18 września Marek Szczech skończyłby 63 lata. To był jeden z najlepszych bramkarzy w historii Pogoni Szczecin, nie żyje już od 16 lat, zmarł nagle na atak serca. Był w latach 80. członkiem drużyny, która osiągała największe sukcesy w historii klubu, grał w pierwszej reprezentacji i reprezentacji olimpijskiej.
W Pogoni grał w latach 1975-88, rozegrał w ekstraklasie 233 mecze. Do Szczecina trafił z dalekiego Olsztyna jako utalentowany junior wraz ze swoim rówieśnikiem Adamem Kensym. W Pogoni było wówczas dwóch rutynowanych bramkarzy – starszy od Szczecha o 17 lat Wojciech Frączczak i starszy o 10 lat Ryszard But.
19-letni Szczech debiutował w ekstraklasie w rundzie jesiennej roku 1975 w wyjazdowym, zremisowanym meczu z Ruchem Chorzów 1:1. To nie było łatwe spotkanie. Ruch był mistrzem Polski, wtedy wiceliderem tabeli, w konfrontacji z Pogonią zdecydowanym faworytem, mającym w składzie w formacji ofensywnej takich piłkarzy, jak reprezentanci Polski: Marx, Bula czy Beniger.
Już wiosną 1976 Szczech był podstawowym zawodnikiem w drużynie, trener Bogusław Hajdas potrafił ocenić wartość piłkarza, lubił stawiać na młodych graczy i się nie zawodził. Prócz Szczecha grali wówczas jeszcze wspomniany Kensy i zaledwie 18-letni Marek Włoch.
Mocna konkurencja
Szczech nigdy jednak miejsca w składzie za darmo nie dostał, zawsze miał godnych konkurentów. O Frączczaku i Bucie wspominaliśmy, później rywalizował o miejsce ze Zbigniewem Długoszem. Konkurencja była tak silna, że wiadomo było, że zwycięzca rywalizacji ma bardzo duże szanse na grę w reprezentacji.
W latach 80. dostać się do reprezentacji nie było łatwo. To była jedna z najsilniejszych reprezentacji na świecie, w bramce królował Józef Młynarczyk, który w barwach Widzewa rozgrywał fantastyczne mecze w europejskich pucharach z Juventusem czy Liverpoolem. Później w barwach FC Porto wywalczył Puchar Europy.
Szczech potrafił jednak wywalczyć sobie miejsce numer 1 w bramce reprezentacji olimpijskiej, o co też nie było łatwo, bo konkurował z Jackiem Kazimierskim, wtedy uznawanym za następcę Młynarczyka, uczestnika mistrzostw świata w roku 1982 i 1986, wtedy żelaznego rezerwowego, ale jak się później okazało również rezerwowego dla Szczecha w kadrze olimpijskiej.
Spadek z ekstraklasy
Droga Szczecha do sukcesów nie była łatwa. W roku 1979 przeżył piłkarską traumę. Pogoń rozgrywała słaby sezon, była zagrożona spadkiem, ale nikt nie zakładał najgorszego. Szczech stracił miejsce w składzie na rzecz Ryszarda Buta, który zawalił gola w meczu decydującym o utrzymaniu z Polonią Bytom. Pogoń musiała wygrać, a zaledwie zremisowała i po 13 latach spadła z ekstraklasy.
Szczech dwa najbliższe sezony spędził na zapleczu ekstraklasy, ale to wtedy rodziła się świetna drużyna budowana przez Jerzego Kopę. Wiosną 1981 r. Pogoń awansowała do ekstraklasy, ale jednak z mniejszym udziałem 25-letniego już wtedy Szczecha, który wtedy przegrywał rywalizację z Długoszem. Zadecydował o tym mecz ze Stilonem Gorzów przegrany na własnym boisku 3:4, w którym Szczech nie spisał się najlepiej. Po tym spotkaniu miejsce między słupkami zajął Długosz i bronił do końca sezonu.
Wszedł na karnego
Pogoń po wywalczeniu awansu rozgrywała jeszcze finał Pucharu Polski z Legią Warszawa. Na kilka minut przed zakończeniem meczu przy wyniku bezbramkowym Legia wykonywała rzut karny. Trener Jerzy Kopa zdecydował się na pokerową zagrywkę. Z bramki zdjął Długosza, a wprowadził Szczecha, który był zwinniejszy, szybszy, bardziej nieobliczalny. Posunięcie okazało się znakomite, bo Legia rzutu karnego nie wykorzystała, a wygraną zapewniła sobie w końcówce dogrywki. To był mecz, który zadecydował o tym, że Szczech już na dobre zajął miejsce między słupkami Pogoni.
Na pewno jednym z najbardziej jego pamiętnych meczów było wyjazdowe spotkanie z Legią Warszawa rozgrywane wiosną 1983 roku. Pogoń wygrała wówczas 3:2, do roku 2019 była to ostatnia wygrana portowców na stadionie Legii. Szczech był wielokrotnie bezpardonowo faulowany, przy rzucie wolnym dla Legii uderzył się nieszczęśliwie w słupek i nie dokończył meczu. Zastąpił go Długosz i utrzymał dla Pogoni korzystny wynik.
Szczech w pierwszej reprezentacji Polski rozegrał zaledwie dwa mecze. Obydwa jesienią roku 1987. Rok 1987 nie był dobry dla reprezentacji Polski, ale za to znakomity dla Pogoni Szczecin. Drużyna pod wodzą Leszka Jezierskiego wywalczyła wicemistrzostwo Polski, grała bardzo ofensywnie, w całym sezonie zdobyła w 30 meczach aż 64 gole.
To była przedziwna sytuacja w polskim futbolu. Szanse na awans do finałowego turnieju mistrzostw Europy straciła pierwsza reprezentacja, a ponieważ wielu piłkarzy mogło grać zarówno w pierwszej drużynie, jak i olimpijskiej, to uznano, że priorytet ma ta druga.
Przeciwko mistrzom Europy
Ciekawą historię z tego powodu zapisał Marek Szczech. 14 października 1987 roku bronił w bramce pierwszej reprezentacji Polski w eliminacyjnym meczu do mistrzostw Europy z Holandią, natomiast dwa tygodnie później był już bramkarzem kadry olimpijskiej meczu rozgrywanego w Szczecinie przeciwko Danii.
Dla Szczecha był to drugi występ w pierwszej reprezentacji kraju, debiutował niespełna miesiąc wcześniej w towarzyskim spotkaniu z Rumunią wygranym 3:1. To był już zmierzch kariery fenomenalnego i niezwykle lubianego bramkarza. Grał bardzo efektownie, czasem wręcz w sposób efekciarski. Dzięki temu zyskiwał szacunek i był bardzo popularny.
Bilans meczów w pierwszej reprezentacji zatrzymał się na dwóch, ale ten rozegrany w Zabrzu był wyjątkowy. Polska przegrała z rodzącą się siłą światowego futbolu. Holandia 8 miesięcy później sięgnęła po mistrzostwo Europy praktycznie z tymi wszystkimi piłkarzami przeciwko którym mierzył się bramkarz Pogoni. To był nie tylko Gullit – zdobywca dwóch goli, ale także: Marco van Baasten, Ronald Koeman, Hans van Breukelen, prowadzeni przez słynnego szkoleniowca Rinusa Michelsa.
Mecz olimpijskich reprezentacji Polski z Danią w Szczecinie rozgrywany był w październiku 1987 roku zaledwie kilka dni po klęsce polskiej drużyny z RFN. Podopieczni trenera Podedwornego przegrali na wyjeździe aż 1:5 i musieli mecz z Danią rozstrzygnąć na swoją korzyść. Tylko wtedy mogli się liczyć do końca w rywalizacji o premiowane miejsce na igrzyskach olimpijskich w Seulu.
Wtedy klęskę z zachodnimi Niemcami potraktowano bardzo surowo. Wciąż bowiem panowało przekonanie, że jesteśmy światową potęgą, podczas gdy właśnie wtedy rozpoczynał się głęboki regres trwający aż do następnego wieku, kiedy Polska znów zaczęła się kwalifikować do finałowych turniejów piłkarskich rozgrywek.
W drużynie RFN występowali wtedy piłkarze, którzy niespełna trzy lata później zostawali mistrzami świata na turnieju we Włoszech, podczas gdy Polski po raz pierwszy od 20 lat zabrakło w gronie finalistów. Juergen Klinsmann, Thomas Haessler, Frank Mill czy Andreas Koepke to byli gracze, którzy stanowili trzon tamtej reprezentacji olimpijskiej, a którzy trzy lata później sięgali po tytuł mistrzów świata.
2 tysiące widzów
Mecz w Szczecinie z Danią miał się odbywać w znanej w całej Polsce atmosferze, jaką potrafili stworzyć szczecińscy kibice. To nie był jednak dobry okres ani dla polskiego futbolu, ani szczecińskiego. Pamięć po wicemistrzostwie Polski szybko minęła, Pogoń jesienią nie potrafiła utrzymać poziomu z poprzedniego sezonu, odpadła w I rundzie Pucharu UEFA, a w lidze plasowała się w środku tabeli.
Na mecz olimpijskich reprezentacji Polski i Danii przyszło zaledwie… 2 tysiące kibiców. Nie jest zatem prawdą, jak głoszą legendy, że w dalekiej przeszłości kibice w Szczecinie zawsze bardzo tłumnie wypełniali trybuny stadionu. Działo się tak, ale tylko wtedy, gdy były ku temu sprzyjające okoliczności.
Wtedy to był środek tygodnia, atmosfera po klęsce z Niemcami była kiepska, pogoda fatalna, a mecz transmitowano w telewizji. To zadecydowało, że na mecz polskiej reprezentacji olimpijskiej z duńską przyszła garstka kibiców.
Teoretycznie nie mieli czego żałować, bo polski zespół nie stanął na wysokości zadania i przegrał 0:2. Wtedy uznano to za wynik poniżej oczekiwań, możliwości, ale nikt nie mógł wiedzieć, jakiej klasy piłkarze grali wówczas w drużynie prowadzonej przez znakomitego szkoleniowca Richarda Moellera Nielsena.
Dziennikarskie śledztwo
W duńskiej drużynie grali późniejsi mistrzowie Europy z roku 1992: słynny bramkarz Peter Schmeichel, znakomici obrońcy Lars Olsen, Kent Nielsen, pomocnicy Kim Villfort i John Jensen oraz napastnicy zaledwie 18-letni wówczas Brian Laudrup i Fleming Povlsen. To był praktycznie trzon reprezentacji Danii, która triumfowała w finałowym turnieju mistrzostw Europy w roku 1992.
W drużynie duńskiej był jeszcze jeden znakomity piłkarz – Paul Frimann. Zagrał w meczu w Szczecinie, choć nie był uprawniony. W eliminacjach do mistrzostw świata w roku 1986 rozegrał trzy mecze, które wykluczały go z eliminacyjnych spotkań do igrzysk olimpijskich.
W ekipie duńskiej ktoś źle to policzył, ale najzabawniejsze jest to, że w polskiej ekipie nikt tego nie sprawdził. Prawdopodobnie sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie dociekliwość dziennikarza tygodnika „Piłka Nożna” Romana Hurkowskiego, który dokładnie policzył wszystko i napisał o tym artykuł.
Efekt śledztwa był taki, że Polsce przyznano walkower, a drużyna zachowała szanse na awans. Zachowała je do ostatniego meczu też przeciwko Danii w Aarhus już w maju następnego roku. Polska reprezentacja przegrała na boisku po raz drugi. Tym razem 0:3 i straciła definitywnie szanse na awans do igrzysk olimpijskich.
Co ciekawe, gdyby nie dociekliwość Romana Hurkowskiego, to na turniej do Korei Południowej pojechałaby Dania. Polski dziennikarz, chcąc pomóc polskiej reprezentacji, praktycznie przysłużył się niemieckiej, bo to ona najbardziej skorzystała z zamieszania. ©℗
Wojciech PARADA