27 lutego 2015 roku, czyli równo pięć lat temu odszedł od nas Bohdan Tomaszewski, pierwszy kierownik działu sportowego Kuriera Szczecińskiego, wielki entuzjasta sportu, jego miłośnik, propagator i romantyk. Specjalista od tenisa, ale także kolarstwa i lekkiej atletyki. Nigdy o sportowcu nie powiedział, że jest fatalny. Raczej wolał doceniać klasę przeciwnika.
Niemal całe swoje życie związał z Warszawą. W Szczecinie mieszkał, żył i pracował krótko, ale za to bardzo intensywnie. Nie tylko odbudowywał nasze miasto z ruin, ale rozpoczynał swoją pracę dziennikarską i tworzył podwaliny sportu, w jego przypadku tenisa. To on tuż po wojnie odkrył dzisiejszy kort centralny w Szczecinie - wtedy porośnięty chwastami, które przykrywały wóz pancerny niemieckiej Luftwaffe.
Z inicjatywy szczecińskiego dziennikarza Mariusza Rabendy ten sam kort, na którym od prawie 30 lat odbywają się turnieje Pekao Szczecin Open, nosi imię właśnie Bohdana Tomaszewskiego. Nieżyjący już komentator wielokrotnie w Szczecinie z okazji turniejów bywał. Zawsze wracał do miasta, w którym spędził pierwsze powojenne lata z ogromną ochotą i sentymentem.
Postać legendarna
To była postać w świecie sportu, dziennikarstwa legendarna. Urodzony w Warszawie. Miał 18 lat, kiedy wybuchła wojna. Wrócił akurat do stolicy po serii tenisowych turniejów dla juniorów w Trójmieście i Wejherowie. Wiedział, że pewna epoka w jego życiu się skończyła, a inna zaczęła.
Był mistrzem elegancji - zarówno w życiu osobistym, jak i w zawodowym. Bardzo długo był czynnym komentatorem sportowym relacjonującym największe tenisowe turnieje. W roku 2013 doczekał się największego sukcesu polskiego tenisa.
W turnieju wielkoszlemowym Wimbledonu do ćwierćfinału gry pojedynczej pań i panów doszło aż troje polskich zawodników, a do półfinału dwoje. To Bohdan Tomaszewski komentował wydarzenia z udziałem Jerzego Janowicza, Łukasza Kubota i Agnieszki Radwańskiej.
Zawsze powtarzał, że sport jest najczystszą i najbardziej nieskazitelną dziedziną życia. To ludzie, pieniądze, cywilizacja uczyniły z niego niejako karykaturę uczciwej rywalizacji.
- Mówi się o piłkarzach, że sprzedają mecze - mówił w jednym z wywiadów. - Czynią to jednak za przyzwoleniem, lub nawet za nakazem działaczy, dla których sport to tylko furtka do zarabiania pieniędzy, robienia karier.
Dziś te słowa wciąż są aktualne. Do sportu, na jego wierzchołek dostają się ludzie, dla których celem nadrzędnym są inne wartości od tych czysto sportowych, wychowywania młodzieży poprzez kulturę fizyczną, uczestnictwo w zawodach sportowych, dopingowanie i nagradzanie rywala szacunkiem.
Żołnierz ZWZ AKA
Bohdan Tomaszewski wojnę spędził w Warszawie. Uczęszczał na zajęcia Tajnej Głównej Szkoły Handlowej im. Edwarda Lipińskiego. Tylko trzy lata, bo przerwało je Powstanie Warszawskie. Był żołnierzem ZWZ AK.
W czasie okupacji brał udział w nielegalnych turniejach tenisowych. Wszystkie kluby sportowe przeszły pod panowanie Niemców. Tomaszewski wraz z grupą przyjaciół występował w Konstancinie na posesji cenionego warszawskiego cukiernika. Ze względów bezpieczeństwa publiczność zgromadzona na meczach nie biła braw.
Dla niektórych była to sytuacja dwuznaczna. W Polsce jest wojna, giną ludzie, a młodzi warszawiacy grają w tenisa. Tomaszewski tłumaczył wszystkim, że tak trzeba, bo po wojnie ktoś będzie musiał tego sportu uczyć następne pokolenia. I miał rację.
Po wojnie trafił do obozu, następnie do Sopotu, a od jesieni roku 1945 rozpoczął pracę w „Kurierze Szczecińskim". Był pierwszym kierownikiem działu sportowego naszej redakcji, współtworzył ją, ale przede wszystkim grał w tenisa. Wiedział, że w nowej powojennej Polsce popularyzacja tego sportu - kojarzonego z przepychem, przedwojenną arystokracją - to będzie zadanie niezwykle trudne, ale podjął się tego.
Pierwszy mistrz Szczecina
Przez trzy lata był członkiem klubu SKT Szczecin, był pierwszym powojennym mistrzem Szczecina i organizatorem fantastycznych meczów skupiających i scalających szczecińskie elity.
Do Szczecina przyjeżdżały ekipy z Sopotu, a nawet z Budapesztu. Jako kibic obecna była nawet pierwsza tenisowa dama przedwojennej Polski Jadwiga Jędrzejewska. Miał warszawskich kolegów - Lulka Popławskiego i Jurka Księżopolskiego. Ten drugi był reprezentantem Polski w Pucharze Davisa. Obaj pomagali mu w tworzeniu klubu na wysokim - nawet międzynarodowym - poziomie.
Do legend przeszła historia, jak podczas jednego z meczów z Lulkiem Popławskim Bohdan Tomaszewski pognał na zarośnięty teren w poszukiwaniu piłki, a tam obok rozbitego samochodu z literkami LW, czyli Luftwaffe dojrzał porośnięty trawą kort.
To był dzisiejszy kort centralny przy al. Wojska Polskiego, na którym od prawie 30 lat rozgrywane są finały szczecińskiego challengera Pekao Szczecin Open. Obiekt przed wojną nie należał do klubu. Był prywatną własnością właściciela willi usytuowanej tuż przy korcie na skarpie.
Łzy wzruszenia
Bohdan Tomaszewski wielokrotnie odwiedzał Szczecin podczas szczecińskich turniejów. Podczas jednego z nich organizatorzy sprawili mu nie lada niespodziankę, organizując prywatną przejażdżkę po terenach, które niegdyś pamiętał ze swojego trzyletniego pobytu w naszym mieście.
- Pamiętam, że miał łzy w oczach - opowiadał Krzysztof Bobala, dyrektor turnieju Pekao Open w Szczecinie.
W swojej dziennikarskiej karierze Bohdan Tomaszewski relacjonował wydarzenia sportowe z 12-letnich i zimowych igrzysk olimpijskich. Po raz pierwszy w roku 1956, kiedy polski sport dopiero raczkował. Zanim do tego doszło, swoją pierwszą dziennikarską próbę przeszedł w roku 1953. W Warszawie rozgrywano wówczas bokserskie mistrzostwa Europy, w których Polacy wywalczyli pięć złotych medali, a ich pojedynki z pięściarzami radzieckimi wywoływały niespotykane emocje.
- Dziś boks kojarzony jest z wielką komercją - opowiadał B. Tomaszewski. - Pieniądze, reklama i polityka są mocniejsze niż sportowe ideały. A w latach 50. boks był szlachetną dyscypliną. Technika Leszka Drogosza, elegancja i siła ciosu Zbigniewa Pietrzykowskiego, bojowość Jerzego Kuleja. Oni toczyli porywające walki. Boks zawodowy to dla mnie obcy, daleki świat.
Reporterów mniej, jak imprez
Bohdan Tomaszewski wychowywał się w czasach, kiedy sportowych reporterów było mniej, niż imprez sportowych. Musiał radzić sobie w relacjonowaniu szermierki, jeździectwa, wioślarstwa. Dziś istnieje wąska specjalizacja nawet w obrębie jednej dyscypliny sportu, a do zawodu trafiają bardzo często przypadkowi ludzie, którzy sport traktują jak każdą inną dziedzinę życia i niewiele o niej wiedzą.
- Sport trzeba lubić, najlepsza nawet znajomość jego technologii nie wystarcza. Nie wymaga się tego od dziennikarzy politycznych czy gospodarczych. To od nas, sprawozdawców sportowych, dziennikarze innych branż uczyli się łapania życia na gorąco - mówił podczas jednego z wywiadów.
Bohdan Tomaszewski jeszcze przed wojną wsłuchiwał się w relacje radiowe Wojciecha Trojanowskiego - wielkiego mistrza mikrofonu. Trojanowski zanim został dziennikarzem był lekkoatletą, olimpijczykiem. Aleksander Reksza, dzięki któremu pierwszy raz stanął przed mikrofonem Polskiego Radia podczas pięściarskich mistrzostw Europy, boksował. Pasją Tomaszewskiego był tenis.
- To długotrwała walka, wymagająca zręczności, siły, szybkości, wytrzymałości, dobrego oka - wyliczał Bohdan Tomaszewski.
Romantyk sportu
Nazywają go ostatnim romantykiem sportu, zarzucając jednocześnie, że upiększył go do granic przesady. Inni mówią, że jest arystokratą polskiego dziennikarstwa sportowego. Sam przyznawał, że nie zawsze pojmował i godził się na to, w jakim kierunku poszedł sport. Pęd do sławy, pieniędzy otworzył w młodym człowieku takie cechy jak chciwość, zachłanność, brak szacunku dla zwykłego człowieka.
- Czy to normalne, żeby bogowie stadionów zarabiali podczas jednego turnieju więcej, niż najwybitniejsi uczeni i pisarze przez całe życie ? - zadawał retoryczne pytanie polski mistrz mikrofonu. - Winę ponoszą działacze, otoczenie sportu, wielki biznes, a nie ci młodzi ludzie, którzy jeszcze nie zdążyli się ubrudzić.
Bohdan Tomaszewski był człowiekiem zbyt wielkiej klasy i kultury, by krytykować młodszych kolegów po fachu. Trochę irytowały go jednak przesadne egzaltacje nad wydarzeniami, które na taki rozgłos nie zasługiwały.
- Czasem nic wielkiego się jeszcze nie wydarzyło, a reporter tokuje cały w euforii. Zastanawiam się wtedy, jak się zachowa, kiedy za 20 minut padnie rekord świata albo piękna bramka - oceniał mistrz mikrofonu.
Lapsusy językowe
Jak każdy, miał w swojej ponad 60-letniej karierze sprawozdawczej wiele lapsusów językowych. „Pani Szewińska nie jest już tak świeża w kroku jak dawniej" lub „Szurkowski, to cudowne polskie dziecko dwóch pedałów" to tylko nieliczne, jakże pikantne, których nie ustrzeże się nikt.
- Dlaczego nie drukuje się koszmarnych wpadek i nonsensów w wykonaniu dziennikarzy politycznych, społecznych czy ekonomicznych? - pytał Bohdan Tomaszewski. - Sprawozdanie sportowe to wielogodzinna wyczerpująca improwizacja, więc wpadki były, są i będą. Wojciech Parada