Czwartek, 28 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Piłka nożna. Ze Śląskiem o wysoką stawkę, jak 42 lata temu

Data publikacji: 01 września 2019 r. 10:22
Ostatnia aktualizacja: 01 września 2019 r. 12:56
Piłka nożna. Ze Śląskiem o wysoką stawkę, jak 42 lata temu
 

Niedzielny mecz Ślaska Wrocław z Pogonią Szczecin będzie spotkaniem na szczycie. Zagra lider z wiceliderem tabeli, a na trybunach areny piłkarskich mistrzostw Europy z roku 2012 ma być obecnych blisko 30 tysięcy kibiców, co we Wrocławiu nie zdarzyło się już bardzo dawno.

Dziś trudno jeszcze mówić, że spotykają się ze sobą drużyny rywalizujące o najwyższe cele. Sezon dopiero się zaczął i wiele może się jeszcze zmienić. W przeszłości, głównie w latach 70 i 80 Śląsk i Pogoń rywalizowały o najwyższe cele. W tamtych czasach to były czołowe zespoły w polskiej ekstraklasie, choć Pogoni w przeciwieństwie do Śląska żadnego trofeum nie udało się wywalczyć.

Drużyna z Wrocławia powróciła na krajowe salony w roku 1973 i rozpoczął się najlepszy okres w dziejach tego klubu. Również dla Pogoni dwa sezony w latach 70 dawały nadzieję, że nadchodzą znacznie lepsze czasy. Wrocławianie w tym czasie wywalczyli Puchar Polski i zdobyli mistrzostwo kraju.

Sezon 1973/74 był dla Śląska pierwszym w gronie najlepszych i wtedy jeszcze bronił się przed degradacją. Później jednak zdominował rozgrywki i przez wiele lat bił się o najwyższe miejsca. Jeszcze w drugiej lidze doświadczenia nabierał jeden ze słynniejszych napastników w historii klubu, Janusz Sybis, który w pierwszej drużynie grał nieprzerwanie przez 14 lat.

- Był piłkarzem nietypowym, bo o bardzo słabych warunkach fizycznych, bardzo niski - wspomina niskiego snajpera Henryk Wawrowski. - W tamtych czasach obrońcy nie byli tak sprawni i skoordynowani, jak obecnie. Mieli z Sybisem mnóstwo problemów.

Sybis pogrążył portowców

To właśnie Sybis pogrążył portowców w meczu rozegranym 2 kwietnia 1977 roku. To był sezon, który Śląsk zakończył na pierwszym miejscu w tabeli. Wywalczył tytuł mistrzowski po raz pierwszy w swojej historii zaledwie cztery lata po awansie do ekstraklasy, mając w składzie prócz Sybisa też takich piłkarzy, jak Władysław Żmuda i Zygmunt Kalinowski - uczestników finałowego turnieju o mistrzostwo świata w roku 1974.

- Siłą Śląska była jednak druga linia - uważa H. Wawrowski. - Tacy piłkarze, jak Erlich, Garłowski, Faber, czy Pawłowski dobijali się do reprezentacji, ale z marnym skutkiem. W klubie byli jednak zgraną grupą z określonym celem i świetnie się uzupełniali.

Do wspomnianego meczu rozgrywanego 2 kwietnia 1977 roku, czyli ponad 42 lata temu portowcy przystępowali z przewagą dwóch punktów nad Śląskiem. Byli zdecydowanym faworytem, a cała piłkarska Polska obserwowała serię drużyny, która od blisko dwóch lat nie przegrywała u siebie. Stoczyła 23 mecze, z których 16 wygrała i 7 zremisowała.

- Prasa przed meczem przypominała nam o tej serii i to chyba nas trochę sparaliżowało - mówi Wawrowski.

Śląsk wygrał w Szczecinie 2:1, zrównał się z portowcami punktami, a decydującego o zwycięstwie gola zdobył Sybis. W siedmiu następnych spotkaniach drużyna z Wrocławia wygrała sześć razy i tylko raz zremisowała. Tytuł mistrzowski zdobyła na jedną kolejkę przed końcem sezonu.

Przełomowy gol Tarasiewicza

Śląsk rozpoczął znakomicie funkcjonującą przez lata pracę z młodzieżą. W latach 1978-82 za każdym razem zdobywał medale mistrzostw Polski juniorów. Wtedy do drużyny seniorów trafili z drużyny juniorów tacy piłkarze, jak: Ryszard Tarasiewicz, Waldemar Prusik, Paweł Król, czy Waldemar Tęsiorowski - późniejsi reprezentanci Polski dorosłej reprezentacji i filary wrocławskiej drużyny z lat 80, kiedy zespół też osiągał sukcesy i też liczył się w krajowej rywalizacji. Wspomniany Tarasiewicz po raz pierwszy wystąpił na stadionie Pogoni 3 kwietnia 1982 roku, a jego gol zadecydował o wygranej wrocławian 1:0.

- Graliśmy wówczas bardzo dobrze w defensywie - wspomina po latach Tarasiewicz.

Rzeczywiście, Śląsk przyjechał do Szczecina po pięciu z rzędu wyjazdowych spotkaniach, w których nie zdobył gola.

- Analizując grę rywala, wiedzieliśmy o tym - mówi Zbigniew Kozłowski, obrońca w tamtym meczu. - Wiedzieliśmy też, że nie strzela goli.

W tych pięciu meczach Śląsk do bramki rywala trafił tylko raz. Natomiast Pogoń rozgrywała dziesiąty mecz z kolei przed własną publicznością, z których tylko jeden zremisowała (w poprzedzającej kolejce meczu ze Śląskiem z Lechem 1:1), a pozostałe wygrała.

Miała dużą szansę na przełamanie monopolu Śląska już na początku spotkania. 36 letni wówczas Zenon Kasztelan, dla którego był to ostatni sezon gry w karierze wykonywał rzut karny i fatalnie przestrzelił. Wcześniej jedenastki wykonywał pewnie.

- To był przełomowy moment nie tylko meczu, ale całego sezonu - wspomina Jerzy Kopa, trener Pogoni. - Gdybyśmy wtedy wygrali, to inaczej potoczyłaby się dalsza część sezonu - zarówno dla Śląska, jak i dla nas.

Śląsk zakończył rozgrywki na drugim miejscu, a tytuł mistrzowski przegrał w dramatycznych okolicznościach dopiero w ostatnim meczu sezonu. Tadeusz Pawłowski w meczu z Wisłą nie wykorzystał rzutu karnego, który zadecydował o mistrzowskim tytule dla Widzewa.

Osłabiona Pogoń po wicemistrzowski tytuł

W sezonie 1986/87 Pogoń rywalizowała ze Śląskiem o najwyższe cele. To był najbardziej udany sezon dla szczecińskiej drużyny w historii. Po pierwszym meczu rewanżowej rundy rozgrywek nic jednak nie wskazywało, że Szczecin może się cieszyć z tytułu wicemistrza Polski.

W nim portowcy mierzyli się we Wrocławiu ze Śląskiem i doznali klęski, przegrywając 1:4. We wcześniejszych latach Pogoń przegrywała już różnicą trzech goli ze Śląskiem, ale w tym przypadku miało to istotny wpływ.

Przepis był wówczas taki, że za wygraną różnicą trzech goli przyznawało się trzy punkty (za wygraną mniejszą ilością goli tylko dwa). Drużynie, która przegrywała tak wysoko odejmowano jeden punkt. Pogoń zatem już po pierwszym spotkaniu ze Śląskiem straciła do najgroźniejszego rywala w walce o medalową lokatę aż cztery punkty.

- Zimą wyjechał nielegalnie do Niemiec Janusz Makowski - mówi Andrzej Rynkiewicz, wtedy kierownik drużyny. - Był stoperem, naszą ostoją, wyciął nam wielki numer.

Pogoń długo szukała jego następcy. W spotkaniu ze Śląskiem grał Mariusz Borkowski - pół roku wcześniej mistrz Polski juniorów. Później jednak pozycję Makowskiego z powodzeniem zajął Jerzy Sokołowski. Zimą odszedł też filar drugiej linii Adam Kensy, którego transfer do Austrii był jednak legalny.

Powodów do optymizmu przed rundą wiosenną nie było zbyt wiele. Rok wcześniej nielegalnie kraj opuścili też: Janusz Turowski i Jarosław Biernat, którzy wyjechali do Niemiec i zostali piłkarzami Eintrachtu Frankfurt. Trener Jezierski cały czas musiał szukać zastępców piłkarzy absolutnie kluczowych i poradził sobie z tym znakomicie. 

- Mimo tej porażki, trener Leszek Jezierski nie zmieniał trzonu zespołu - mówi Adam Benesz, wtedy pomocnik Pogoni. - To był klucz do sukcesu - zaufanie do piłkarzy, na których postawił w okresie przygotowawczym.

Debiut Janukiewicza

Po raz ostatni Pogoń wygrała w ligowym meczu we Wrocławiu 20 października 2001 roku. Rozgrywki toczyły się wówczas trochę dziwacznym systemem. Zespoły podzielono na dwie grupy, a Pogoń trafiła do jednej ze Śląskiem i jako pierwsza już na dwie kolejki przed końcem pierwszej fazy rozgrywek wywalczyła sobie awans do grupy zespołów grających o mistrzostwo Polski.

Ten awans Pogoń zapewniła sobie na boisku we Wrocławiu, gromiąc Śląska na jego terenie aż 4:0. To była najwyższa wygrana portowców z tą drużyną odniesiona po znakomitym meczu - dwóch golach Pawła Drumlaka i po jednym Kazimierza Węgrzyna i Jerzego Podbrożnego.

W barwach Śląska zadebiutował wtedy 17 letni Robert Janukiewicz - w późniejszych latach bramkarz Pogoni Szczecin, który na ostatni kwadrans zamienił na bramce Krzysztofa Pyskatego - też w latach późniejszych golkipera Pogoni. Sprokurował między innymi rzut karny faulując Pawła Drumlaka. ©℗ Wojciech Parada

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

jan
2019-09-01 12:40:14
to sędzia ustawił mecz dla śląska w 1977 roku. po meczu była wielka awantura i ten nieuznany gol wolskiego.
godzina
2019-09-01 10:28:57
Zagra lider z wiceliderem o godz 15:00 czyli najgorszej z możliwych
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA