Gdyby nie bramki stracone w ostatnich minutach czterech wyjazdowych jesiennych spotkań Pogoń byłaby dziś zdecydowanym liderem PKO BP Ekstraklasy. Osiem punktów uciekło portowcom między 84, a 90 minutą pojedynków w Zabrzu, Radomiu i dwukrotnie w Poznaniu.
Pogoń jest w tym sezonie zdecydowanie drużyną własnego boiska. Na przebudowanym Stadionie Miejskim szczecinianie oddali punkt tylko Cracovii, remisując we wrześniu 1:1. Cztery kolejne i trzy wcześniejsze mecze przed własną publicznością portowcy wygrali. Bilans wyjazdów jest już zdecydowanie gorszy. Podopieczni trenera Kosta Runjaicia wygrali trzy raz, pięć razy zremisowali i dwa raz przegrali. Bolączką Pogoni na wyjazdach są bramki tracone w decydujących fragmentach meczów. W pięciu wyjazdowych spotkaniach portowcy wyciągali piłkę z siatki między 84 a 90 minutą, a niedzielny mecz w Zabrzu był kolejnym spotkaniem, w którym Pogoń prowadziła i nie potrafiła wywalczyć kompletu punktów. Górnik wyrównał na 1:1 po samobójczym trafieniu Maty w 45 minucie, a na 2:2 po bramce Gryszkiewicza w 87 minucie.
- Byliśmy dwa razy na prowadzeniu, więc szkoda straconych punktów i tak trzeba do tego podejść - mówi obrońca Pogoni Jakub Bartkowski.
To czwarty taka sytuacja w sezonie. We wrześniu w Radomiu Pogoń prowadziła z Radomiakiem od 2 minuty, ale w ostatniej minucie spotkania wyrównał Leandro. W sierpniu Pogoń dwukrotnie zaprzepaściła szanse na trzy punkty w Poznaniu. Najpierw Warta doprowadziła do remisu po bramce Ivanova w 84 minucie, a cztery kolejki później Pogoń straciła prowadzenie z Lechem po bramce w 90 minucie Tiby. W 90 minucie Pogoń straciła jeszcze gola z Zagłębiem, ale była to bramka na 2:0 dla lubinian.
Tym samym Pogoń straciła osiem punktów w...kilka minut. Gdyby dowiozła do końca prowadzenie w Zabrzu, Radomiu i dwukrotnie w Poznaniu dziś byłaby zdecydowanym liderem tabeli z przewagą 7 punktów nad Lechem. Portowcy wciąż mogą być mistrzami jesieni, ale muszą wygrać w sobotę z Wartą i liczyć na potknięcie Lecha z Górnikiem Zabrze.©℗
(woj)