Niedziela, 24 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Piłka nożna. Szukiełowicz i "Książę Szczecina"

Data publikacji: 24 października 2018 r. 21:53
Ostatnia aktualizacja: 04 listopada 2018 r. 18:25
Piłka nożna. Szukiełowicz i "Książę Szczecina"
 

W sobotę piłkarze Pogoni Szczecin podejmują na własnym stadionie Lecha Poznań. Było mnóstwo spotkań pomiędzy obu drużynami, które trzymały w napięciu, kończyły się zaskakującymi rozstrzygnięciami. Jednym z takich meczów był pojedynek z marca 1995 roku. Mnóstwo było emocji, podtekstów i zaskakujących zdarzeń.

11 marca 1995 roku Pogoń odniosła jedno z najbardziej spektakularnych zwycięstw w czasach postkomunistycznych. Zmierzyła się ze swoim odwiecznym rywalem Lechem Poznań i biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności tego meczu, nie miała prawa go wygrać. Wygrała jednak i to po spotkaniu pełnym emocji, dramaturgii i niespodziewanych zwrotów akcji.

Niemal przez cały mecz nic nie wskazywało na to, że to gospodarze zdobędą dwa punkty (za wygraną przyznawano wówczas jeszcze dwa punkty, a nie trzy, jak obecnie), nic nie wskazywało też na to w przedmeczowych rozważaniach. Zdecydowanym faworytem był Lech i przez dużą część meczu potwierdzał to na boisku.

Trenerem poznańskiej drużyny był Romuald Szukiełowicz, który swoją trenerską markę wyrobił sobie właśnie w Szczecinie. Miał pozycję w kraju na tyle mocną, że nawet spuszczając w czerwcu 1994 roku do II ligi Zawiszę Bydgoszcz, nie narzekał na na brak ofert. Jedna z nich przyszła z Poznania, a Szukiełowicz oczywiście z niej skorzystał.

Lech to był klub, który miał włączyć się do walki o mistrzostwo Polski, a Szukiełowicz obiecywał, że tak będzie. Mało tego, podczas przerwy zimowej szkoleniowiec deklarował, że jego drużyna w całej rundzie wiosennej nie straci więcej niż pięć goli.

To był trener, który lubił odważne deklaracje, w słownych utarczkach był mistrzem. Do dziś pozostaje jednym z najskuteczniejszych szkoleniowców w historii Pogoni, na boisku i poza nim sprawiał wrażenie showmana. Żył meczem, drużyną, to od niego ekspresyjnego zachowania nauczył się wtedy jego asystent, a później trener pierwszej drużyny Bogusław Baniak.

Pięć goli w dwóch meczach

Szukiełowicz miał podstawy, by wierzyć w dobrą grę defensywy. W składzie miał obrońców jak na polskie warunki wybitnych: Pawła Wojtalę, Waldemara Krygera i Marka Rzepkę.

Dwaj pierwsi trafili później do 
Bundesligi i szczególnie ten drugi radził sobie w Wolfsburgu znakomicie. Kryger to był jedyny w Polsce obrońca, przy którym gola nie umiał strzelić słynny Krzysztof Warzycha. Był defensorem najbardziej w Polsce niedocenianym, ale stanowiącym niekwestionowaną siłę w liniach defensywnych Lecha. To był bardzo nieprzyjemnie grający obrońca kryjący, umiał „przykleić” się do rywala, uprzykrzał życie, trzymał koncentrację.

Dla Wojtali właśnie w roku 1994 rozpoczęła się trwająca trzy lata przygoda z reprezentacją. To był obrońca uchodzący w tamtym czasie za jednego z najlepszych w Polsce, umiejący grać zarówno na pozycji stopera, jak i obrońcy kryjącego.

Zapisy do reprezentacji

Ówczesny szkoleniowiec reprezentacji Henryk Apostel chętnie powoływał swoich byłych podopiecznych z Lecha do reprezentacji, dawał im mnóstwo szans. Kolejnym takim zawodnikiem był Jacek Dembiński. To właśnie po marcowym meczu Pogoni z Lechem Szukiełowicz wpadł wściekły do szatni swojej drużyny i z przekąsem, bardzo złośliwie zapytał swoich podopiecznych, który chce jeszcze po takim meczu zapisać się do reprezentacji.

Szukiełowicz po meczu w Szczecinie był w szoku. Choć miał już 46 lat, to nie przeżył jeszcze takiego spotkania, porażki poniesionej w takich okolicznościach.

Lech przyjechał do Szczecina pewny swego, choć inauguracja rundy wiosennej nie wypadła dla niego obiecująco. Przegrał na własnym boisku z ŁKS 1:2, przez co presja przed pojedynkiem z Pogonią jeszcze bardziej wzrosła.

Pogoń też nie miała dobrego startu. Przegrała z Górnikiem w Zabrzu 0:1, ale co gorsza, zaprezentowała grę poniżej możliwości. Było sporo obaw, jak zakończy się spotkanie ze zdecydowanie silniejszym rywalem niż Górnik i w składzie zdecydowanie słabszym niż w Zabrzu.

Szokujący mecz

Mecz był rzeczywiście szokujący, bo nie można inaczej określić spotkania, w którym kandydat do mistrzowskiego tytułu, zajmujący czwarte miejsce w tabeli gra z zespołem zajmującym 14. lokatę, który jest osłabiony brakiem pięciu podstawowych piłkarzy i przegrywa, choć ma przez większą część spotkania kontrolę nad wydarzeniami i praktycznie jest niezagrożony. Pogoń w całym meczu oddała cztery celne strzały – trzy zakończyły się golami, a dwa już w doliczonym czasie gry.

Sytuacja kadrowa była dramatyczna. Z powodu żółtych kartek i kontuzji nie mogli wystąpić dwaj czołowi defensorzy: Andrzej Miązek i Janusz Studziński, pomocnicy: Siergiej Nikitin i Rafał Piotrowski oraz napastnik Olgierd Moskalewicz.

Tak potężne osłabienie zmusiło trenera Oresta Lenczyka do sięgnięcia po głębokie rezerwy. Po raz pierwszy w swojej karierze w wyjściowym składzie zagrali: 18-letni Marek Walburg i 21-letni Robert Krusiewicz. Dla obu były to w ogóle drugie występy na boiskach ekstraklasy, wcześniejsze stanowiły raczej epizody niż poważniejsze próby.

Obaj tym razem musieli sprostać potężnym wyzwaniom. Szczególnie obawiano się postawy Walburga. To był wychowanek klubu, ale znajdujący się w głębokich rezerwach. W meczu z Lechem musiał radzić sobie z reprezentacyjnym napastnikiem Dembińskim i niestety kilka razy zdarzyło się, że doświadczony lechita znalazł się w dogodnych sytuacjach, ale ich nie wykorzystywał.

Nowicjusze na boisku

Walburg i Krusiewicz to nie byli jedyni nowicjusze w składzie portowców. W roli dublerów wystąpili kolejni utalentowani wychowankowie: Tomasz Brzozowski i Adam Kulbacki. Dla tego pierwszego był to drugi występ, natomiast dla Kulbackiego nie tylko debiut, ale też jedyny mecz na poziomie ekstraklasy. Również Brzozowski, choć miał dopiero 19 lat, nie dostał już później kolejnej szansy zagrania na boiskach ekstraklasy.

Obaj weszli na boisko przy stanie 1:2, a skończyło się wynikiem 3:2, dlatego śmiało można określić, że dali dobre zmiany i byli kolejnymi piłkarzami z głębokich rezerw, którzy przyczynili się do sensacyjnej wygranej nad jednym z kandydatów do mistrzowskiego tytułu.

Tomasz Brzozowski to syn Janusza – przed laty wybitnego piłkarza ręcznego Pogoni Szczecin, medalisty olimpijskiego i brązowego medalisty mistrzostw świata, kapitana reprezentacji.

Mecz Pogoni z Lechem był drugim spotkaniem wiosny, ale pierwszym rozgrywanym w Szczecinie. Stanowił debiut przed własną publicznością dla słynnego już wtedy trenera Oresta Lenczyka. Od zawsze był to trener bezkompromisowy, mający swój specyficzny styl.

Bezkompromisowy Lenczyk

Piłkarze trochę się go bali, ale niemal wszyscy później zmieniali zdanie. Szkoleniowiec podczas pierwszego spotkania z drużyną spojrzał na dość niepewne miny piłkarzy i stwierdził, żeby się tak strasznie nie bali, bo on boi się bardziej od nich. Tym samym mocno rozładował dość napiętą sytuację.

Mariusz Kuras wspominał, że Orest Lenczyk był w jego długiej karierze piłkarskiej jedynym szkoleniowcem, który potrafił przyznać się do błędu i przeprosić za to, że źle ocenił sytuację i postawił na tego, a nie innego gracza.

Miał specyficzne poczucie humoru. Robert Dymkowski wspominał, że nie wołał piłkarzy, ale cmokał na nich. Nikt się jednak na to nie obrażał, Lenczyk miał autorytet.

Był też bezkompromisowy w stosunku do dziennikarzy. W połowie lat 90. ubiegłego wieku nie było jeszcze telefonów komórkowych, internetu, więc kontakty były zdecydowanie bardziej utrudnione niż obecnie.

Jeden z dziennikarzy próbował się kontaktować z trenerem Lenczykiem podczas treningu w hali przy ul. Twardowskiego. Zadzwonił na portiernię i poprosił trenera Lenczyka. Ten podszedł do telefonu, ale tylko po to, by oznajmić, że prowadzi obecnie trening i żeby mu nie przeszkadzać. To był początek ostrego konfliktu pomiędzy obu panami, ale szkoleniowiec raczej nic sobie z tego nie robił.

Przyjaźń dyrektora z trenerem

Oresta Lenczyka ściągnął do Szczecina ówczesny dyrektor klubu Andrzej Rynkiewicz. Obaj panowie do dziś mają ze sobą przyjacielskie kontakty, choć ich współpraca w Pogoni trwała zaledwie pół roku.

Mecz Pogoni z Lechem z marca 1995 roku przebiegał od samego początku pod zdecydowane dyktando gości. Lech miał świadomość, że Pogoń jest poważnie osłabiona i na boisku było widać dużą różnicę doświadczenia na korzyść zespołu trenera Szukiełowicza.

Lech przed przerwą zdobył pierwszego gola, a tuż po zmianie stron dołożył drugiego. Wydawało się, że jest po meczu. Byłoby tak z pewnością, gdyby nie kontaktowy gol Roberta Dymkowskiego. Nawet jednak przy stanie 1:2 przewagę miał Lech. Dwóch doskonałych okazji nie wykorzystał Dembiński.

Pogoń niespodziewanie wyrównała w ostatniej minucie meczu po stałym fragmencie gry i sporym zamieszaniu w polu karnym. Piłkarze Lecha wściekli się, ruszyli do zdecydowanych ataków i w ostatnich kilkudziesięciu sekundach chcieli strzelić zwycięską bramkę. Mieli świadomość, że są drużyną zdecydowanie lepszą, że zasłużyli na wygraną, a ta niespodziewanie wymykała im się z rąk.

Zwycięski gol Rycaka

Lech ruszył całą drużyną do przodu, wykonywał rzut rożny, ale piłkę przejął Radosław Majdan, wyrzucił ją do Andrzeja Rycaka, a ten w sytuacji sam na sam z bramkarzem Lecha zdobył zwycięską bramkę już w doliczonym czasie gry.

Rycak był w Pogoni postacią szczególną, choć na pewno było w drużynie wielu piłkarzy lepszych. Grał w szczecińskiej drużynie przez cztery sezony, a sezon 1994/95 był jego pierwszym w Pogoni.

W dalekim Motorze Lublin wypatrzył go Andrzej Rynkiewicz, który miał duży dar do wyławiania z niższych klas rozgrywkowych piłkarzy wartościowych i dobrze rokujących. Gol z Lechem był dla Rycaka pierwszym dla Pogoni, ale z całą pewnością najważniejszym i najbardziej pamiętnym.

Piłkarz miał szczęście do bramek zapadających na długo w pamięć. Rok później zdobył 1000. bramkę dla Pogoni w jej występach w ekstraklasie. Ogólnie przez cztery sezony strzelił w ponad 100 meczach zaledwie 8 goli, co jak na napastnika nie może być osiągnięciem wartościowym, ale kibicom szczecińskim zapadł w pamięć na tyle mocno, że właśnie po meczu z Lechem ochrzcili go mianem „Książę Szczecina”.

11.03.1995: Pogoń Szczecin – Lech Poznań 3:2 (0:1) 0:1 Przysiuda (34), 0:2 Reiss (51), 1:1 Dymkowski (53), 2:2 Stolarczyk (89), 3:2 Rycak (90).

Żółte kartki: Benesz, Niciński, Dymkowski (Pogoń).

Widzów: 8 tys.

Pogoń: Majdan – Walburg, Jaskulski, Stolarczyk – Kaczmarek (87, Brzozowski), Kuras – Niciński, Benesz, Krusiewicz (73, Kulbacki) – Rycak, Dymkowski. Trener: Orest Lenczyk.

Lech: Mioduszewski – Rzepka, Wojtala, Kryger – Twardygrosz, Czerniawski (73, Kofnyt) – Piskuła, Przysiuda, Remień – Reiss, Dembiński. Trener: Romuald Szukiełowicz.

©℗ 

Wojciech PARADA

Fot. R. Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Bogo
2018-11-04 18:20:12
CO to za bełkot? Mam ten transparent w chacie. Wywiesilismy go, po wrzutce Rycego do Mandrysza, który strzelil gola dajacego utrzymanie w Ekstraklasie (który sezon to już do sprawdzenia, mecz na Twardowskiego) . Pogoń wygrala 1:0 Gol okolo 70 min Nie pamiętam z kim Wstydz sie Panie autorze !
Hades
2018-10-26 14:39:48
Jeszcze jedno sprostowanie:) Majdan-->Benesz-->Dymkowski-->Rycak:)
Hades
2018-10-26 11:59:15
Małe sprostowanie. Majdan wypiąstkował piłkę w okolice połowy boiska, gdzie przejął ją Dymkowski. Następnie dopiero przejął ją Rycak i popędził w stronę bramki Lecha:)
Tomasz
2018-10-25 22:52:27
Najbardziej pamietny mecz w moim życiu a obejrzałem tysiące.Koledzy wyszli w 88 min na pociąg do Gryfina ja zostałem do dzisiaj żałują.Po golu A.Rycaka dostałem drgawek i ekspolzji jak małolaty na Bitelsach:) Pozdrowienia dla Andrzeja Rycka .Kiedyś napisałem do niego w mediach społecznościowych .I co? oczywiście odpisał pozdrowił cały Szczecin .Szacunek Andrzej
Czytelnik
2018-10-25 19:55:41
Byłem na tym meczu. Faktycznie emocje były do końca. Majdan wyrzucił daleko piłkę do Rycaka, a ten po przebiegnięciu połowy boiska strzelił zwycięskiego gola. Kibice wybiegli na murawę, euforia była taka, jakby Pogoń wygrała Ligę Mistrzów. Łajzy z Poznania zaczęły demolować ławki i po tym spotkaniu ze względów bezpieczeństwa zdemontowano je na całym stadionie. Widok tego stadionu przez kilka lat był mocno przygnębiający - betonowa pustynia.
Józiek
2018-10-25 14:25:48
Ciekawe było zakończenie meczu. Po golu Rycaka kibice Pogoni wpadli na murawę. Nie wiem nawet czy sędzia odgwizdał koniec. Dzisiaj mogłoby się to skończyć walkowerem. Wtedy jakoś przeszło.
Abc
2018-10-25 11:12:26
O ile pamiętam, to właśnie po tym meczu zostały wyrwane wszystkie ławki na sektorze gości. Całkiem pokaźny stosik leżał pomiędzy ogrodzeniem, a linią końcową boiska. Piękny mecz, pamiętam jak dziś. Już pojutrze mamy szansę dopisać piękny rozdział do historii pojedynków z Pyrami.
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA