentacji Polski juniorów – wspomina Kuras. – Razem zdobywaliśmy brązowy medal mistrzostw Europy do lat 19. Od zawsze imponował wyszkoleniem technicznym. Miałem z nim mnóstwo problemów.

Kłopoty Kurasa z Zioberem

W roku 1986 Pogoń wygrała u siebie z ŁKS 3:2, ale kibice zapamiętali, z jakimi kłopotami spotkał się Kuras podczas kolejnych pojedynków z Zioberem. Wtedy w obronie swojego piłkarza wystąpił trener portowców Leszek Jezierski, który wcześniej wypromował Ziobera w ŁKS.

– Musimy wszyscy pamiętać, że z Zioberem miał też kłopoty reprezentacyjny obrońca Legii Warszawa, Dariusz Kubicki – mówił Jezierski.

Pogoń radziła sobie z ŁKS tylko wtedy, gdy jej trenerem był Jezierski. Gdy powrócił do Łodzi – do swojego ŁKS, portowcy znów mieli z łodzianami olbrzymie problemy. W sezonie 1986/87 szczecinianie pod wodzą Jezierskiego wywalczyli tytuł wicemistrzów Polski, a już w inauguracyjnej kolejce następnego sezonu doznali w Łodzi klęski, przegrywając aż 1:4.

Rok później ŁKS znów podejmował Pogoń w pierwszym meczu sezonu przed własną publicznością. Wygrał 2:1, a zwycięską bramkę zdobył 16-letni Tomasz Wieszczycki. To był pierwszy z 99 goli, jakie Wieszczycki zdobył w polskiej ekstraklasie, w swoim inauguracyjnym występie przed łódzką widownią, która w liczbie 10 tysięcy oklaskiwała juniora z łódzkich Bałut.

Wieszczycki w latach późniejszych był zmorą Radosława Majdana, którego pokonywał kilka razy. W sezonie 1992/93 ŁKS walczył z Legią Warszawa o mistrzostwo Polski. Pogoń z łodzianami przegrała dwa razy – w Łodzi 0:2, a w Szczecinie 0:1. Wszystkie trzy bramki zdobył dla rywali właśnie Wieszczycki.

Wiosną 1993 roku Pogoń grała znakomicie szczególnie u siebie. Z ośmiu spotkań aż siedem wygrała, a przegrała tylko raz – właśnie z ŁKS.

– To był bardzo niewygodny napastnik do krycia – mówi Andrzej Miązek, który w latach 90. wiele razy mierzył się z łódzkim bombardierem. – Wieszczycki grał bardzo nietypowo, nie był klasycznym napastnikiem, trudno było przewidzieć, co zrobi. ©℗ 

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA