Rozmowa z Andrzejem Rynkiewiczem - byłym dyrektorem Pogoni Szczecin
Romuald Szukiełowicz, Piotr Mandrysz, Marcin Kaczmarek i Grzegorz Niciński. Co łączy te cztery osoby ? Dwie pierwsze prowadzą obecnie kluby z piłkarskiej ekstraklasy, a dwie następne dwa najlepsze zespoły z I ligi: Wisłę Płock i Arkę Gdynia. Jest duże prawdopodobieństwo, że wszyscy w przyszłym sezonie stanowić będą 25 procent trenerów z polskiej ekstraklasy.
Wszyscy spotkali się ze sobą w Pogoni w sezonie 1996/97. Szukiełowicz był trenerem, a Mandrysz, Kaczmarek i Niciński piłkarzami. Każdego z nich do Pogoni sprowadzał ówczesny dyrektor Pogoni Szczecin Andrzej Rynkiewicz.
- Co skłoniło pana, by blisko ćwierć wieku temu postawić na trenera Szukiełowicza ?
- To był impuls, ogólne wrażenie, ale jak się później okazało, nie myliłem się. W sezonie 1991/92 graliśmy w II lidze. W jednym z meczów podejmowaliśmy Moto Jelcz Oławę i wygraliśmy 4:1. Trenerem drużyny gości był właśnie Szukiełowicz. Później się okazało, że my awansowaliśmy do ekstraklasy, a Szukiełowicz ze swoją drużyną spadł do III ligi.
- I zatrudnił pan trenera, który spadł do III ligi ?
- Kiedyś obserwowałem jednego piłkarza z Moto Jelcz, już nie pamiętam jakiego. Chwilę porozmawiałem z Szukiełowiczem, później już w Szczecinie widziałem, jak reaguje na ławce, jak mówi do piłkarzy, jak wypowiada się na konferencji prasowej. To wszystko sprawiło, że jako szkoleniowiec przypadł mi do gustu.
- Początki Szukiełowicz miał jednak ciężkie. Wytrzymał pan ciśnienie i nie zwolnił go po pierwszych porażkach. Dlaczego ?
- W przerwie letniej drużyna przebywała na obozie przygotowawczym w Wałczu i zatruła się ... ptysiami. Cały cykl przygotowawczy był zachwiany, nie byliśmy dobrze przygotowani do sezonu, ja to wiedziałem i dlatego dałem trenerowi nieco więcej czasu. ©℗ (p)
Cały wywiad czytaj w czwartkowym wydaniu Kuriera Szczecińskiego, lub w e - wydaniu.