Pierwsze po pandemii występy reprezentacji Polski przeciwko drużynom Holandii i Bośni i Hercegowiny wywołały u polskiego kibica mnóstwo frustracji. Fala krytyki – głównie – trenera Jerzego Brzęczka uderzyła ze zdwojoną siłą. Zarzuca się mu brak stylu, wizji, umiejętności wykorzystania atutów swoich najlepszych piłkarzy.
Pojawiają się też pretensje odnośnie do jego bardzo niefortunnych wypowiedzi, braku umiejętności przekazywania własnych myśli, komunikowania się. Coraz częściej słychać głosy, że przekazanie mu reprezentacji było wielką pomyłką. Prezes Zbigniew Boniek chciał koniecznie Polaka, chciał powtórzyć to, co wydarzyło się z Adamem Nawałką, ale nic dwa razy się nie zdarza i mamy z tym do czynienia obecnie.
Jerzego Brzęczka bronią tylko wyniki uzyskane w eliminacjach do mistrzostw Europy. Polska reprezentacja wygrała swoją grupę eliminacyjną, a jej awans był praktycznie niezagrożony. W takiej sytuacji trudno o pretensje. Te jednak są uzasadnione.
Nasza reprezentacja pod wodzą Brzęczka słabo rokuje na przyszłość, nie robi postępów, a trzeba głównie spoglądać w rok 2021, żeby nie okazało się, że kolejny ważny turniej będzie dla polskich kibiców jednym wielkim pasmem rozczarowań, a na to się zanosi.
Wypomina się Brzęczkowi różne rzeczy, ale raczej w ogóle nie wspomina się o sztabie szkoleniowym, który trener sam sobie dobrał i w tym wydaje się tkwi wiele piętrzących się problemów. Mądry trener otacza się wybitnej klasy asystentami, dobiera ich według własnego, uznanego klucza, ale raczej zrozumiałego dla postronnego widza. W przypadku Brzęczka ten klucz podaje w wątpliwość jego trenerskie kwalifikacje.
Górski przykładem
Świetnych asystentów dobrał sobie Kazimierz Górski w roku 1974. Jacek Gmoch i Andrzej Strejlau do dziś nie darzą się sympatią, w reprezentacji Górskiego stanowili dwa przeciwstawne ogniwa, każdy miał swoje określone atuty poparte wiedzą, odpowiednim wykształceniem, a w przypadku Gmocha też piłkarskim doświadczeniem.
Antoni Piechniczek otoczył się wyróżniającymi się trenerami ekstraklasy, byłym trenerem Pogoni Bogusławem Hajdasem, Hubertem Kostką, Piotrem Czają. Dwaj ostatni byli znakomitymi reprezentacyjnymi piłkarzami, ale też wysokiej klasy trenerami z sukcesami w polskiej ekstraklasie. Hajdas stanowił przeciwwagę podobną do tej, jaką tworzył Strejlau w stosunku do Gmocha.
Współpracownikiem Jacka Gmocha był młody i z sukcesami pracujący w Lechu Poznań Jerzy Kopa. Leo Beenhakker zaprosił do współpracy Bogusława Kaczmarka, Adama Nawałkę, Dariusza Dziekanowskiego. Każdy z nich miał swoje atuty i każdy na swój sposób pomagał. Kaczmarek i Nawałka mieli doświadczenie w pracy z klubami ekstraklasy, za Dziekanowskim przemawiało ogromne doświadczenie piłkarskie i praca przy reprezentacjach juniorskich.
Warto też wspomnieć o trenerach naszych młodzieżowych reprezentacji: Czesławie Michniewiczu i Jacku Magierze. Ten pierwszy zaprosił w poprzednim roku na turniej finałowy młodzieżowych mistrzostw Europy do współpracy wybitnych i doświadczonych jak na polskie warunki analityków: szczecińskiego trenera Miłosza Stępińskiego i Krzysztofa Paluszka, a także radził się w kwestiach stałych fragmentów gry z Markiem Papszunem. Efekt ich pracy był pozytywny.
Rogalski zamiast Crettiego
Jacek Magiera dokooptował do sztabu trenerskiego reprezentacji do lat 20 przed rokiem pracującego przez krótki czas w Pogoni Maksymiliana Rogalskiego, niemającego praktycznie żadnego trenerskiego doświadczenia. Mógł zaproponować współpracę Pawłowi Crettiemu, który przez cztery sezony prowadził z sukcesami drużynę juniorów młodszych i miał doskonałe rozeznanie co do najlepszych młodych piłkarzy z rocznika 1999 lub młodszych. Reprezentacja do lat 20 zawiodła podczas mistrzostw świata, Magiera nie miał dobrego wsparcia.
Sztab szkoleniowy Jerzego Brzęczka nie jest dla reprezentacji absolutnie żadną wartością dodaną. Awantura już była przy wręczaniu nominacji na trenera bramkarzy Andrzejowi Woźniakowi. To był trener, który pracował w Pogoni za czasów Antoniego Ptaka. W tym czasie w Pogoni głównie zatrudniani byli szkoleniowcy z dużymi korupcyjnymi grzechami.
Taką osobą był też Andrzej Woźniak. Przyznał się do czynów korupcyjnych, gdy był jednym ze współpracowników Dariusza Wdowczyka w Koronie Kielce. Został prawomocnym wyrokiem skazany, PZPN nałożył na niego pięcioletnią dyskwalifikację, żeby po kilku latach nagrodzić tego samego szkoleniowca nominacją na trenera reprezentacji Polski.
Jerzy Brzęczek jeszcze przed rozegraniem pierwszego meczu stanął w związku z tym w dużym ogniu krytyki. Pojawiły się wątpliwości, czy osoba skazana za korupcję powinna wykonywać zawód dużego zaufania publicznego. Opinia publiczna na tej decyzji nie pozostawiała suchej nitki. Dziś nikt już o tej sprawie nie wspomina, jednak Jerzy Brzęczek już na samym początku pokazał się z bardzo wątpliwej strony i z chęci współpracy z osobą mającą bardzo poważnie nadszarpniętą reputację.
Znajomość z Olimpii Poznań
Asystentem Brzęczka został natomiast Tomasz Mazurkiewicz. To trener absolutnie bez żadnych osiągnięć, ale osoba mocno zaprzyjaźniona ze szkoleniowcem. Obaj grali razem w Olimpii Poznań przez cztery lata w latach 1988-92 i stąd ich zażyłość. Brzęczek zrobił większą karierę piłkarską, Mazurkiewicz pozostał na etapie 88 spotkań rozegranych w ekstraklasie, ale w zawodzie trenera też niczym się nie wyróżnił.
Stara znajomość i wspólna praca w kilku klubach zadecydowały, że Jerzy Brzęczek swoim głównym asystentem zrobił człowieka, który ma licencję trenerską UEFA A, upoważniającą do prowadzenia klubów zaledwie na poziomie trzeciej ligi. Dopiero teraz jego asystent został przyjęty na kurs UEFA Pro, ale zasady przyjęć są powszechnie znane i nie mają nic wspólnego z uczciwymi kwalifikacjami.
Mazurkiewicz był asystentem Brzęczka w Wiśle Płock, Lechii Gdańsk i GKS Katowice, natomiast samodzielnie prowadził takie kluby, jak: Sokół Kleczew, Jarota Jarocin i Unia Janikowo. Po raz ostatni sześć lat temu. Kibicom nie jest znany z żadnych osiągnięć.
O ile Tomasz Mazurkiewicz jakieś tam trenerskie doświadczenie jednak ma, to absolutnie żadnego nie posiada Radosław Gilewicz. To kolejna po Mazurkiewiczu osoba ze sztabu szkoleniowego, która pracuje w reprezentacji Jerzego Brzęczka z uwagi na długoletnią znajomość, która wydaje się stawiana ponad faktyczne umiejętności, wykształcenie i doświadczenie.
Radosław Gilewicz był kiedyś znakomitym piłkarzem, reprezentantem Polski, z Brzęczkiem występowali razem w zespole Tirol Innsbruck w latach 2000-02 i stąd ich zażyła znajomość, która w ostatnich dwóch latach przerodziła się we współpracę przy pierwszej reprezentacji Polski.
Kolega z Innsbrucka
Gilewicz nigdy nie był trenerem i nigdy nie był odpowiedzialny za prowadzenie jakiejkolwiek drużyny. Był jedynie asystentem lub – co bardziej oddaje istotę rzeczy – ambasadorem przy reprezentacji Polski juniorów młodszych w latach 2013-17. Na stronie oficjalnej związku możemy przeczytać, że odpowiedzialny był za trening z napastnikami, choć przecież nie ma ani trenerskiego doświadczenia, ani wykształcenia. Był jednak piłkarzem i to wystarczyło.
Gilewicz obecnie jest głównym doradcą, asystentem przy pierwszej reprezentacji Polski i raczej trudno sobie wyobrazić, co może doradzać takim napastnikom, jak: Lewandowski, Milik czy Piątek. Raczej niewiele. Uczestniczy jednak we wszystkich naradach, indywidualnych rozmowach z piłkarzami.
Czasy są dziś takie, że sztaby szkoleniowe są bardzo mocno rozbudowane i nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby znajdował się w nim również Radosław Gilewicz. Jeżeli jest jednak prawą ręką w sprawach czysto szkoleniowych, to powstają duże wątpliwości, czy taki wybór jest korzystny dla reprezentacji Polski, czy pomaga jej stać się lepszą drużyną.
W przeszłości, o czym wspomnieliśmy, te wybory były bardziej zrozumiałe, lepiej uzasadnione, miały swoją argumentację. Obecnie tak nie jest. Wystarczy dobra znajomość przez wiele lat i to wystarczy, żeby znaleźć się w sztabie szkoleniowym reprezentacji Polski.
To może być też jedna z przyczyn słabej gry naszej reprezentacji, która pozbawiona jest fachowej trenerskiej opieki, jest pozostawiona sama sobie i praktycznie zmierza donikąd. Selekcjoner nie dobrał sobie współpracowników na podstawie nabytej wiedzy, doświadczenia, wykształcenia. Dobrał ich według klucza dobrej znajomości i do tego w przypadku jednego z nich z szemraną przeszłością i reputacją, z łatką człowieka uwikłanego w korupcję.
Brzęczkowi to jednak nie przeszkadzało, co też może wiele tłumaczyć w kwestii postrzegania przez niego nie tylko sportowej rzeczywistości, ale też pewnych zasad, które się ma albo nie. W Polsce jest wielu znakomitych trenerów bramkarzy, którzy wychowali całą rzeszę znakomitych piłkarzy, ale Brzęczek do współpracy nie zaprosił żadnego z nich, ale takiego, który ma nadszarpniętą opinię i którego opinia publiczna nie akceptowała. Zaakceptował takiego trenera jednak prezes PZPN Zbigniew Boniek. ©℗
Wojciech PARADA