Piątek, 29 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Piłka nożna. Karta za obiady, giełda zamiast boisk

Data publikacji: 21 listopada 2019 r. 20:39
Ostatnia aktualizacja: 08 stycznia 2020 r. 19:22
Piłka nożna. Karta za obiady, giełda zamiast boisk
 

25 października 1998: Pogoń Szczecin – Legia Warszawa 3:1 (0:1) 0:1 Czereszewski (45, karny), 1:1 Sikorski (47), 2:1 Kucharski (77, samobójcza), 3:1 Dymkowski (90).

Żółte kartki: Mandrysz, Stolarczyk, Pokładowski, Rycak, Moskalewicz (Pogoń) oraz Janiak, Magiera, Kucharski (Legia).

Widzów: 7 tys.

Pogoń: Majdan – Lewandowski, Mandrysz, Stolarczyk – Walburg, Piotrowski (46, Sikorski) – Pokładowski (83, Chwastek), Drumlak, Rycak – Moskalewicz, Burlikowski (46, Dymkowski). Trener: Bogusław Baniak

Legia: Szamotulski – Skrzypek, Zieliński, Mosór – Murawski, Magiera – Karwan, Czereszewski (85, Solnica), Janiak (50, Wiechowski) – Kucharski, Włodarczyk. Trener: Jerzy Kopa

Pogoń w roku 1998 obchodziła jubileusz 50-lecia. Okrągła rocznica przypadała na okres dość potężnego kryzysu. Z prężnej wielosekcyjnej Pogoni niewiele już zostało. Poszczególne dyscypliny podzieliły się, uzyskały autonomię, a co za tym idzie było im jeszcze trudniej.

Kryzys mocno dał się we znaki też piłkarskiej Pogoni, która w końcówce lat 90. stała niemal na krawędzi. W tamtych czasach klub nie dostawał żadnej pomocy – ani z Urzędu Miasta, ani z firm związanych z Żeglugą Morską. Mało tego, klubowi odebrano nawet możliwość zarabiania w inny sposób.

Na początku lat 90 niemal wszystkie zyski z działającej na koronie stadionu giełdy samochodowej trafiały na konto klubu. W roku 1994 prezydentem miasta został Bartłomiej Sochański, a wiceprezydentem odpowiedzialnym za sport Paweł Bartnik. To właśnie tamta ekipa odebrała Pogoni giełdę samochodową, przeniosła ją w inne miejsce, a klub mimo obietnicy finansowej rekompensaty i regularnej pomocy, to jednak jej nie otrzymał.

Giełda i jej legenda

Wokół funkcjonowania giełdy samochodowej narosło wiele legend. Prawdą jest, że na jej terenie kwitł nielegalny hazard, coraz więcej pojawiało się przybyszów zza wschodniej granicy, którzy nie zawsze byli za pan brat z prawem.

Na giełdzie kupowano i sprzedawano samochody, ale nie tylko. Z czasem pojawiały się różne stoiska z asortymentem niekoniecznie legalnym, w wielu przypadkach kradzionym. Dzięki jednak tej giełdzie klub przeżył najtrudniejsze chwile.

Na giełdzie pracowali nawet piłkarze. Oczywiście nie ci z wyjściowego składu, ale ci drugoplanowi. Ci, którzy w sobotę nie grali w meczu ligowym, to w niedzielę stawiali się skoro świt na koronie stadionu i pełnili rolę bileterów. Tak było w istocie. Było trochę podobnie, jak podczas kultowego filmu „Piłkarski poker”, z tą różnicą, że piłkarze nie handlowali samochodami, ale sprzedawali bilety i roznosili ulotki.

Sytuacja przez wiele lat była taka, że Pogoń nie mogła rozgrywać swoich spotkań w niedziele. Ten dzień był zarezerwowany na handel. Mecze mogły się odbywać tylko w soboty.

Bankiet przed meczem

Jubileusz 50-lecia klubu zaplanowano na październik. Wtedy Pogoń podejmowała na własnym boisku Legię Warszawa i uznano, że będzie to ukoronowanie okrągłej rocznicy. Mecz odbywał się w niedzielę (giełda już wtedy była przeniesiona w inne miejsce), a w sobotę w nieistniejącym już hotelu Neptun zorganizowano wielki bankiet z udziałem byłych piłkarzy, koszykarzy, piłkarek i piłkarzy ręcznych, siatkarzy, a także trenerów i działaczy.

Bankiet odbywał się w dość minorowych nastrojach, bo widoków na poprawę sytuacji w klubie było niewiele. Pogoń popadała w nowe długi, nie płaciła za media, zalegała w Urzędzie Skarbowym. Prezes Waldemar Folbrycht nie znajdował już sposobów, by zaradzić narastającym problemom.

Pogoń w latach 90. konstruowała swój budżet między innymi opierając się na transferach. Sprzedaż piłkarza do zagranicznego klubu za sumę śmieszną dla kupującego okazywała się zbawienna dla sprzedającego i zapewniała byt niemal na cały sezon.

Pogoń w latach 90. sprzedała za dość poważne wtedy pieniądze Dariusza Adamczuka, Dariusza Szuberta, Jacka Cyzia, wypożyczyła Roberta Dymkowskiego i Waldemara Jaskulskiego. Wszyscy odchodzili jeszcze za kadencji Andrzeja Rynkiewicza.

Transfery Nicińskiego i Moskalewicza

Za kadencji Waldemara Folbrychta, który objął klub w roku 1996 tak spektakularnych transferów już nie udało się dokonać i z tego między innymi powodu klub popadał w coraz większe tarapaty. Prezes Folbrycht zdołał sprzedać do Wisły Kraków Grzegorza Nicińskiego i był bliski transakcji do tego klubu Olgierda Moskalewicza.

W przypadku tego drugiego doszło jednak do sporego skandalu. Otóż Waldemar Folbrycht założył jego kartę zawodniczą u pewnego szczecińskiego biznesmena prowadzącego jadłodajnię Korner przy ul. Jagiellońskiej. Co ciekawe, ów biznesmen był wtedy jednocześnie jednym z członków zarządu.

O sprawie dowiedzieli się szczecińscy dziennikarze i szeroko ją naświetlili. Tego było za wiele. Futbol w tamtych czasach nie był jeszcze tak profesjonalny, jak kilkanaście lat później, ale nawet wtedy podobne praktyki uznano za skandaliczne.

Waldemar Folbrycht przestał być prezesem, a został nim Krzysztof Lewanowicz – znany z lat 80., kiedy był kierownikiem pierwszej drużyny. W roku 1998 znalazł się jednak w absolutnie nowej rzeczywistości.

Wierzyciele przejęli pieniądze

Lewanowicz zdołał doprowadzić do sprzedaży Moskalewicza, ale klub niewiele na tym zyskał. Jego zadłużenie względem wielu podmiotów było tak duże, że całość pieniędzy przejęli dłużnicy, którzy już wcześniej zajęli konto klubu.

Nie trzeba dodawać, że Pogoń miała wówczas spore zadłużenie względem piłkarzy. W takich okolicznościach funkcjonował klub w roku 50-lecia swojej działalności i przed najważniejszym meczem rundy, który miał uświetnić jubileusz. Z dnia na dzień i bez perspektyw.

Do meczu z Legią drużyna przystępowała w dość minorowych nastrojach z jeszcze innych powodów. Wcześniejsze występy portowców nie nastrajały optymistycznie. Zespół w siedmiu meczach wygrał zaledwie raz, a przegrał aż pięć razy. Podstaw, by sądzić, że passa zostanie przerwana właśnie w meczu z naszpikowaną reprezentantami kraju Legią było naprawdę niewiele.

Legia zajmowała wówczas trzecie miejsce w tabeli, była jednym z faworytów do wygrania rozgrywek, miała w swoim składzie wielu reprezentantów. Pogoń natomiast plasowała się na trzecim miejscu, ale od końca, a do meczu z Legią nie miała w składzie ani jednego stopera zdolnego do gry.

Posiłki z Wybrzeża

Rolę tę od jakiegoś czasu pełnił Marcin Kaczmarek. To piłkarz, który do Pogoni został sprowadzony w wielu 20 lat w roku 1994. W sezonie 1993/94 uznany został za najlepszego piłkarza Lechii, ale w Trójmieście nie było wtedy klimatu do wielkiej piłki i skrzętnie na tym korzystała Pogoń.

Podbierała co bardziej utalentowanych graczy z tamtego regionu, nie tylko z Lechii. W przerwie zimowej sezonu 1993/94 przyszli z Arki 20-letni Maciej Faltyński i Grzegorz Niciński, pół roku później rok od nich młodszy wspomniany Kaczmarek, a po kolejnych dwóch sezonach następny utalentowany gdańszczanin – Jarosław Chwastek.

Kaczmarek załatał dziurę na środku defensywy po tym, jak najpierw wypożyczono, a później sprzedano do Widzewa łódź Waldemara Jaskulskiego. Miał na pewno predyspozycje, żeby zostać klasowym rozgrywającym. Z takim założeniem przychodził do Pogoni.

Z czasem jednak był tym piłkarzem, który coraz częściej łatał dziury w zespole, występował nawet na prawej obronie, a częściej, niż na środku pomocy widzieliśmy go na pozycji skrzydłowego, choć predyspozycji do tej roli nie miał zbyt dużych.

Jeden gol przez 4,5 roku

Kaczmarek miał świetnie ułożoną prawą nogę, znakomicie egzekwował rzuty wolne. Przez 4,5 roku gry w Pogoni rozegrał blisko setkę spotkań, ale zdobył zaledwie jednego gola – oczywiście bezpośrednim strzałem z rzutu wolnego.

W meczu z Legią na środku defensywy zagrał najbardziej doświadczony piłkarz w zespole, 36-letni już wtedy Piotr Mandrysz. To chyba był jedyny występ tego piłkarza na środku obrony, ale zmuszała do tego sytuacja.

Mecz Pogoni z Legią nie zapowiadał sensacyjnego rozstrzygnięcia. Goście pod koniec pierwszej połowy uzyskali prowadzenie i przypuszczano, że po przerwie zdominują portowców jeszcze bardziej. Stało się jednak zupełnie coś innego. To Pogoń całkowicie przejęła inicjatywę.

Trener Bogusław Baniak w przerwie dokonał dwóch zmian, a później okazało się, że właśnie wprowadzeni po przerwie piłkarze: Robert Sikorski i Robert Dymkowski strzelili gole na wagę wygranej.

Ten drugi zastąpił na boisku Piotra Burlikowskiego – tego samego, który dziś jest wpływowym pracownikiem w PZPN. W Pogoni występował tylko przez jeden sezon i jak na napastnika, to zanotował dorobek dość wstydliwy – na 20 rozegranych spotkań nie zdobył żadnej bramki. Takich jednak piłkarzy w okresie wielkiego kryzysu finansowego mogła zatrudniać Pogoń.

Sikorski bez układu nerwowego

Ciekawą postacią był Sikorski. Do Pogoni przyszedł z Odry Chojna w wieku 20 lat w roku 1997, ale w pierwszym roku nie zdołał się przebić i nie rozegrał w szczecińskiej drużynie ani jednego meczu. Zadebiutował rok później, ale prawdopodobnie tylko z tego powodu, że w szerokiej kadrze Pogoni było coraz mniej wartościowych i ogranych piłkarzy.

Okazało się, że Sikorski to piłkarz praktycznie bez układu nerwowego, a swoje najlepsze mecze rozgrywał przeciwko najlepszym polskim ekipom. W swoim debiucie zagrał przeciwko aktualnym wtedy mistrzom Polski – ŁKS Łódź i strzelił gola.

ŁKS to była wtedy drużyna, która potrafiła zremisować w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów ze słynnym Manchesterem United z Giggsem, Scholsem, Beckhamem w składzie. To był ten sam Manchester, który podczas tego samego sezonu wywalczył Ligę Mistrzów. Sikorski w ciągu dwóch lat gry w Pogoni strzelił tylko dwie bramki – pierwszą we wspomnianym meczu z ŁKS i drugą z Legią.

Pogoń ostatecznie pokonała Legię 3:1, co było olbrzymią niespodzianką. To była pierwsza wygrana portowców nad warszawską drużyną od 11 lat, kiedy szczeciński klub zdobywał tytuł wicemistrza Polski. Kolejne swoje zwycięstwo zanotował w okresie, kiedy groźba upadku, finansowego krachu była coraz bardziej realna i prawdopodobna.

Trenerem Legii był wówczas Jerzy Kopa. To był szkoleniowiec, który doprowadził szczeciński klub do największych sukcesów – dwukrotnie dochodził ze szczecińskim zespołem do finału Pucharu Polski, awansował z Pogonią do ekstraklasy, nadał jej styl i stworzył podwaliny pod największe sukcesy klubu w latach 80.

Jerzego Kopę podczas konferencji prasowej spotkała dość przykra sytuacja. Do sali wdarło się kilkunastu szalikowców Legii, a w stosunku do szkoleniowca warszawskiej drużyny zachowywali się bardzo agresywnie. Na szczęście do żadnych rękoczynów nie doszło, choć wrażenie było takie, że warszawscy fani dokładnie z takim zamiarem na salę konferencyjną wtargnęli. ©℗

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Koko
2020-01-08 19:16:19
Panie Redaktorze Marcin Kaczmarek przyszedł do Pogoni pół roku przed Faltyńskim i Nicińskim. Takie małe sprostowanko.
gosc
2019-11-25 00:44:34
bylem na tym meczu. niezapomniane przezycia
Antoni
2019-11-22 10:58:51
Inny ale też był to urokliwy czas. Wahala się Pogoń na upadkiem, aż w końcu musiało to chyba nastąpić. Dzięki temu mamy teraz jak na Polskie realia poukładany klub z olbrzymimi perspektywami.
biskup bandurski
2019-11-22 06:39:30
ehh pieKne czasy cos tam pamietam a co ja moglem moge;) MOJA AUTORSKA OCENA:)POZDRO
Moja autorska ocena
2019-11-21 21:31:50
Czasy gangsterki,naprawdę-to była prawdziwa gangsterka poza jakąkolwiek kontrolą służb.Piłkarski Poker to piskuś wobec tego co wówczas w sporcie "zawodowym" wyprawiano.
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA