Piątek, 29 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Piłka nożna. W pogoni za potęgą

Data publikacji: 20 sierpnia 2019 r. 16:43
Ostatnia aktualizacja: 21 sierpnia 2019 r. 09:20
Piłka nożna. W pogoni za potęgą
 

Legia Warszawa ograła w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Europy Atromitos Ateny i jest jeszcze w grze o awans do fazy grupowej, która jest dla klubu ze stolicy celem numer 1 na obecny sezon. Krytykowana przez wszystkich Legia wywalczyła latem tego roku dla polskiego futbolu więcej punktów rankingowych niż trzy inne razem wzięte i cały czas ma szanse, by wynik ten poprawić.

Wciąż jest to jedyny w Polsce klub potrafiący nawiązać walkę o miejsce w fazie grupowej rozgrywek europejskich. Pewnie z racji wysokiego rankingu, na który sama zapracowała, jak i budżetu i ogólnej wartości zakontraktowanych piłkarzy.

Oburzenie kibiców jest uzasadnione, bo trudno być usatysfakcjonowanym odpadaniem polskich drużyn z pierwszymi napotkanymi rywalami, których nazwy klubów trudno nawet na dłużej zapamiętać. Jeżeli Legia odpadnie w czwartej rundzie kwalifikacji, to przynajmniej z zespołem o europejskiej renomie, grając na kultowym stadionie Ibrox Park przy 50 tysiącach kibiców, a to już jest prawdziwy europejski futbol.

Do tej pory Legia grała w wyjazdowych meczach na stadionach albo ze sztuczną trawą, albo z trybunami tak małymi, że mecz można było oglądać z okien pobliskich domów. Okazuje się zatem, że dopiero dojście do czwartej rundy kwalifikacji gwarantuje grę z przeciwnikiem poważnym, na poważnym stadionie, z dużą publicznością. Nie doczekała tego większość polskich klubów.

Triumfy okazjonalne

Oceniając postawę polskich drużyn klubowych, wciąż powracamy pamięcią do czasów bardzo odległych, kiedy to polskie drużyny potrafiły eliminować z europejskich pucharów takie marki, jak: Manchester City, Manchester United, Liverpool, Juventus czy AS Roma. Takie mecze rzeczywiście się zdarzały, ale bardzo okazjonalnie.

Różnica była taka, że kiedyś była szansa trafić na jeden z wielkich europejskich klubów i raz na jakiś czas udawało się taki zespół pokonać. Również w czasach ostatniej dekady takie sytuacje się zdarzały. Przecież Legia potrafiła zremisować z Realem Madryt, potrafiła eliminować z rozgrywek Sporting Lizbona, grać jak równy z równym z Ajaksem Amsterdam.

Lech potrafił wygrywać z Manchesterem City, w dwumeczu z Juventusem nie przegrał ani razu, toczył wyrównany dwumecz z Udinese. Zmieniło się to, że coraz trudniej polskim zespołom przejść przez kwalifikacyjne sito, które gdyby obowiązywało również w czasach komunizmu, to być może sytuacja byłaby identyczna jak obecnie.

A przecież pozornie polski futbol w latach 1970-1989 wyglądał teoretycznie zdecydowanie lepiej niż obecnie. Mimo to polskie kluby ani reprezentacje nie wykazywały się jakimiś szczególnie znaczącymi osiągnięciami w porównaniu z krajami z tego samego bloku ustrojowego. Mało tego, tych realnych sukcesów było mniej, a fundamenty stawiali trenerzy właśnie z krajów zaprzyjaźnionego bloku socjalistycznego.

Przewaga nie tak duża

W czasach komunizmu przewaga finansowa, organizacyjna klubów zachodnich nie była tak duża i tak łatwa do zniwelowania jak obecnie. Przede wszystkim były ograniczenia w kwestii pozyskiwania piłkarzy z zagranicznych klubów. Mogło ich występować dwóch, a co najwyżej trzech w jednej drużynie. Dziś nie ma w tym względzie żadnych ograniczeń.

Zachodnie mocarstwa drenują wschodnie rynki i traktują je tak samo, jak jeszcze niedawno traktowały rynki afrykańskie czy południowoamerykańskie. Biorą kogo chcą i nie zastanawiają się, czy im się to opłaca. Dla nich to wciąż bardzo tanio.

W przeszłości takiej łatwości w osłabianiu wschodniego rynku piłkarskiego nie było. Przez to rywalizacja była bardziej wyrównana, o czym świadczą konkretne wyniki. Dziś narzekamy i słusznie na polskie kluby, ale w przeszłości powodów do niezadowolenia też było bardzo dużo.

Do roku 1989 w Pucharze Europy, który został zastąpiony Ligą Mistrzów, do poziomu ćwierćfinałów udało się dotrzeć polskim klubom pięć razy. To mniej niż prawie wszystkim innych krajom w bloku wschodnim. Kluby z Jugosławii na poziomie ćwierćfinałów grały 13 razy, z Czechosłowacji 12 razy, z ZSRR 11 razy, z Węgier 8 razy, z NRD 7 razy, a z Bułgarii 6 razy.

Dwa dwumecze i ćwierćfinał

Żeby znaleźć się na poziomie ćwierćfinału, należało pokonać zaledwie dwie rundy rozgrywane jesienią. W pierwszej rundzie przeciwnik był przeważnie bardzo słaby, dopiero w drugiej rundzie pojawiał się rywal trudniejszy i bardziej wymagający. Przeważnie była to zawsze runda dla polskich klubów nie do przebrnięcia.

Na poziomie półfinałów w czasach komunizmu polskie drużyny grały tylko dwa razy, podczas gdy Rumuni dokonali tego cztery razy, a Jugosławia i Węgry po trzy razy. O krajach zachodnich nie wspominamy, gdyż zarówno w czasach komunizmu, jak i po roku 1989 skala osiągnięć jest nieporównywalna.

Tyle jeśli chodzi o występy w najważniejszych rozgrywkach europejskich pucharów, ale również w rywalizacji na poziomie reprezentacji nie mamy prawa czuć się ekspertami. Cały czas wspominamy złotą erę ekipy Kazimierza Górskiego czy później Antoniego Piechniczka, jednak były to dwa jedyne medale wywalczone przez polski futbol w mistrzowskich imprezach do dziś i na przestrzeni całej historii polskiego futbolu.

Inne byłe kraje socjalistyczne w mistrzostwach świata lub Europy tych osiągnięć mają zdecydowanie więcej. Polska na poziomie ćwierćfinału mistrzostw świata lub Europy była tylko cztery razy, natomiast Węgrzy aż sześć razy, ZSRR i Czechosłowacja po dziesięć razy, a Jugosławia aż trzynaście razy.

Słabsi nawet w bloku wschodnim

Biorąc pod uwagę sam udział w finałowych turniejach mistrzostw świata lub Europy udział Polski jest mniejszy niż większości krajów byłego bloku wschodniego. Polska w finałowych turniejach brała udział 11 razy, a do mistrzostw Europy po raz pierwszy zakwalifikowała się dopiero w roku 2008. Również do finałowego turnieju mistrzostw świata dostała się bardzo późno, bo prawie 30 lat po wojnie i od razu odniosła w roku 1974 swój największy sukces.

Więcej razy w najważniejszych reprezentacyjnych imprezach brały udział: ZSRR plus kraje powstałe po 1990 roku (25 razy), Jugosławia plus kraje powstałe po 1990 roku (23 razy), Czechosłowacja lub Czechy i Słowacja (19 razy), Węgry i Rumunia (po 12 razy).

Takie kraje jak ZSRR czy Czechosłowacja potrafiły nawet zdobywać mistrzostwo Europy, po cztery razy grały w finałach mistrzostw Europy lub świata, natomiast Jugosławia w połączeniu z Chorwacją aż siedem razy stawała na podium tych rozgrywek, a Polska zaledwie dwa razy. Siedem razy na podium stawała Czechosłowacja, sześć razy ZSRR, a cztery razy Węgry.

Polska ani razu nie dotarła do finału mistrzostw świata, mistrzostw Europy lub klubowego Pucharu Europy, ale inne kraje byłego bloku wschodniego robiły to po kilka razy. Jugosławia, Czechosłowacja i ZSRR dokonały tego po cztery razy, a Rumunia i Węgry po dwa razy.

Steaua dwa razy w finale

Rumunia nawet ma w kolekcji zwycięstwo w Pucharze Europy. W latach 80. ubiegłego wieku Steaua Bukareszt grała w finale tych rozgrywek dwa razy, do finału awansowała też Crvena Zvezda Belgrad, ale polski klub nie dokonał tego ani razu. W latach 80. w półfinale był Widzew Łódź i to wszystko.

Dziś biadolimy nad losem polskich drużyn w europejskich pucharach, ale nigdy poza małymi wyjątkami nie było lepiej. Nawet w latach 70. kiedy polski futbol rozkwitał, w europejskich pucharach przeważnie dostawaliśmy baty. Do ćwierćfinału bardzo mocnego wówczas Pucharu UEFA polskie kluby doszły zaledwie dwa razy na 20 podjętych prób.

W sezonie 1973/74 dokonał tego Ruch Chorzów, a dwa lata później Stal Mielec. W sezonach tych wymienione polskie kluby nie eliminowały żadnych zespołów z topowych lig europejskich, a miały w składach przecież mistrzów olimpijskich i brązowych medalistów mistrzostw świata. Kompleks zachodu był ogromny.

Powielanie mitów, że polskie kluby obecnie nie potrafią nawiązać do znakomitej piłkarskiej przeszłości, jest uproszczeniem. Tak naprawdę polski futbol poza małymi wyjątkami nigdy nie stanowił realnej siły w Europie. Wymagania mamy sami w stosunku do siebie i nie zawsze poparte racjonalnymi i historycznymi przesłankami. ©℗ 

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

guciu
2019-08-21 09:20:19
A jak brakowało Pogoń Szczecin na podium.
Kibic
2019-08-20 22:26:52
Ciekawy artykuł. Smutno prawdziwy. To samo można o Pogoni napisać, często słychać od starszych kibiców "kiedyś to grali" tylko coś nie widać tego w gablotach / statystykach / historii.
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA