W piątkowy wieczór Śląsk Wrocław zmierzy się na własnym boisku z Pogonią Szczecin (początek meczu o g. 18). Oba zespoły po raz pierwszy w ekstraklasie grały w sezonie 1964/65. Śląsk był wówczas beniaminkiem, a Pogoń spadła do drugiej ligi. O wszystkim zadecydował mecz właśnie ze Śląskiem, przegrany 0:3. Było to na cztery kolejki przed zakończeniem.
- To była nasza piąta porażka z rzędu - wspomina Bogdan Maślanka, obrońca Pogoni. - Byliśmy rozbici, skłóceni, wzajemnie się podejrzewaliśmy, osądzaliśmy. Brakowało dobrej atmosfery, z której Pogoń wcześniej słynęła.
Pogoń po roku wróciła jednak do ekstraklasy i zaczęła w niej odgrywać coraz poważniejsze role. Również Śląsk stawał się drużyną coraz silniejszą.
- Ze Śląskiem graliśmy już w pierwszej kolejce - wspomina B. Maślanka. - Zapamiętałem to spotkanie nie dlatego, że wygraliśmy 1:0, ale dlatego, że otrzymałem od naszego działacza Lucjana Kosobuskiego specjalne zadanie, ale dopiero po spotkaniu. Miałem dorwać na dworcu Romana Jakóbczaka - ich najlepszego napastnika i przekonać go do gry w naszym klubie. Zdążyłem przed odjazdem pociągu, a Roman chętnie zgodził się na zmianę barw klubowych.
Kaperowanie Jakóbczaka
Śląsk spadł do drugiej ligi, co Pogoni znacznie pomogło w prowadzeniu rozmów. Taki piłkarz, jak Jakóbczak nie mógł grać na zapleczu ekstraklasy, a Pogoń była jednym z pierwszych klubów, który zaproponował piłkarzowi przeprowadzkę.
Jakóbczak na trwałe wpisał się w kroniki wrocławskiej drużyny, bowiem to on strzelił 100 bramkę dla Śląska w meczach pierwszej ligi. Działo się to w pożegnalnym występie tego piłkarza w barwach tej drużyny, zakończonym wygraną 3:0 z Szombierkami Bytom.
- Całą transferową operację przeprowadził Lucjan Kosobuski - dodaje B. Maślanka. - To w dzisiejszych czasach byłby klasowy menadżer.
Śląsk pod koniec lat 60 miał w swoim składzie kilku innych utalentowanych piłkarzy, którzy później robili reprezentacyjne kariery. Aż trzy lata grał w tej drużynie Lesław Ćmikiewicz.
- W Śląsku niczym specjalnym nie wyróżniał się - opowiada Maślanka. - Dopiero przechodząc do Legii stał się klasowym pomocnikiem.
Ostatni sezon Tomaszewskiego
Sezon, w którym wrocławianie opuścili szeregi pierwszoligowców był pierwszym w tej klasie rozgrywkowej dla Jana Tomaszewskiego.
- Miał nieporównywalnie mniejszy talent od naszego Wojtka Frączczaka. - uważa Maślanka. - Gdyby Wojtek grał w klubie z centralnej Polski, to byłby etatowym reprezentantem Polski.
Śląsk spadając do drugiej ligi stracił takich piłkarzy, jak: Jakóbczak, Ćmikiewicz, Tomaszewski, czy Stefan Białas, który też dopiero zaistniał grając w Legii. Rozpoczął jednak mozolny proces odbudowy zespołu i do ekstraklasy powrócił po czterech latach, już jako zupełnie nowa siła w polskiej ekstraklasie.
Sezon 1973/74 był ich pierwszym w gronie najlepszych i wtedy jeszcze bronił się przed degradacją. Później jednak zdominował rozgrywki i przez wiele lat bił się o najwyższe miejsca. Jeszcze w drugiej lidze doświadczenia nabierał jeden ze słynniejszych napastników w historii klubu, Janusz Sybis, który w pierwszej drużynie grał nieprzerwanie przez 14 lat.
- Był piłkarzem nietypowym, bo o bardzo słabych warunkach fizycznych, bardzo niski - wspomina niskiego snajpera Henryk Wawrowski. - W tamtych czasach obrońcy nie byli tak sprawni i skoordynowani, jak obecnie. Mieli z Sybisem mnóstwo problemów.
Sybis pogrążył portowców
To właśnie Sybis pogrążył portowców w meczu rozegranym 2 kwietnia 1977 roku. To był sezon, który Śląsk zakończył na pierwszym miejscu w tabeli. Wywalczył tytuł mistrzowski po raz pierwszy w swojej historii, mając w składzie prócz Sybisa też takich piłkarzy, jak Władysław Żmuda i Zygmunt Kalinowski - uczestników finałowego turnieju o mistrzostwo świata w roku 1974.
- Siłą Śląska była jednak druga linia - uważa H. Wawrowski. - Tacy piłkarze, jak Erlich, Garłowski, Faber, czy Pawłowski dobijali się do reprezentacji, ale z marnym skutkiem. W klubie byli jednak zgraną grupą z określonym celem i świetnie się uzupełniali.
Faber zdobył nawet jubileuszowego gola dla Śląska, a działo się to w meczu z Pogonią. 13 września 1981 roku wrocławianie pokonali portowców 4:1, a Faber strzelił bramkę dla Śląska numer 400.
Do wspomnianego meczu rozgrywanego 2 kwietnia 1977 roku portowcy przystępowali z przewagą dwóch punktów nad Śląskiem. Byli zdecydowanym faworytem, a cała piłkarska Polska obserwowała serię drużyny, która od blisko dwóch lat nie przegrywała u siebie. Stoczyła 23 mecze, z których 16 wygrała i 7 zremisowała.
- Prasa przed meczem przypominała nam o tej serii i to chyba nas trochę sparaliżowało - mówi Wawrowski.
Śląsk wygrał w Szczecinie 2:1, zrównał się z portowcami punktami, a decydującego o zwycięstwie gola zdobył Sybis. (par)