Co najmniej 40 osób zginęło, a 140 odniosło obrażenia w potężnej eksplozji ambulansu wyładowanego materiałami wybuchowymi w centrum stolicy Afganistanu, Kabulu - podały władze. Do zamachu przyznali się talibowie, którzy tydzień temu zaatakowali jeden z hoteli.
- Ostatni bilans to 40 zabitych i 140 rannych, którzy zostali przewiezieni do naszych szpitali - powiedział rzecznik ministerstwa zdrowia Wahid Madżroh.
Do ataku doszło w części Kabulu, w której mieszczą się zagraniczne ambasady i budynki rządowe, m.in. dawna siedziba ministerstwa spraw wewnętrznych. Resort ten podał, że ładunek wybuchowy był ukryty w karetce pogotowia. Eksplodował, gdy ambulans podjechał pod policyjny punkt kontrolny.
Według zastępcy rzecznika MSW Nasrata Rahimiego napastnik został przepuszczony na pierwszym punkcie kontrolnym, gdyż powiedział funkcjonariuszom, że wiezie pacjenta do pobliskiego szpitala. Zdetonował ładunek na kolejnym punkcie kontrolnym.
Rzecznik talibów Zabihullah Mudżahid poinformował, że ataku dokonał jego ruch.
Nad miejscem wybuchu unosi się ogromna chmura ciemnego dymu; w wyniku eksplozji zatrzęsły się budynki znajdujące się kilkaset metrów dalej.
Był to już trzeci zamach w Afganistanie w ciągu tygodnia. Tydzień temu, 20 stycznia, co najmniej 40 osób zginęło w zamachu na hotel Intercontinental w Kabulu, do którego przyznali się talibowie. Wśród zabitych jest 25 Afgańczyków i 15 cudzoziemców, w tym czterech Amerykanów.
Z kolei Państwo Islamskie (IS) wzięło na siebie odpowiedzialność za środowy atak na siedzibę międzynarodowej organizacji broniącej praw dzieci Save the Children w Dżalalabadzie na wschodzie Afganistanu. W zamachu zginęły co najmniej dwie osoby, a rannych zostało 20.
(pap)
Fot. twitter.com/pajhwok