Adam Buksa, zdaniem prezesa Pogoni Szczecin Jarosława Mroczka, wcale nie był tak dobrym piłkarzem, jak się o nim mówiło. Siedem goli w rundzie jesiennej w aż osiemnastu spotkaniach to nie był jego zdaniem wynik na tyle piorunujący, żeby po piłkarzu rozpaczać. Tym bardziej że na stole leżała kwota odstępnego za 23-letniego piłkarza o wartości 19 mln złotych.
To jednak tylko prywatna opinia Jarosława Mroczka. Buksa był w rundzie jesiennej piłkarzem dla Pogoni niezbędnym, co pokazują liczby. To nie tylko siedem goli, ale też cztery asysty i jedna asysta drugiego stopnia. Oznacza to, że były napastnik Pogoni uczestniczył w rundzie jesiennej w golach dla drużyny Pogoni na poziomie 54,5 procent. Dziś to drugi wynik w polskiej ekstraklasie. Oznacza, że piłkarz uczestniczył więcej niż w co drugim golu dla Pogoni.
Biorąc nawet pod uwagę cały obecny sezon, wszystkie zdobyte gole Pogoni, nawet te strzelone po odejściu Buksy, wychodzi na to, że piłkarz ten brał udział w ponad 40 procentach zdobytych bramek, choć od pół roku znajduje się już na drugiej półkuli.
Wszystko wskazuje na to, że sezon zakończy się z Adamem Buksą jako najskuteczniejszym piłkarzem w drużynie, choć zawodnika nie ma w Pogoni już od grudnia. Michalis Manias wciąż jest bez gola i asysty, a najskuteczniejszy obecnie z grających piłkarzy Paweł Cibicki ma na koncie trzy gole, ale nie ma pewnego miejsca w podstawowym składzie.
Manias w zastępstwie Buksy
Zdaniem Jarosława Mroczka i jego sportowego doradcy Dariusza Adamczuka lukę po polskim napastniku miał zapełnić Michalis Manias. 29-letni Grek w rundzie jesiennej rozegrał sześć spotkań w ekstraklasie i dwa w Pucharze Polski. We wszystkich wypadł fatalnie. W połowie z tych spotkań wychodził do gry w podstawowym składzie, spędził łącznie na boisku 345 minut i nie zdobył w tym czasie gola, ani nie zaliczył asysty.
Poza strzelecką indolencją pokazał się też z jak najgorszej strony pod względem czysto piłkarskim, wyszkolenia technicznego, umiejętności wygrywania pojedynków, determinacji, walki, sprytu. Mimo to klub nie uznał za stosowne wzmocnić przedniej formacji żadnym innym napastnikiem.
Nieprawdą jest, że Manias jesienią nie dostawał szans, otrzymał ich wystarczająco dużo, żeby przekonać się o braku jakości u tego piłkarza. To nie było trudne. Pogoń na rundę wiosenną pozostała bez klasowego napastnika, choć czasu było wystarczająco sporo, żeby zareagować po stracie Buksy.
W rundzie wiosennej do polskiej ekstraklasy powrócił po 18 miesiącach gry na boiskach Chorwacji Łukasz Zwoliński. To był piłkarz bardzo ceniony przez Kostę Runjaica, który chciał mieć 27-latka u siebie, ale z klubu nie było zainteresowania osobą wychowanka.
Zwoliński był do wzięcia
Zwoliński opuszczał Pogoń po okresie, w którym w ciągu dwóch lat zdobył dwa gole, więc ostatnie wspomnienia z jego pobytu w szczecińskim klubie nie są pozytywne. Prezes Mroczek powiedział nawet o piłkarzu, że ten miał takie sytuacje, których nie zmarnowałby nawet trampkarz. Nie powiedział tak jednak nigdy o Maniasie, ale na temat byłych już piłkarzy Pogoni nasz prezes wyraża się coraz częściej w bardzo negatywnym, wręcz obraźliwym tonie.
To nie tylko nieeleganckie, ale nieprofesjonalne, biorąc pod uwagę fakt, że Zwoliński po powrocie z Chorwacji świetnie zaaklimatyzował się w Lechii Gdańsk, zdobył dla tej drużyny pięć goli, zaliczył trzy asysty drugiego stopnia i w meczach, w których uczestniczył, jego udział w golach dla Lechii był na poziomie 53,3 procent.
To trzeci wynik w polskiej ekstraklasie, tuż za Adamem Buksą. Buksa uczestniczył w golu dla swojej drużyny raz na 128 minut, a Zwoliński raz na 48 minut. Wychowanek Pogoni zdołał zdobyć pięć goli i zaliczyć trzy asysty drugiego stopnia w ciągu 381 minut, natomiast Manias w rundzie jesiennej podczas 345 minut nie wzbogacił się o żadną liczbę.
Zwoliński też zaczynał od ławki rezerwowych, też miał mocnego konkurenta do miejsca w składzie w osobie Flavio Paixao, ale mimo to umiał się odnaleźć, bo jest po prostu lepszym piłkarzem od Maniasa. Tłumaczenie blisko 30-letniego chłopa z doświadczeniem, że potrzebuje więcej czasu, jest niepoważne.
Nowi napastnicy gorsi od wychowanka
Pogoń pozbyła się wychowanka klubu, który nie radził sobie od dłuższego czasu, ale po nim pozyskiwała napastników nawet z reprezentacyjną przeszłością, ale zdecydowanie od Zwolińskiego jeszcze słabszych: Michała Żyro i Michalisa Maniasa, a także doświadczonego Soufiana Benyaminę.
Ten pierwszy w poprzednim sezonie zdobył jednego gola i został pożegnany, ten drugi przez cały sezon jeszcze nie wpisał się na listę strzelców, a Benyamina w ciągu dwóch sezonów zdobył dwa gole, więc tak samo jak Zwoliński. Każdy następca urodzonego w Szczecinie piłkarza był od niego gorszy w jego najgorszych sezonach w ekstraklasie. Łącznie Zwoliński zagrał dla Pogoni w 120 meczach, zdobył 25 goli i zaliczył 9 asyst. Nie do spełnienia dla żadnego z zagranicznych transferów jego następców.
W Pogoni ostatnio normą stało się docenianie piłkarzy słabych, bez perspektyw, a krytykowanie tych, którzy wnieśli konkretną wartość sportową. Pogoń w ostatnich tygodniach poinformowała o przedłużeniu umów z takimi zawodnikami, jak: Hubert Matynia, David Stec i Jakub Bursztyn. To są albo regularni rezerwowi, albo piłkarze notorycznie rozczarowujący, a Pogoń związała się z nimi kolejnymi umowami. W ten sposób trudno oczekiwać, że zespół stanie się lepszy. Wciąż będzie przeciętny lub nawet słaby.
Dziś w Pogoni nie ma trzech ofensywnych piłkarzy, którzy rozpoczynali sezon jako gracze fundamentalni. Prócz Buksy są to jeszcze: Srdjan Spiridonovic i Zvonimir Kozulj. O tej dwójce prezes Jarosław Mroczek wypowiedział się w grubiański sposób, że są siebie warci. No rzeczywiście są.
Spiridonovic w obecnym sezonie zagrał w 23 meczach, zdobył sześć goli, zaliczył trzy asysty i jedną asystę drugiego stopnia. Zaliczał liczbę raz na 155 minut. Uczestniczył w golach dla drużyny Pogoni na poziomie 34,5 procent, czyli w co trzecim golu. To obecnie drugi wynik w drużynie za Adamem Buksą.
Piłkarz wypiął się na prezesa
Jest piątym i trzecim podstawowym ofensywnym graczem Pogoni, który nie dokończył sezonu. We wtorek oficjalnie został sprzedany do Crveny Zvezdy Belgrad za kwotę 250 tys. euro. To sytuacja absolutnie w świecie futbolu niespotykana, żeby prezes klubu demontował drużynę mającą szansę na duży sukces w trakcie trwania sezonu
Jarosław Mroczek w okresie przerwy spowodowanej pandemią rozwiązał umowę między innymi ze Zvonimirem Kozuljem, który w obecnym sezonie zagrał w 22 meczach, zdobył trzy gole, zaliczył dwie asysty i trzy asysty drugiego stopnia. To było już po sprzedaży Adama Buksy i przed sprzedażą Srdjana Spiridonovica.
Choć o jego występach w obecnym sezonie przyjęło się mówić raczej negatywnie, to jest to piłkarz, który uczestniczył w zdobytych golach dla Pogoni na poziomie 27,6 procent, czyli w co czwartym zdobytym golu. Notował liczbę raz na 223 minuty. Tylko Buksa i Spiridonovic mają ten procent lepszy, ale żadnego z nich nie ma w drużynie na najważniejszą część sezonu.
W przeszłości Jarosław Mroczek puszczał na wcześniejsze urlopy swoich najlepszych ofensywnych piłkarzy: Adama Gyurcso i Spasa Delewa. Obecnie posunął się krok do przodu. Absolutnie przeszedł samego siebie. Osłabił drużynę jeszcze przed zakończeniem sezonu zasadniczego, mając praktycznie pewność, że zespół jest pewny utrzymania i zajęcia miejsca w pierwszej ósemce. Dla Jarosława Mroczka to od dawna cel numer 1, który w grudniu został spełniony.
Sport weryfikuje brutalnie
Prezes Jarosław Mroczek może oczywiście zżymać się na swoich byłych piłkarzy, umniejszać ich zasługi, klasę sportową, ale sport ma to do siebie, że weryfikuje brutalnie i pokazuje liczby w sposób bezwzględny. Jakiekolwiek opinie bledną przy konkretnych i wymiernych efektach.
Jarosław Mroczek nie utrzymał z różnych powodów trzech swoich najlepszych i absolutnie dominujących piłkarzy w formacji ofensywnej i dlatego zespół zapadł w sportową zapaść. Ta zapaść nie została spowodowana pechem, niespodziewanymi kontuzjami dwóch najbardziej utalentowanych juniorów: Kacpra Kozłowskiego i Marcela Wędrychowskiego, bo to nie byli podstawowi gracze w drużynie. Dopiero mogą się nimi stać, jak dojdą do zdrowia i formy.
Ponadto ten sam prezes nie uznał za stosowne powalczyć o swojego byłego piłkarza, który świetnie odnalazł się w innym klubie, ale trzeba było za niego zapłacić 350 tys. euro, a ryzyko transakcji z piłkarzem, który w ciągu dwóch ostatnich lat pobytu w Pogoni zdobył zaledwie dwa gole, było spore.
Wolał zatem nie zrobić nic i zostać z Michalisem Maniasem, który dziś ma już na koncie rozegranych 700 minut i żadnego gola, ani asysty na koncie. Manias przegrywa rywalizację z 17-letnim juniorem Hubertem Turskim, który przed majowym debiutem w ekstraklasie miał ośmiomiesięczną przerwą spowodowaną kontuzją. ©℗
Wojciech PARADA
Fot. R. Pakieser