Rozmowa z Jarosławem Fojutem – piłkarzem Pogoni Szczecin
MECZ ze Śląskiem jest szczególny dla Jarosława Fojuta. 29-letni defensor portowców cztery lata temu wywalczył z tym klubem tytuł mistrza Polski. Potem wyjechał za granicę, choć nie do tego klubu, którego chciał. Wrócił do Polski po trzech latach i grał już przeciwko Śląskowi dwa razy. Za każdym razem był remis. W poniedziałkowym meczu taki wynik jest dla szczecińskiego obrońcy absolutnie nie do przyjęcia.
– Przed takimi meczami zwykło się mówić, że to dla piłkarza mecz z podtekstami. W rzeczywistości chyba jednak tak nie jest. Jak jest w pana przypadku?
– Fakt pozostaje faktem, że grałem w Śląsku, coś dla tego klubu zdobyłem, a teraz przyjdzie mi mierzyć się przeciwko niemu. Takich sytuacji jest mnóstwo i nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Dziś Śląsk jest takim samym rywalem, jak każdy inny. Trafiłem do Pogoni, której kibicowałem 20 lat temu, kiedy przyjeżdżałem do Szczecina na wakacje do mojej babci. Historia nie mogła napisać lepszego scenariusza.
– Również Piotr Celeban, obecny kapitan Śląska stwierdził, że Pogoń to dla niego taki sam przeciwnik, jak każdy inny, a on przecież jest wychowankiem Pogoni i rodowitym szczecinianinem.
– To tylko potwierdza o czym wcześniej mówiłem. Nie chodzi o to, żeby absolutnie wyrzec się przeszłości. Wręcz przeciwnie, ona jest bardzo ważna i my piłkarze pamiętamy w jakich klubach graliśmy i co nam się udało zdobyć. Jeśli chodzi o Piotrka, to będzie mi szczególnie miło z nim powalczyć na boisku. Cztery lata temu najczęściej to my tworzyliśmy środkową parę obrońców. Dziś w Śląsku z tamtej ekipy pozostał tylko on i Mariusz Pawelec. To już zupełnie inna drużyna, inni ludzie, inny trener.
– Pogoń rozpoczęła sezon źle. W przeciwieństwie do poprzedniego, kiedy stworzony został praktycznie od nowa niemal cały blok obronny. Czy Pogoń to dziś słabsza drużyna od ubiegłorocznej?
– Słabsza na pewno nie. Nie przypominam sobie, żeby odszedł jakiś kluczowy zawodnik, a kilku jednak doszło. Delev, Gyurcso, Drygas, to dobrzy piłkarze. Potrzebujemy czasu. Wiem, że to czasem wyświechtany termin, ale w naszym przypadku tak jest w istocie. Zdecydowaliśmy się grać w inny sposób, który wymaga większego wysiłku, większych zabiegów. Taki sposób grania jest trudniejszy, ale na pewno rozwija każdego z nas indywidualnie. Jeżeli rozwijać się będziemy indywidualnie, to z czasem korzyść będzie miał zespół.
– Pana kariera wygląda trochę na nietypową. Nie ma pan wrażenia, że ciągle coś panu ucieka?
– To znaczy?
– Cztery lata temu został pan mistrzem Polski i miał gotowy kontrakt w kieszeni z Celtikiem Glasgow. Potem przyszła groźna kontuzja, z transferu wyszły nici, podobnie jak z gry w Lidze Mistrzów.
– Tak było, ale nie zawsze mamy wpływ na pewne sytuacje. Kontuzja to najgorsza rzecz, jaka może spotkań sportowca, ale to się zdarza i trzeba być na to przygotowanym. Trzeba później umieć się z tego pozbierać, nie wolno rozpamiętywać straconych szans, bo to niczego nie zmieni.
– Rok temu z dużym przytupem wkroczył pan na polskie boiska. Zastanawiano się nawet, dlaczego Legia nie powalczyła o tak dobrego stopera, a przecież pozyskała Pazdana, który wtedy był zdecydowanie w pana cieniu?
– Pewne sprawy kreują media i my piłkarze nie mamy na to wpływu. Czasem rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Nie wiem kto się zastanawiał, dlaczego mnie nie ma w Legii, a dlaczego jest Pazdan, ale przyszłość pokazała, że Legia chyba błędu nie zrobiła.
– Wiosną nękały pana kontuzje, a wypromował się kolejny stoper z pana rocznika Maciej Dąbrowski, czego efektem był transfer do Legii i perspektywa gry w Lidze Mistrzów. Zastanawia się pan, dlaczego tak się dzieje?
– Absolutnie nie zaprzątam sobie głowy tym, dlaczego taki czy inny zawodnik jest w takim, czy innym klubie i czy ja mógłbym być na jego miejscu. Całkowicie skupiam się na sobie i wierzę, że jeszcze w piłce mogę coś osiągnąć. Mam co prawda już 29 lat, ale ciągle czuję, że jestem na takim etapie kariery, że jeszcze mogę się czegoś nauczyć, a nie tylko podtrzymywać formę. Jestem w dobrym klubie, z dużymi perspektywami, więc absolutnie nie mogę na nic narzekać.
– Świetny niegdyś obrońca Dariusz Wdowczyk powiedział kiedyś, że swój najlepszy futbol grał w wieku 32 lat. Daje to panu do myślenia?
– Nie wiem, czy w wieku 32 lat osiągnę swoją życiową formę, ale dążę do tego. Tak jak już wspomniałem, wciąż czuję się piłkarzem na dorobku i takim, który może grać jeszcze lepiej. Może będzie to w wieku 32 lat, a może jeszcze później. Dziś wiek piłkarza mocno się wydłużył, nie czuję się jeszcze emerytem.
– Wróćmy jednak jeszcze do przeszłości. 9 lat temu grał pan w młodzieżowych mistrzostwach świata, a w drużynie byli o trzy lata młodsi, zaledwie 17-letni: Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak. Czy już wtedy wyglądali na ludzi o mocnym piłkarskim kręgosłupie?
– Byli co prawda o trzy lata młodsi, ale prezentowali już określony poziom. Absolutnie nikt nie traktował ich gorzej, czy mniej poważnie tylko dlatego, że nie byli jeszcze nawet pełnoletni. Nikt im piłek nosić nie kazał. Krychowiak zdobył przecież piękną bramkę z rzutu wolnego przeciwko Brazylii. Szczęsny i Krychowiak byli wówczas reprezentantami bardzo zdolnego rocznika 1990. To był wtedy najlepszy rocznik w Europie. Wiem, nie zdobyli żadnego tytułu, bo nie zawsze najbardziej utalentowani są najbardziej utytułowanymi, ale prócz Szczęsnego i Krychowiaka byli inni z równie wielkim potencjałem. Choćby Michał Janota.
– Z boiska emanuje z pana ogromna siła i pewność siebie. Sprawia pan wrażenie piłkarza z charakterem. Czy to efekt żołnierskiego wychowania? Pana ojciec był bowiem zawodowym żołnierzem.
– Nie przypominam sobie, żebym w domu miał stosowaną jakąś musztrę. Oczywiście, jakaś dyscyplina była, ale myślę, że mój obecny charakter wynika raczej z genów, a nie ze szczególnie katorżniczego wychowania. Lubię, jak wiele spraw jest ułożonych. Musi być czas na pracę, odpoczynek, zabawę i trzeba się trzymać zasad. Tak samo na boisku. Każdy ma określone zadania i trzeba je dobrze wykonać. Ale to chyba nie wynika z żołnierskiego wychowania.
– 20 lat temu przyjeżdżał pan do Szczecina do swojej babci na wakacje i grał z kolegami w piłkę. Czy obecnie zdarza się jeszcze, żeby zagrać na zwykłym podwórku?
– Zdarza się i to całkiem często. Mieszkam na Mierzynie, mam 6-letniego synka Antka, który uwielbia grać w piłkę i wielokrotnie prosi mnie, żebym zagrał razem z jego kolegami. Co mam robić, nie wypada odmawiać.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗ Wojciech PARADA
Fot. R. Pakieser