Sobota, 30 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Piłka nożna. Krew na Twardowskiego

Data publikacji: 21 listopada 2018 r. 20:26
Ostatnia aktualizacja: 22 listopada 2018 r. 00:53
Piłka nożna. Krew na Twardowskiego
 

Rozmowa z Robertem Gajdą, byłym piłkarzem, a obecnie działaczem i trenerem Błękitnych Stargard

Piłkarski snajper Robert Gajda jest ikoną Błękitnych Stargard, bo blisko 20 lat występował w ataku drużyny z ulicy Ceglanej, zaś aktualnie jest trenerem zespołu rezerw i podawany jest też jako szkoleniowiec drużyny juniorów starszych. Ponadto R. Gajda jest członkiem zarządu klubu odpowiedzialnym za transfery, a latem tego roku w II-ligowej drużynie nastąpiła istna rewolucja kadrowa. 

– Rzadko się zdarza, by piłkarz związany był tylko z jednym klubem…

– To rzeczywiście prawda, która potwierdza się także na moim przykładzie, bo choć wielu kibiców myśli może, że jestem wychowankiem Błękitnych, ale prawda jest inna. Wychowałem się w Saturnie Szadzko, a później grałem jeszcze w innych klubach, między innymi w Barzkowicach i Chociwlu, ale nie wracajmy do tych starych czasów. Do klubu z ulicy Ceglanej trafiłem w wieku 19 lat i występowałem blisko dwadzieścia sezonów, z krótkimi przerwami na występy w Unii Janikowo i Odrze Chojna. Dwadzieścia lat gry w Błękitnych sprawiło jednak, że czuję się w tym klubie praktycznie jak wychowanek i znam go od podszewki.

– Dwadzieścia lat to mnóstwo meczów, a który z nich najmocniej utkwił w pamięci?

– Było kilka takich spotkań, a szczególnie po awansie do II ligi, która była wówczas drugą w kolejności klasą rozgrywkową, czyli odpowiednikiem dzisiejszej I ligi. Prowadził nas wtedy trener Jerzy Engel junior i na inauguracyjny mecz z Ruchem Chorzów przyszło na Ceglaną 7 tysięcy kibiców. To był niepobity rekord i trudno zrozumieć, jak się pomieścili na kameralnym stadionie. Pamiętne były też spotkania z Arką Gdynia i Zagłębiem Lubin, ale wszystko przebił wyjazdowy mecz na Twardowskiego z Pogonią Szczecin przegrany 1:2 w świetle jupiterów, a widowisko oglądało 15 tysięcy kibiców. Dwa gole dla portowców strzelił, jeśli dobrze pamiętam, Bugaj, a u nas na listę strzelców wpisał się Adamski. Była też lista strat, na której przodował Sobański, gdyż stracił sporo krwi i dwa zęby. Kości trzeszczały i krew się lała, nikt nie odpuszczał. Kopaliśmy się nie tylko po nogach naprawdę strasznie. To była wojna, a nie sportowa rozgrywka. Epilog był jednak zaskakujący i byłem naprawdę zaskoczony, gdy po wielu latach dowiedziałem się, że kopaliśmy się na darmo, bo pamiętne spotkanie musieliśmy przegrać, gdyż takie były przedmeczowe ustalenia, o czym ja i wielu kolegów nie mieliśmy wtedy pojęcia. Później spotkaliśmy się jeszcze z odradzającą się Pogonią w IV lidze i na Twardowskiego przyszło kilka tysięcy kibiców, a my chyba jako jedyni pokonaliśmy w tamtym sezonie portowców w Szczecinie i to wyraźnie, bo 4:2.

– A dwumecz z Lechem Poznań w półfinale Pucharu Polski?

– To piękne, ale zarazem bolesne wspomnienie, a dodam, że wcześniej w ćwierćfinale, u siebie i w Krakowie, dwukrotnie pokonaliśmy grającą w ekstraklasie Cracovię po 2:0. Pierwszy mecz z Lechem w Stargardzie rozpoczął się od szybkiego prowadzenia gości 1:0, ale zakończył naszym zwycięstwem 3:1 i nie był to prima aprilis, choć spotkanie rozgrywaliśmy 1 kwietnia. W rewanżu po golu Wojtasiaka prowadziliśmy 1:0 i kilka tysięcy stargardzkich kibiców na poznańskim stadionie oszalało ze szczęścia, marząc o finale. I nadeszło feralne zdarzenie, po którym sędzia Paweł Gil pokazał drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę Kosakiewiczowi. Natychmiast po tym zdarzeniu nasz trener Krzysztof Kapuściński zdjął mnie z boiska, posyłając do boju obrońcę Baranowskiego, by wzmocnić defensywę. Czy należała się taka kara? Myślę, że sędzia mógł pokazać kartkę, ale nie musiał… Nie dotarły do mnie żadne wiarygodne informacje, by w tym meczu były jakieś zakulisowe sprawy. Czasem z kolegami z boiska wracamy jednak w nocnych rozmowach do poznańskiego rewanżu… Na boisku Lech odrobił straty ze Stargardu, a grając w liczebnej przewadze, w dogrywce był już górą. Nam pozostał żal po straconej szansie na grę w wielkim finale.

– Nie wiem, czy pan wie, że na pomeczowej konferencji prasowej trener Lecha Maciej Skorża powiedział, że chciałby mieć w swej drużynie Roberta Gajdę, gdyby był trochę młodszy…

– To szkoda, że nie złożył mi propozycji, gdy byłem młodszy! Żartuję oczywiście. Po pamiętnym meczu w Poznaniu odbyłem bardzo sympatyczną rozmowę z trenerem Maciejem Skorżą, który był bardzo taktowny i kulturalny. Zastanawiam się, czy byłby równie miły, gdyby Lech odpadł? Kurtuazyjną rozmowę przeprowadziłem też wtedy z prezesem PZPN-u Zbigniewem Bońkiem. Wracając do tematu transferów, dodam, że w swej karierze miałem kilka propozycji z ekstraklasy, w tym z Pogoni. Ale wolę o tym nie mówić, bo ktoś powie, po co się chwalę, jeśli nie poszedłem do ekstraklasy: mów gdzie grałeś, a nie gdzie mogłeś grać – takie jest powiedzonko w światku piłkarzy.

– Teraz na transfery patrzy pan z innej strony, już nie jako piłkarz, lecz członek zarządu Błękitnych odpowiedzialny właśnie za ten obszar działalności. Latem odeszła ze Stargardu większość przez lata grających tam piłkarzy, a przyszło na ich miejsce wielu nowych. Czy jest pan zadowolony z przeprowadzonych zakupów?

– Na początek małe sprostowanie, bo choć przyznaję, że jestem odpowiedzialny z ramienia zarządu za sprawy transferów, to jednak nie do mnie należy decydujący głos, lecz do trenerów: Adama Topolskiego i Jarosława Piskorza. Podobnie zresztą jak wcześniej wszystkie te sprawy pilotował Krzysztof Kapuściński. W Błękitnych nie ma nawet takiego stanowiska jak dyrektor sportowy i nie mnie oceniać, czy to dobrze, czy źle. Błękitni to specyficzny klub, który nie ma funduszy, jest chyba najbiedniejszy w II lidze, ale stabilny i wiarygodny, co nie byłoby możliwe bez wydatnego wsparcia miasta i miejskich spółek, bo niestety, o strategicznych biznesowych sponsorów w Stargardzie jest trudno. Nie obiecujemy bez pokrycia, jak to ma miejsce w niektórych klubach. Trenerzy swoimi kanałami docierają do zawodników i namawiają ich do przyjścia do Stargardu. Latem przybyło więc sporo piłkarzy z regionu, z Koszalina i Gorzowa oraz własna młodzież, której szkolenie jest na właściwym poziomie. Nowe nabytki są na miarę lokaty, którą obecnie zajmujemy, czyli trzy punkty nad strefą spadkową. Wielu graczy przyszło z III ligi, więc brakuje im ogrania. Nie będzie łatwo, ale powalczymy o utrzymanie!

– Mówi pan o problemach z pozyskaniem wartościowych piłkarzy. Czy nie lepiej było zatrzymać tych, którzy grali w poprzednim sezonie i gwarantowali pewną jakość?

– Kontrakty zawieramy z reguły na rok, bo nie wiemy, co będzie później, a jak wcześniej wspomniałem, chcemy być wiarygodni. Z końcem sezonu piłkarze mieli więc wolną rękę i choć podjęliśmy rozmowy, trudno było ich zatrzymać, a sprawą podstawową były warunki finansowe. Siedmiu zawodników przeszło do I ligi i jest to niejako zrozumiałe, ale w dwóch przypadkach finansowo przebiła nas III-ligowa Kotwica Kołobrzeg. Ponadto w klubie była grupa 40-latków, jak Ufnal, Pustelnik czy moja skromna osoba, więc niejako naturalną sprawą było zawieszenie butów na kołkach, więc z tych powodów zespół z poprzedniego sezonu praktycznie przestał istnieć.

– Praca w zarządzie to niejedyne pańskie zajęcie w Błękitnych.

– Jestem trenerem IV-ligowych rezerw, które są specyficznym zespołem, bo mają zaledwie kilku piłkarzy. Meczowa kadra uzupełniana jest zawodnikami II-ligowymi oraz młodzieżą z zespołu juniorów starszych prowadzonych przez byłego sędziego piłkarskiego Karola Purczyńskiego, z którym zresztą przeprowadzamy wspólne treningi. Drużyna ta osiągnęła podczas minionego weekendu duży sukces, bo wygrywając na wyjeździe z Arkonią Szczecin 2:1, zwyciężyła w Lidze Wojewódzkiej Juniorów Starszych, awansując do Ligi Makroregionalnej i wiosną grać będzie nie tylko z zespołami zachodniopomorskimi, ale także z województw: pomorskiego, wielkopolskiego oraz kujawsko-pomorskiego. Ten wynik świadczy o dobrej pracy z młodzieżą w naszym klubie i z tego jesteśmy bardzo dumni. Istotne jest, że w 30-osobowej kadrze większość zawodników jest w wieku juniora młodszego, a najlepsi z nich grają też, jak wspominałem, w IV lidze seniorów. Nie chcę przypisywać sobie czyichś zasług, więc podkreślę, że nie jestem szkoleniowcem drużyny juniorów starszych, a Karol ma do pomocy cały sztab szkoleniowy z Rafałem Karwowskim, Grzegorzem Flasem, Sławomirem Szczecińskim i Waldemarem Kasprzykiem, a dużą pomoc organizacyjną okazuje też nasz zarząd z wiceprezesem do spraw młodzieży Krystianem Domowiczem na czele.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

(mij)

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Kamil Szczecin
2018-11-21 23:53:01
Świetnie. Trzymam kciuki za Błękitnych bo to jedyna dryzyna z naszego regionu która gra po za Pogonią na szczeblu centralnym. Pamiętam jak błękitni grali na zapleczu ekstraklasy. To było niesamowite, tak jak niedawne mecze w Pucharze Polski m.in z Lechem....
Długi to czop
2018-11-21 21:41:41
Dlugi to czopek
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA