Rozmowa z siatkarką Chemika Police Natalią Mędrzyk, laureatką Plebiscytu Sportowego „Kuriera Szczecińskiego"
Głosami Czytelników naszej gazety w jubileuszowym 65. Plebiscycie Sportowym „Kuriera Szczecińskiego” na najlepszych sportowców województwa zachodniopomorskiego 6. miejsce zajęła aktualna mistrzyni Polski, siatkarka polickiego Chemika Natalia Mędrzyk.
Obecnie występuje na pozycji przyjmującej, ale nie zawsze tak było. Wcześniej występowała w roli atakującej, a w 2010 roku podczas mistrzostw Polski juniorek wybrano ją na najlepszą siatkarkę na tej pozycji. W czasie siatkarskich pojedynków nie raz z podziwem patrzymy jak skutecznie atakuje. Wybraliśmy się do Polic i po jednym ze spotkań Ligi Siatkówki Kobiet poprosiliśmy zawodniczkę o chwilę rozmowy.
– W ubiegłym roku największym sukcesem polickiej drużyny było zdobycie mistrzostwa Polski, w czym ma też pani swój udział. Czy trudno było wywalczyć złoty medal?
– W ligowej rywalizacji seniorek po raz pierwszy stanęłam na najwyższym stopniu podium i stąd moja olbrzymia radość, bo do tej pory miałam jedynie brązowy medal, zdobyty w barwach Muszynianki Muszyna. Chemik natomiast zdobywał złote medale już wielokrotnie, w tym kilka razy z rzędu, więc pozostało jedynie utrzymać poziom i wytrzymać presję. Myślę, że zasłużenie zwyciężyłyśmy w ligowej rywalizacji.
– Trochę gorzej powiodło się wam natomiast w rywalizacji Pucharu Polski…
– To bardzo łagodne określenie, bo w rzeczywistości była to nasza bardzo duża wpadka i chciałybyśmy ją wymazać z pamięci. W kolejnej, tegorocznej pucharowej edycji postaramy się już grać jak należy i w ten sposób zrehabilitować się za wcześniejszy blamaż.
– W Superpucharze też musiałyście uznać wyższość rywalek…
– Z tymi rozgrywkami była trochę inna historia, bo Superpuchar rozgrywany był na początku sezonu, gdy byłyśmy w fazie ciężkich treningów, a założeniem było budować szczyt formy na dalszą część rozgrywek, a szczególnie na grudzień, gdy rozpoczynać miałyśmy batalię w elitarnej Lidze Mistrzyń. Po przegranym Superpucharze, w kolejnych ligowych meczach nasza forma wzrastała, czego najlepszym dowodem jest fakt, że na czternaście spotkań triumfowałyśmy aż trzynaście razy.
– Trzynastka jest jak widać dla pani szczęśliwa, bo dzień urodzin to 13 stycznia, a i debiut w kadrze narodowej miał miejsce 13 czerwca 2014 roku w pojedynku z Hiszpanią. Czy w sporcie dużo zależy od szczęścia lub pecha?
– Faktycznie urodziłam się trzynastego, ale nie uważam, by miało to przynosić pecha. Także nie jest to jakoś specjalnie szczęśliwy dzień, ale normalny, jak każdy inny. Pamiętam swój debiut w spotkaniu z Hiszpankami, ale naprawdę nie miałam pojęcia, że było to akurat trzynastego. Takie na siłę szukanie szczęścia, czy strach przed pechem, to zwykłe zabobony. Nie wierzę w nie i nie przejmuję się podobnymi sprawami, a do życia i sportu podchodzę w sposób racjonalny.
– Urodziny miała pani bardzo niedawno, więc pewnie doskonale pamięta, jak je spędziła. Wypadły w niedzielę, w środku sezonu, po wygranym sobotnim meczu trzynastej kolejki ligowej z Bankiem Pocztowym Pałacem Bydgoszcz 3:0. Czy w takich okolicznościach świętowała pani razem z koleżankami z drużyny?
– Z siatkarkami Chemika jestem praktycznie całe dnie, a tę specjalną urodzinową niedzielę postanowiłam przeznaczyć tylko dla siebie, odpoczywając na kanapie, leżąc i nic nie robiąc.
– W waszym zespole jest wiele zagranicznych zawodniczek, więc w jakim języku najczęściej się porozumiewacie?
– Dominuje polski, bo także Serbki doskonale sobie radzą z tym językiem. Z niektórymi koleżankami musimy jednak rozmawiać po angielsku, podobnie zresztą jak z trenerem Marcello Abbondanzą. W czasie nadmiernych meczowych emocji nasz szkoleniowiec potrafi też w nerwach wplatać włoskie zwroty, które nie są zazwyczaj zbyt ładne, ale z kontekstu niezbyt trudne do zrozumienia…
– Rozmawialiśmy już o rywalizacji na polskim podwórku, więc pora na parę słów o Lidze Mistrzyń. W ubiegłorocznej edycji niezbyt wam poszło, bo nie wyszłyście z grupy, a teraz rozpoczęłyście nową rywalizację od dwóch porażek. Można by wysnuć wniosek, że Chemik jest za mocny na Ligę Siatkówki Kobiet, a za słaby na Ligę Mistrzyń…
– Nie podchodziłabym do tego w tych kategoriach, ale rzeczywiście, ostatnie występy w europejskich pucharach niezbyt nam wychodziły. Uważam, że czasami rywalki były w naszym zasięgu, ale nie wykorzystywałyśmy szans. Często popełniałyśmy też niepotrzebne błędy, jak choćby w przegranym 1:3 meczu z Rumunkami w Koszalinie. Wierzę jednak, że w obecnych rozgrywkach nie straciłyśmy jeszcze szans i postaramy się to udowodnić w czwartkowym meczu w szczecińskiej Netto Arenie z rosyjskim Dynamem Moskwa. Awans do finału jest ciągle naszym marzeniem i zapraszamy kibiców, bo może być sporo emocji, a ich doping bardzo nam się może przydać.
– Przejdźmy teraz do rywalizacji na szczeblu reprezentacyjnym. Co polską kadrę siatkarek czekać będzie w 2019 roku?
– Mam ambicje grać w kadrze i jest to moim marzeniem, więc zrobię wszystko, by się zakwalifikować do reprezentacji, ale tak naprawdę nie jestem jeszcze powołana na sezon 2019. Myślami jestem już jednak przy tym, co czeka polską kadrę siatkarek, a najwięcej emocji wzbudza chyba turniej interkontynentalny, gdzie Polska rywalizować będzie o przepustkę do igrzysk olimpijskich Tokio 2020, a najgroźniejszymi konkurentkami wydają się Serbki. Sądzę, że polska drużyna będzie w stanie z nimi powalczyć. Ważną imprezą będą też mistrzostwa Europy, które tym razem rozgrywane będą w aż czterech krajach, w tym także w Polsce, a ponadto na Węgrzech, w Słowacji i Turcji. Nasza ekipa robi postępy, więc liczę na dobre miejsce. Ponadto reprezentację czekają występy w Lidze Narodów, w których warto byłoby powtórzyć dobre wyniki sprzed roku.
– Na koniec rozmowy zapytamy, jak podobają się pani Police?
– Muszę w tym miejscu wyjaśnić, że podobnie jak koleżanki z drużyny, nie mieszkam w Policach, tylko w Szczecinie. Każda z nas, tak jak i włoski trener Marcello Abbondanza, dojeżdża do Polic tylko na treningi i mecze. Mam tym silniejsze związki z grodem Gryfa, że tam obecnie pracuje mój mąż. Ciągle jestem w rozjazdach, ale takie już są sportowe życiorysy. Urodziłam się w niezbyt dużym mieście, jakim jest Lębork, a gdy zaczęłam na poważniej zajmować się sportem, rozpoczęły się wyjazdy: internaty, hotele, zgrupowania i mecze. Teraz moi rodzice przeprowadzili się do Goleniowa, więc dość często ich odwiedzam. Szkoda, że w Policach nie ma mostu na drugą stronę Odry, a podobno był taki przed wojną. Nie zdążyłam przez te kilkanaście miesięcy dobrze poznać miasta, w którym swą siedzibę ma Chemik, ale sukcesywnie, pomału, staram się to nadrabiać…
– Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)
Fot. R. Pakieser