Środa, 27 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Piłka nożna. „Kibicowanie w bikini jest tu normą”

Data publikacji: 15 czerwca 2021 r. 18:39
Ostatnia aktualizacja: 15 czerwca 2021 r. 18:51
Piłka nożna. „Kibicowanie w bikini jest tu normą”
Łukasz Ostrowski walczy o wyjazd na mistrzostwa świata. Fot. archiwum  

Ciepło, słońce, plaża, woda. Do dyspozycji znane na całym świecie nadmorskie kurorty, ale także mniej popularne miejscówki wybierane przez zapalonych surferów. Na trybunach piękne kobiety w skąpych ubraniach, a nierzadko w strojach kąpielowych. Oczywiście opcja all inclusive. Kto by nie chciał raz na jakiś czas spędzić w takich okolicznościach tygodnia lub nawet dwóch? Na dodatek przylecieć do atrakcyjnej miejscówki na koszt organizatora, za nic nie płacić, mało tego, otrzymywać całkiem przyzwoite diety w euro lub dolarach. Czy to czasami nie bajka?

Szczęśliwcem, który kolejny raz skosztuje takich atrakcji, jest szczeciński arbiter piłkarski Łukasz Ostrowski. Od 17 do 27 czerwca przebywać będzie w Nazare pod Lizboną, gdzie odbędą się europejskie eliminacje mistrzostw świata w beach soccerze. W Portugalii zagra ponad 20 zespołów, w tym reprezentacja Polski. Do finałów mistrzostw świata, które odbędą się w tym roku w Moskwie, zakwalifikują się cztery drużyny. O wyjazd do stolicy Rosji rywalizować też będą arbitrzy.

– W Portugalii będzie nas 16, ale zaszczytu wyjazdu na finały mistrzostw świata dostąpi tylko co drugi z nas – mówi Łukasz Ostrowski, przewodniczący Kolegium Sędziów Zachodniopomorskiego Związku Piłki Nożnej.

Choć Ł. Ostrowski ma zaledwie 35 lat, to w sędziowskim światku beach soccera postać o bardzo mocnej pozycji. Ma już za sobą – jako arbiter główny – finał mistrzostw świata podczas turnieju rozegranego na Bahamach. Ponadto sędziował półfinały mistrzostw świata w Portugalii w 2015 roku oraz w Paragwaju w 2019 roku. Kariera Łukasza Ostrowskiego zaczęła się dość przypadkowo w 2009 roku.

– PZPN przejął wówczas na siebie organizację mistrzostw Polski w beach soccerze. Piłkarska centrala podeszła do tematu profesjonalnie. We wcześniejszych turniejach arbitrami nierzadko byli sędziowie nieposiadający stosownych uprawnień. Piłkarska centrala takiego stanu rzeczy nie mogła aprobować. PZPN zorganizował kurs, na który przyjechali wykładowcy z FIFA, czołowi wówczas arbitrzy i obserwatorzy beach soccera na świecie. Warunkiem uczestnictwa w kursie była znajomość języka angielskiego. Jerzy Broński, szczeciński obserwator działający wówczas w PZPN, namówił mnie do wzięcia w nim udziału. Nie miałem nic do stracenia, a jak się później okazało, całkiem wiele do zyskania – wspomina Ostrowski, który w tradycyjnej piłce nożnej dotarł w sędziowaniu na razie do szczebla drugiej ligi.

Kurs arbitra beach soccera zaliczył dobrze zdanym egzaminem, ale co innego teoria, a co innego praktyka.

Za młody na plażę

– Tak naprawdę nikt z nas nie potrafił sędziować na plaży. Wszystko wyszło w praniu, czyli podczas pierwszych imprez beach soccera. W tradycyjnym futbolu też miałem małe doświadczenie, ale na piasku radziłem sobie całkiem dobrze. Na tyle znalazłem uznanie, że PZPN umieścił mnie w dwójce arbitrów jako kandydatów do arbitrów międzynarodowych. Niestety, pierwsze podejście okazało się nieudane. Przeżyłem spore rozczarowanie, gdy dowiedziałem się, że zostałem przez FIFA odrzucony, bowiem nie spełniałem limitu… wieku. Nie miałem skończonych 25 lat i nie mogłem być brany pod uwagę – wspomina.

Dziś wie, że decyzja FIFA podyktowana przepisami mogła być dla niego zbawienna. – Nie miałem doświadczenia, mogłem popełnić jakiś banalny błąd i mogłoby być po mojej przygodzie z sędziowaniem na piasku. Przez dwa lata posędziowałem w kraju, nabrałem umiejętności i przy kolejnym naborze na międzynarodowego czułem się już dużo pewniej. A potem potoczyło się już wszystko błyskawicznie, nieoczekiwanie dla mnie, ale nie ukrywam, że bardzo przyjemnie. Nawet w największych marzeniach nie przypuszczałem, że po czterech latach będę sędziował półfinał mistrzostw świata rozgrywanych w 2015 roku w Portugalii.

Dwa lata później, podczas turnieju na Bahamach, Ostrowski sędziował finał mistrzostw świata, a jego partnerem był Uzbek Bakhtiyor Namazov. Z Namazovem wiąże się zabawna sytuacja, jaka miała miejsce dwa tygodnie temu.

Telefon od „Bebeto”

– Prowadzę samochód i widzę, że ktoś do mnie dzwoni z jakiegoś dziwnego numeru telefonu. Zastanawiałem się, czy odbierać. Zaryzykowałem i w słuchawce usłyszałem Namazova. „Cześć Łukasz, nie zgadniesz kto obok mnie siedzi i chce z tobą rozmawiać”. Nie miałem oczywiście pojęcia, kto może siedzieć gdzieś w dalekim Uzbekistanie obok mojego starego dobrego znajomego z plaży na Bahamach. „Cześć Ostry! Nie przypuszczałem, że gdzieś na końcu świata jakiś sędzia zapyta, czy się znamy”. Tego głosu i bajery pomylić z nikim nie można. To był Bogusław Baniak! Tego szczecińskiego trenera, znanego między innymi z dowcipu i humoru przedstawiać bliżej nie muszę. Jak się okazało, popularny „Bebeto” został w miniony piątek trenerem Turona Yaypan grającego w uzbeckiej I lidze, a z Namazovem zgadał się o mnie przypadkowo – mówi Ostrowski.

To nie są wakcje

Myli się ten, kto sądzi, że udział w turniejach rozgrywanych na plaży to czas porównywalny do wymarzonych wakacji.

– Oczywiście tak nie jest. Tak naprawdę to jest ciężka praca, choć, żeby nie było, narzekać nie będę – śmieje się Łukasz. Po wczesnym śniadaniu każdy zalicza poranny obowiązkowy trening. Potem mamy analizę dotychczasowych meczów, odbywają się szkolenia i różnego rodzaju odprawy. Potem wyjazd na mecz, a jak się nie jest akurat głównym, to zazwyczaj jest się technicznym lub sędzią czasowym. Wieczorem kolejne odprawy i ani się człowiek obejrzy, dzień ma się ku końcowi i pora kłaść się spać. Podczas sędziowania na chwilę dekoncentracji nie można sobie pozwolić. Trzeba cały czas być maksymalnie skupionym, bo każda pomyłka może oznaczać wcześniejszy powrót do domu. Rywalizacja pomiędzy arbitrami jest bardzo duża i do fazy play off docierają nieliczni – zapewnia Ostrowski.

O popełnienie błędu nie jest trudno. Nasz arbiter przekonał się o tym podczas swojego półfianału w 2015 roku w Portugalii.

– Tumult na trybunach był niesamowity, a nam akurat padły zestawy głośnomówiące. Mój sędziowski partner upomniał żółtą kartką Rosjanina z numerem cztery. Przynajmniej tak mi się wydawało. Pod koniec spotkania odgwizdałem „czwórce” faul, a że było to nierozważne przewinienie, wyciągnąłem żółtą kartkę, a po chwili, rzecz jasna, czerwoną. Chłop złapał się za głowę, ale to normalna reakcja zawodnika, który musi opuścić przedwcześnie boisko. Okazało się jednak, że miał powody do irytacji. To była pierwsza jego żółta kartka w meczu i czerwona mu się absolutnie nie należała. Na szczęście czujność wykazał sędzia techniczny, zmieniliśmy decyzję i obyło się bez większych konsekwencji – wspomina Ostrowski.

Zawsze podczas mistrzostw pomiędzy meczami grupowymi,a fazą pucharową jest dzień przerwy. I to jest dla arbitrów dzień prawdziwego wypoczynku i zwiedzania rajskich miejsc.

Atrakcje nie tylko sportowe

– Organizatorzy zapewniają nam wówczas jakieś atrakcje. Na Bahamach był to wyjazd łodziami na bezludną wyspę, gdzie mieliśmy przygotowanego grilla i grała dla nas lokalna grupa muzyczna. Można było rozluźnić się i nawet wypić jednego drinka. W Paragwaju byliśmy w muzeum południowoamerykańskiego futbolu, gdzie widzieliśmy figury woskowe Maradony i Pelego oraz całą historię latynoskiej piłki w pigułce. W Portugalii mogliśmy zwiedzić Porto i spróbować lokalnych win w jednej z miejscowych winiarni. Choć niekiedy przebywamy w rajskich miejscach, widzimy tylko namiastkę tego, co mają do zaoferowania turystom. Na pewno jednak jest to czas psychicznego relaksu i wspaniała ucieczka od codzienności – dodaje Ł. Ostrowski.

Dariusz JACHNO

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA