W miniony piątek Były Junior w swoim tradycyjnym felietonie przedstawił swój prywatny ranking dziesięciu najbardziej spektakularnych wydarzeń sportowych, które szczególnie utkwiły mu w pamięci, miały wpływ na jego dalsze zainteresowanie sportem.
Były Junior jest w redakcji kibicem najstarszym, więc pamięta znacznie więcej – choćby legendarny mecz Anglia – Polska na Wembley, który dał naszej reprezentacji pierwszy powojenny awans do finałowego turnieju mistrzostw świata, był początkiem znakomitej ery polskiej piłki nożnej.
Moja fascynacja sportem rozpoczęła się od finałowego turnieju mistrzostw świata w Niemczech Zachodnich. Polska reprezentacja kroczyła od zwycięstwa do zwycięstwa, każdy młody chłopak po każdej wygranej starał się jak najwięcej dowiedzieć o każdym piłkarzu, a nie było to łatwe, bo dostępność do aktualnych danych nie była tak powszechna jak obecnie.
Od roku 1974 zacząłem regularnie odwiedzać szczeciński stadion głównie z myślą o zobaczeniu na żywo naszych futbolowych gwiazd, które przecież w komplecie występowały w polskich klubach. Zobaczyć na stadionie takich piłkarzy, jak: Deyna, Lato, Szarmach, czy Gadocha, to było wydarzenie, na które czekało się tygodniami. Dziś reprezentanci Polski stanowią rzadkość na polskich boiskach.
Igrzyska i wczasy w Borach Tucholskich
Szczególnie sporo charakterystycznych sportowych wydarzeń miało miejsce w roku 1976. To był rok igrzysk olimpijskich, dla mnie pierwszych, które śledziłem świadomie. Było to utrudnione o tyle, że impreza rozgrywana była w Montrealu, była różnica czasu i najważniejsze wydarzenia odbywały się w nocy, kiedy dzieci powinny spać.
Byłem wtedy z rodzicami na wczasach w Borach Tucholskich, a na najważniejsze sportowe wydarzenia decydujące o złotych medalach niemal wszyscy wczasowicze meldowali się we wspólnej świetlicy. W ten sposób Polacy przeżywali fantastyczny siatkarski finał Polska – ZSRR zakończony zwycięstwem chłopców Huberta Wagnera 3:2, w ten sposób kibicowaliśmy Jackowi Wszole, który jako 19-letni młokos wywalczył olimpijskie złoto w skoku wzwyż w strugach deszczu, a także ostatni do dziś mistrzowski tytuł polskiego pięściarza. Dokonał tego Jerzy Rybicki.
Były też rozczarowania. Takim była finałowa porażka piłkarskiej reprezentacji Polski z NRD 1:3. Niemcy ze wschodu byli podczas turnieju praktycznie jedynym wartościowym rywalem jednej z najlepszych drużyn na świecie, a i tak okazali się za mocni. Rozczarowanie było zatem uzasadnione. Wspólne nocne oglądanie wywoływało nieprawdopodobne emocje, zbliżało ludzi, budowało więzi.
Zanim latem 1976 przeprowadzono igrzyska olimpijskie w Montrealu, w kwietniu w katowickim Spodku rozegrano hokejowe mistrzostwa świata grupy A. Polska rywalizowała w gronie ośmiu najlepszych drużyn świata z wyjątkiem Kanady, która na tamten czas bojkotowała mistrzowskie turnieje, ale od roku kolejnego miała wrócić do gry i miała w elicie zapewnione miejsce.
Historyczna wiktoria w telewizji NRD
W związku z tym z 8-zespołowej elity miały spaść dwie, a nie jedna drużyna. Polski zespół rozgrywał wspaniały turniej, toczył wyrównane mecze ze Szwecją, Finlandią, USA, nazwiska takich hokeistów, jak: Jobczyk, Zabawa, Gruth czy Jaskierski znane były wszystkim interesującym się sportem Polakom.
Polska reprezentacja odniosła sensacyjne zwycięstwo nad ekipą ZSRR 6:4 i był to wynik absolutnie niewiarygodny. Dziś może trudno w to uwierzyć, ale mecz nie był bezpośrednio transmitowany przez polską telewizję, ale z dość znacznym poślizgiem tuż przed północą. Uznano, że spotkanie nie będzie atrakcyjnym widowiskiem, raczej jednostronnym i mecz można było oglądać w sąsiedzkiej stacji nadawanej z NRD.
To było wydarzenie bez precedensu, które jednak nie uchroniło polskiej drużyny przed spadkiem. Decydujący okazał się ostatni mecz z RFN. Polski zespół musiał zremisować i długo utrzymywał się wynik 1:1. Niemcy na ostatnie 20 sekund wycofali bramkarza, wygrali wznowienie w strefie obronnej polskiej drużyny i zdobyli gola na wagę utrzymania. Turniej dla polskiej reprezentacji okazał się zatem wyjątkowy, pełen dramaturgii, niespotykanych emocji, ale też zakończył się dramatycznie, wypadnięciem z elity i to przed własną publicznością.
Również w roku 1976 miało miejsce wydarzenie, które także bardzo mocno utkwiło w pamięci. Polski tenisista Wojciech Fibak awansował do turnieju Masters i pod koniec roku uczestniczył w zawodach z udziałem ośmiu najlepszych tenisistów na świecie. To był wyczyn bez precedensu, absolutnie zaskakujący.
O krok od wygrania Masters
Tenis to nie była w Polsce dyscyplina popularna, promowano raczej dyscypliny olimpijskie, medalodajne, a tenis był sportem dla wybrańców, dla elity i tak był postrzegany. Za sprawą Fibaka i jego wyczynu podczas turnieju Masters w Houston wszystko się zmieniło. Nikłe zainteresowanie przeistoczyło się w prawdziwe szaleństwo.
22-latek z Poznania dotarł do finału tej imprezy, choć do turnieju przystąpił jako najniżej notowany gracz. Był blisko wygrania całej imprezy. Prowadził w pojedynku z Manuelem Orantesem 2:1 w setach i 4:1 w gemach. Wydawało się, że nic mu nie przeszkodzi, ale stało się inaczej. Polski tenisista przegrał w setach 2:3, ale stał się bohaterem i idolem polskiej młodzieży.
Mecz w przeciwieństwie do hokejowego spotkania Polska – ZSRR był transmitowany bezpośrednio w środku nocy. Od tamtej pory niemal każdy młody chłopak chciał mieć rakietę tenisową, nieliczne kluby były oblegane przez adeptów tenisa, firma Polsport nie nadążała z produkcją rakiet tenisowych, zapotrzebowanie było olbrzymie.
Dopiero od grudniowej nocy roku 1976 Polacy nauczyli się dość dziwacznych zasad punktowania, polska młodzież grała w tenisa na skwerach, boiskach szkolnych, choć miejsca, w których to robiła, nie przypominały absolutnie kortów tenisowych. Ten tenisowy boom został zaprzepaszczony. Sukcesy Wojciecha Fibaka nie przełożyły się na bardziej profesjonalną popularyzację tenisa. Od czasów Fibaka na kolejne tenisowe sukcesy czekaliśmy bardzo długo.
Łuszczek najpopularniejszy
W roku 1978 miało miejsce kilka fantastycznych imprez sportowych. Przede wszystkim w Argentynie rozegrano piłkarskie mistrzostwa świata, na parkietach w Danii odbyły się mistrzostwa świata w piłce ręcznej, a we Włoszech polscy siatkarze mieli bronić tytułu mistrzów świata. Na każdej z tych imprez polskie reprezentacje zajęły miejsca w pierwszej szóstce.
Najmocniej porwał polski naród 22-letni wówczas Józef Łuszczek. Polska w sportach zimowych nie liczyła się kompletnie i nagle podczas mistrzostw świata w Lahti w biegach narciarskich pojawił się młody, niepozorny chłopak, który dystansował całą plejadę znakomitości głównie z Finlandii, Norwegii, Szwecji i ZSRR.
Polak wygrał bieg na 15 km, był trzeci w biegu na 30 km i siódmy na królewskim dystansie 50 km. Został wybrany na najlepszego zawodnika mistrzostw świata. Przez czytelników „Przeglądu Sportowego” wybrany został na najlepszego sportowca roku. Ludzie zaczęli masowo biegać na nartach.
Jego popularność była ogromna, był sportowcem bardziej rozpoznawalnym od wielu piłkarzy, zapraszany był do wielu programów rozrywkowych. Swoją rozpoznawalnością znacząco wpłynął na postrzeganie przez przeciętnego Polaka sportów zimowych, kojarzonych do tej pory jako mało interesujących, raczej niszowych.
Złoto i gest Kozakiewicza
W roku 1980 odbyły się igrzyska olimpijskie w Moskwie, które z powodów politycznych zostały zbojkotowane przez Amerykanów i wiele państw europejskich. Od polskiej reprezentacji oczekiwaliśmy medali i te rzeczywiście były, ale brakowało tych najważniejszych, złotych.
Na najwyższym stopniu podium stanęło tylko trzech polskich sportowców; Władysław Kozakiewicz, Bronisław Malinowski i Jan Kowalczyk. Szczególny był jednak konkurs skoku o tyczce zakończony cudownym zwycięstwem Kozakiewicza, rekordem świata i pokonaniem faworyta moskiewskiej publiczności Konstantina Wołkowa.
Rywalizacja polskiego sportowca z konkurentem z ZSRR zawsze nabierała dodatkowego smaczku, a gdy odbywało się to jeszcze na obcym terenie i kończyło wiktorią, to satysfakcja musiała być podwójna. Kozakiewicz swój występ zakończył nie tylko fantastycznym rekordem świata, do którego przymierzał się przez cały olimpijski sezon, ale też podziękował widowni słynnym gestem w odwecie za przeciągłe gwizdy towarzyszące polskiemu zawodnikowi przy każdej próbie skoku.
Każde kolejne sukcesy polskich sportowców i spektakularne osiągnięcia między innymi Zbigniewa Bońka w reprezentacji Polski i Juventusie Turyn, kapitalne walki bokserskie Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe, słynna małyszomania, wygrana w Grand Prix Kanady Roberta Kubicy w Toronto dokładnie w dniu, w którym piłkarska reprezentacja Polski przegrała w swoim premierowym meczu mistrzostw Europy z Niemcami 0:2 po dwóch golach Podolskiego, dwukrotne mistrzostwo świata siatkarzy, dwukrotne mistrzostwo Europy siatkarek, fantastyczna era polskich piłkarzy ręcznych, to już wspomnienia bardziej świeże, które oczywiście zasługują na pamięć, ale już nie te dziewicze, które spowodowały, że sport na trwałe wdarł się do życia i tkwi w nim bardzo mocno głównie przez te pierwsze wspomnienia, emocje i sukcesy. ©℗
Wojciech PARADA