Rozmowa z motorowodniakiem Marcinem Zielińskim, aktualnym podwójnym mistrzem Europy
Szczeciński pasjonat sportów motorowodnych Marcin Zieliński kończący się właśnie sezon może zaliczyć do bardzo udanych, bo najpierw zdobył tytuł mistrza Europy w Formule 700, a później powtórzył ten wyczyn w Formule 500.
W tej drugiej formule startował także w mistrzostwach świata, które rozgrywane były w formie pięciu eliminacji w różnych krajach i trzykrotnie zajmował II miejsca, by w generalnej klasyfikacji MŚ wywalczyć brązowy medal. Po triumfalnym powrocie z ostatnich zawodów, zaprosiliśmy go do redakcji na dłuższą rozmowę.
– Poprosimy o wrażenia z zawodów z minionego weekendu…
– Były to mistrzostwa Europy Formuły 500, które rozegrane zostały w niemieckim Bad Saarow, a jest to miasteczko uzdrowiskowe w Brandenburgii, w którym na każdym kroku spotyka się termy, czyli baseny z gorącymi źródłami i jest tam mnóstwo kuracjuszy, którzy byli też naszymi potencjalnymi kibicami. Rywalizowaliśmy tam trochę nietypowo, bo w piątek i sobotę. Pierwszego dnia odbył się trening wolny i czasowy, na którym uzyskałem drugi rezultat, więc z dobrego miejsca wystartowałem do pierwszego wyścigu. Niedługo po starcie, bo już na drugiej boi, wyszedłem na prowadzenie i ukończyłem rywalizację na pierwszym miejscu. Drugi piątkowy wyścig był jakby wierną kopią pierwszego, a zanim położyłem się spać, zrobiłem jeszcze remont silnika. W sobotę pierwszy start był pechowy, bo w trakcie jazdy motor osłabł, a na domiar złego urwała się łopatka śruby i nie ukończyłem rywalizacji. Niby nic strasznego, bo do klasyfikacji wlicza się trzy najlepsze starty spośród czterech wyścigów, ale do ostatniej batalii musiałem wystartować z siódmej pozycji, więc było nerwowo. Pojechałem ostro i na boi zwrotnej przebiłem się na drugą lokatę, co gwarantowało mi złoty medal i tytuł mistrza Europy, więc przestałem szarżować i nie walczyłem już o pierwsze miejsce w tym ostatnim wyścigu.
– Było to drugie w tym sezonie mistrzostwo naszego kontynentu, a jak wyglądała walka o pierwszy tytuł?
– O mistrzostwo Europy w Formule 700 walczyłem we własnym kraju, w Żninie i była to obrona tytułu zdobytego rok wcześniej. Świetnie znałem akwen, gdzie rozgrywano zawody i niemal perfekcyjnie udało mi się ustawić sprzęt. Wygrałem trzy pierwsze wyścigi i już nie musiałem brać udziału w ostatnim, więc zamiast się ścigać, razem ze spikerem komentowałem jazdę moich rywali, których pozostawiłem w tyle. Pierwszy raz w karierze zdarzyło mi się coś takiego!
– Prosimy opowiedzieć o rywalizacji w mistrzostwach świata Formuły 500.
– Ścigaliśmy się w pięciu eliminacjach: we Włoszech w Boretto i San Nazaro, w szwedzkim mieście Mora, w Tarnopolu na Ukrainie, a rywalizacja zakończyła się w czeskich Jedovnicach pod Brnem. Praktycznie w każdym z tych wyścigów coś mnie trapiło, ale mimo to trzykrotnie zajmowałem drugie lokaty: w Czechach, Szwecji i w Boretto. W San Nazaro byłem szósty, a w Tarnoplu wyjątkowo mi nie poszło i zamykałem pierwszą dziesiątkę. W pierwszym wyścigu na Ukrainie zawiódł mnie silnik, w drugim, po szaleńczej jeździe… strąciłem boję i dostałem za karę dodatkowe kółko do przejechania. Na domiar złego w trzecim wyścigu zdublowany zawodnik potrącił boję, więc ją ominąłem nie ze swojej winy, ale za to także mnie ukarali karnym okrążeniem. Mimo tych ukraińskich przygód, w całym cyklu wywalczyłem miejsce na podium mistrzostw świata i brązowy medal.
– Czy to już koniec tego udanego sezonu?
– Nie tylko udanego, ale najlepszego w całej mojej karierze, do czego przyczynił się dobry sprzęt, zdobyte doświadczenie i odpowiednia forma oraz fakt, że nie miałem ani jednego groźnego wypadku. Sezon startowy już się skończył, ale czekają mnie jeszcze testy bolidu pod kątem przyszłorocznej rywalizacji, ale nie chcę rozwijać tego wątku, bo konkurenci wszystko śledzą… Po tych testach czekać mnie będą zasłużone wakacje, bo jestem wykończony fizycznie, jak i psychicznie.
– Kiedy i gdzie będą te wymarzone wakacje?
– Tak jak zawsze od kilku lat, na przełomie listopada i grudnia wybiorę się do ciepłych krajów z moją dziewczyną Michaliną, bo gdy u nas było lato, nie miałem czasu na wypoczynek. Miejsce wybierzemy w ostatniej chwili, tak jak to było przed rokiem, gdy trafiliśmy do egzotycznego Zanzibaru. Główną atrakcją był tam odpływ oceanu, gdy można było iść trzy kilometry w morze i w wodzie po kostki podziwiać rozmaite żyjątka. Nie byliśmy jednak zadowoleni z wyboru tej wyspy na Oceanie Indyjskim, bo było tam biednie i brudno, a posępni Masajowie wzbudzali strach przed samodzielnym opuszczeniem hotelu. Dużo więcej wrażeń przywieźliśmy z wcześniejszych eskapad, jak choćby na Kubie, gdzie też było biednie, ale ludzie bardzo przyjaźni i co nas trochę dziwiło, nadzwyczaj pogodni i radośni. Natomiast w Tajlandii urzekło nas świetne jedzenie oraz piękne krajobrazy, a odwiedziliśmy tam wyspę, na której kręcono znany film „Błękitna Laguna”.
– Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)