Środa, 27 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Piłka nożna. Powróciły korupcyjne demony

Data publikacji: 03 czerwca 2017 r. 08:44
Ostatnia aktualizacja: 03 czerwca 2017 r. 17:13
Piłka nożna. Powróciły korupcyjne demony
 

W piątkowy wieczór rozegrano ostatnią serię spotkań w piłkarskiej ekstraklasie w grupie spadkowej. Dwa najważniejsze mecze decydujące o tym, który zespół prócz Ruchu Chorzów spadnie do I ligi, przebiegały w skandalicznej atmosferze.

O ile spotkanie Ruchu Chorzów z Górnikiem Łęczna wyglądało na w miarę uczciwe, to już nikt nie miał wątpliwości, że w pojedynku Zagłębia Lubin z Arką Gdynia zespół gospodarzy nawet nie próbował stwarzać pozorów, by przeszkadzać rywalowi w zdobywaniu goli i utrzymaniu się w ekstraklasie.

Zagłębie do meczu z Arką przystąpiło po serii czterech wygranych z rzędu, siedmiu z rzędu meczach bez porażki, natomiast Arka rozpoczęła mecz w Lubinie bez wygranej w tym roku na wyjeździe. Na obcym boisku po raz ostatni zdobyła trzy gole 20 sierpnia ubiegłego roku. W tym ostatnim, decydującym o utrzymaniu meczu wszystko się zmieniło, a obraz gry ewidentnie wskazywał, że nie było w tym żadnego przypadku.

Spadek Ruchu i Górnika

Do I ligi spadły zatem: Ruch Chorzów i Górnik Łęczna. Utrzymała się natomiast drużyna, która przed tygodniem uratowała remis po golu zdobytym ręką, a w piątek wzięła udział w spektaklu, który z rywalizacją sportową nie miał nic wspólnego.

Wizerunek polskiej ekstraklasy legł w gruzach. Jednocześnie przypomniały się czasy, kiedy reżyserowanie spotkań piłkarskich było normą. Doświadczyła tego między innymi Pogoń Szczecin.

Pogoń i GKS Katowice stoczyły pamiętny mecz w przedostatniej kolejce spotkań sezonu 1970/71. Pogoń rozgrywała świetny sezon, miała szanse na medalową lokatę, ale musiała wygrać z GKS, który zajmował ostatnie miejsce i urządzało go tylko zwycięstwo.

Zaczęło się zgodnie z planem. Roman Jakóbczak szybko strzelił gola, ale cały przebieg pierwszej połowy nie wskazywał już na to, że to było poważne granie. GKS zdobył dwa gole, a kibice zgromadzeni na trybunach nie mieli żadnych wątpliwości. Nie wyglądało na to, że mecz jest czysty.

- Wtedy po raz pierwszy miałem do czynienia z Marianem Dziurowiczem - wspomina Eugeniusz Ksol pracujący wówczas jako trener Pogoni. - To był jeszcze młody działacz piłkarski, który przyjechał do mnie do domu i obiecał dodatkową premię za brak zaangażowania. Oczywiście odmówiłem, ale sprawa w środowisku nabrała rozgłosu i zrobiło się gorąco.

Kibice pod szatnią

W przerwie meczu w szatni portowców doszło do prawdziwej awantury. Pod drzwi dotarli również kibice, którzy piłkarzy nie chcieli wypuścić z szatni. Ostatecznie piłkarze wyszli na boisko, nie na żarty się wystraszyli i zaczęli grać poważnie. Na tyle skutecznie, że wygrali, a hat trickiem popisał się Roman Jakóbczak.

To był ostatni mecz tego piłkarza w barwach Pogoni na szczecińskim stadionie. Dziś nie wiadomo, czy zajścia w przerwie meczu mogły mieć wpływ na decyzje piłkarza, ale faktem jest, że piłkarz postanowił w przerwie letniej opuścić szczeciński klub i wyjechać do Poznania.

- Co ja się wtedy strachu najadłem ... - wspomina E. Ksol.

Na następny dzień po dramatycznym meczu z GKS Ksol z Lucjanem Kosobuckim dostali wezwanie do Komitetu Centralnego partii.

- Musieliśmy się tłumaczyć z całego zajścia - mówi E. Ksol. - Dobrze, że wygraliśmy. Wiedzieliśmy, że gra toczy się o dużą stawkę nie tylko ze względu na sytuację w tabeli.

Ostatni mecz w Świnoujściu

Na 9 maja 1982 roku wyznaczono ostatnią kolejkę spotkań w sezonie. Rozgrywana była tak wcześnie, bo trener kadry - Antoni Piechniczek szykował się na turniej mistrzostw świata w Hiszpanii, gdzie Polacy zajęli trzecie miejsce.

Pogoń w ostatnim meczu sezonu podejmowała Legię Warszawa. Mecz odbywał się w Świnoujściu. W Szczecinie na początku maja odbywały się liczne demonstracje polityczne, komunistyczna władza w obawie przed kolejnymi starciami nie chciała dopuścić do masowej imprezy z udziałem kilkunastu tysięcy ludzi, po czym istniało duże prawdopodobieństwo przeniesienia nastrojów sportowych na polityczne ze stadionu na ulice.

Spotkanie Pogoni z Legią miało swój podtekst i do dziś kryje wiele niewyjaśnionych historii. Pogoń przed tym meczem nie miała już szans na miejsce w pierwszej trójce. Dla szczecińskich piłkarzy liczył się już tylko finał pucharu Polski z Lechem Poznań zaplanowany na późniejszy termin.

Mecz z Legią rozgrywany był na kameralnym stadionie, w nadmorskiej miejscowości. Wielu piłkarzy Legii szykowało się do wyjazdu na mistrzostwa świata do Hiszpanii, spodziewano się zatem meczu przyjaźni, a stało się zupełnie inaczej.

Korespondencyjny pojedynek ze Stalą

Legia przed tym meczem traciła do trzeciej w tabeli Stali Mielec jeden punkt i było raczej mało prawdopodobne, że wyprzedzi ją w tabeli. Stal grała na wyjeździe z Gwardią Warszawa i niespodziewanie do przerwy przegrywała.

Po Świnoujściu krążą legendy, że piłkarze Legii w przerwie meczu w Świnoujściu (do przerwy Pogoń prowadziła 1:0 po bramce Zbigniewa Stelmasiaka) wtargnęli do szatni Pogoni i dawali w zastaw obrączki.

Wynik meczu pomiędzy Gwardią, a Stalą spowodował, że przed Legią zarysowała się szansa wywalczenia miejsca na podium, ale swoją szansę legioniści zwietrzyli dopiero w przerwie meczu rozgrywanego w Świnoujściu.

Do prawdziwej - nielegalnej oczywiście - transakcji miało dojść po spotkaniu. Gracze Pogoni poczuli się ponoć urażeni i nie skorzystali z propozycji. Oczekiwali jej wcześniej, ale gracze Legii sprawę pokpili. Mecz zakończył się wynikiem 1:1 (wyrównał strzałem z rzutu karnego Henryk Miłoszewicz), Stal przegrała z Gwardią 1:2, ale to ona reprezentowała nasz kraju w pucharze UEFA następnego sezonu, a Legię z tych rozgrywek wyeliminowała w pamiętnym spotkaniu w Świnoujściu właśnie Pogoń, choć remis niewiele jej dawał.

Prezent na Barbórkę dla GKS

Pod koniec roku 1985 Pogoń grała z GKS Katowice aż trzy razy. W rozgrywkach ligowych i w półfinale pucharu Polski. Najważniejszy był dwumecz w pucharze Polski. To był już półfinał, a finał miał być rozegrany na zakończenie sezonu, pół roku później na krótko przed wyjazdem polskiej reprezentacji na mistrzostwa świata do Meksyku - 1 maja na stadionie śląskim w Chorzowie.

W pierwszym meczu, rozegranym w Szczecinie Pogoń wygrała 2:1, choć przegrywała 0:1. Rewanż rozegrano 4 grudnia - w dniu Górnika. Nikt w Katowicach, ani na śląsku nie zakładał innego rozwiązania, jak awans GKS do finału.

- Sędzią był Michał Listkiewicz i miał duży współudział w awansie GKS do finału - wspomina A. Rynkiewicz.

Pomiędzy Marianem Dziurowiczem, a Michałem Listkiewiczem już wtedy panowała świetna komitywa, o czym przekonał przebieg rewanżowego meczu. Kilka lat później obaj zasiedli w zarządzie PZPN i byli nawet prezesami związku.

Listkiewicz nie był jeszcze wtedy brany pod uwagę przy obsadzie mistrzostw świata, pracował, jako dziennikarz sportowy, a posadę tą porzucił, jak jego sędziowska kariera nabierała rozpędu.

Na kilka minut przed końcem gospodarze prowadzili 2:1. Marek Ostrowski został w polu karnym ewidentnie sfaulowany przez Krzysztofa Zająca, ale sędzia kazał grać dalej.

- GKS wyprowadził kontrę, po której padł gol z ewidentnego spalonego - opowiada A. Rynkiewicz.

Skandal w Bełchatowie

12 czerwca 1996 roku przejdzie do historii Pogoni Szczecin, jako jeden z najbardziej mrocznych dni w dziejach klubu. Pogoń spadła wtedy z ekstraklasy, ale w okolicznościach, które nigdy wcześniej się nie zdarzyły, ani nigdy później już się nie powtórzyły.

Korupcja tkwiła wtedy w najlepsze, a końcówka sezonu ewidentnie to potwierdziła. Pogoń spadła z ekstraklasy, bo już na dwie kolejki przed końcem tak ustawiono wyniki wszystkich spotkań, żeby to właśnie szczeciński klub znalazł się w II lidze, a nie GKS Bełchatów.

Pogoń przegrała w ostatnim meczu sezonu w Bełchatowie 1:2 po meczu pełnym kpin i jawnych oszustw, ale nawet niekorzystny wynik tej konfrontacji niekoniecznie musiał degradować szczecińską drużynę.

Przeciwko Pogoni grały drużyny nie tylko w ostatniej kolejce spotkań, ale również w przedostatniej, a kto wie, czy jeszcze nie w kilku wcześniejszych. Mało tego, do spisku przeciwko Pogoni przyczynili się trenerzy, którzy wcześniej pracowali w Pogoni: Leszek Jezierski i Jerzy Kasalik.

Ten pierwszy prowadził niegdyś portowców do największych sukcesów, a ten drugi właśnie dzięki Pogoni stał się trenerem rozpoznawalnym i pracującym w ekstraklasie. 

- Wiedziałem i czułem, że wszyscy są przeciwko nam - komentuje Andrzej Rynkiewicz. - W Bełchatowie rządził wówczas niejaki Zdzisław Drobniewski. Ów prezes chwalił się publicznie, że sprzeda tyle wagonów węgla, ile trzeba będzie, by się utrzymać.

Jezierski i Kasalik przeciwko Pogoni

Wspomniani: Leszek Jezierski i Jerzy Kasalik prowadzili wówczas drużyny, które rywalizowały o zajęcie trzeciego miejsca – odpowiednio ŁKS Łódź i Hutnika Kraków. Oba zespoły w przedostatniej kolejce spotkań miały łatwych rywali, ze strefy spadkowej, grały na własnym boisku, ale solidarnie przegrały.

Hutnik przegrał z Bełchatowem, który w rundzie jesiennej zdobył 9 punktów, a w rundzie wiosennej już 33. Jesienią zespół ten przegrywał mecz za meczem, a wiosną był trzecią siłą w kraju.

Hutnik nie przegrałby z Bełchatowem, gdyby punktów nie stracił też ŁKS prowadzony przez Leszka Jezierskiego, grający ze zdegradowaną już do II ligi Olimpią/Lechią Gdańsk. Drużyna walcząca o medalową lokatę z zespołem pogodzonym ze spadkiem jednak przegrała, dzięki czemu przegrać też mógł Hutnik z Bełchatowem.

ŁKS w całym sezonie nie przegrał ani jednego meczu na własnym boisku, a wyłożył się na jakimś dziwnym tworze z Gdańska, powstałym w wyniku jakiejś dziwnej fuzji, skazanego od samego początku na klęskę.

Wyniki meczów z przedostatniej serii spotkań z udziałem ŁKS i Hutnika miały niebagatelne znaczenie. Przed ostatnią serią Pogoń plasowała się na 12 miejscu, ale układ gier był taki, że wiadomo było, że to jej grozi największe niebezpieczeństwo. 

Nikt nie miał wątpliwości

Korupcja w polskim futbolu była wtedy tak silnie zakorzeniona, że nikt nie miał żadnych wątpliwości, jak będą wyglądały mecze, które mogą zadecydować o spadku Pogoni.

Znajdujące się za Pogonią drużyny: Sokół Tychy i Śląsk Wrocław grały z zespołami niezainteresowanymi ani żadnym eksponowanym miejscem, ani nie były już zagrożone spadkiem. Sokół zgodnie z przewidywaniami wygrał na wyjeździe z GKS Katowice, a Śląsk wygrał ze Stalą Mielec.

Układ w tabeli był taki, że Bełchatów wygrywając z Pogonią spychał szczecińską drużynę na 15 miejsce w tabeli – pierwsze z czterech spadkowych (w ekstraklasie grało wtedy 18 drużyn, a spadały aż cztery).

Mecz w Bełchatowie od samego początku przebiegał w bardzo nerwowej atmosferze. Wszyscy w Pogoni wiedzieli, jaka jest sytuacja w tabeli, jakie są możliwe konfiguracje po ostatniej kolejce i jakie nastąpią wyniki z udziałem drużyn zainteresowanych.

Wiedzieli, że wiosenne zwycięstwa Bełchatowa są mocno podejrzane, a skoro tak, to z całą pewnością ich ostatni mecz – decydujący o wszystkim też może mieć przebieg daleki od przyjętych norm.

Czerwona kartka dla Pokładowskiego

Sędzia Mirosław Milewski z Warszawy już po 24 minutach pokazał dwie żółte kartki Leszkowi Pokładowskiemu i Pogoń musiała grać w dziesiątkę. Obie kartki absolutnie się na to nie kwalifikowały. Przy drugiej piłkarz odrzucił piłkę tak, jak robią to zawodnicy po kilka razy w każdym meczu. Dla Mirosława Milewskiego był to już wystarczający pretekst.

- Od raz doszło na boisku do awantury - wspomina Robert Dymkowski, który w tamtym meczu strzelił gola. - Z ławki rezerwowych ruszył w kierunku sędziego trener Janusz Pekowski. Całą sytuacja miała miejsce bardzo blisko ławki rezerwowych. My piłkarze musieliśmy powstrzymywać trenera, bo on wiedział, że sędzia jest nieobiektywny i ma w Bełchatowie określone zadanie do wykonania.

Gospodarze strzelili gola w 52 min. Nie grali jednak dobrze i nawet przy wydatnej pomocy sędziego i z przewagą jednego piłkarza nie potrafili utrzymać wyniku. Na kwadrans przed końcem lewym skrzydłem pomknął dopiero co wprowadzony na boisko za Olgierda Moskalewicza Andrzej Rycak. Dośrodkował kapitalnie, a Dymkowski strzałem głową uzyskał wyrównanie.

Remis dawał Pogoni utrzymanie, ale do końca było jeszcze kilkanaście minut.

- Sędzia odgwizdywał urojone faule - kontynuuje Dymkowski. - Mnożyły się rzuty wolne, których było coraz więcej i coraz bliżej naszego pola karnego. Po jednym z nich straciliśmy gola. Bramkę na wagę zwycięstwa zdobył Jacek Berensztajn strzałem z rzutu wolnego.

Cały mecz odbywał się w skandalicznej atmosferze, z bardzo negatywnie nastawionymi do Pogoni kibicami i nawet porządkowymi, którzy szarpali się między innymi z rezerwowym tego dnia bramkarzem Radosławem Majdanem. Wojciech Parada

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Billi
2017-06-03 16:27:04
Przestańcie pierdolic
Tak jest
2017-06-03 09:00:26
Jaka liga takie profesjonalne podejście piłkarzy - niech się nie dziwią brakiem kibiców i sponsorów. ...
Po staremu
2017-06-03 08:58:51
Teraz miasto Gdynia ma dług w Zagłębiu Lubin. Spłaci go za 2 - 3 lata , jak ucichnie sprawa. Oczywiście nie będzie to gotówka , ale jakaś kosztowna przysługa.
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA