Na początku sytuacja wyglądała bardzo poważnie, wypadły maski tlenowe, samolot zaczął dość gwałtownie zniżać pułap lotu, a piloci przez moment nie odpowiadali na pytania, co się dzieje - relacjonował marszałek Senatu Tomasz Grodzki przebieg incydentu podczas lotu z Maroka.
Samolot Boeing 737, którym delegacja senacka z marszałkiem Grodzkim wracała z wizyty w Maroku, awaryjnie lądował w poniedziałek w Zurychu z powodu pękniętej szyby w kokpicie pilotów.
We wtorek Grodzki już po powrocie do Warszawy relacjonował dziennikarzom w Senacie, że podczas lotu "na początku sytuacja wyglądała bardzo poważnie".
"Raptem pojawił się myśliwiec szwajcarskich sił powietrznych, który pewnie eskortował - tego nie wiem - potem wypadły maski tlenowe. Potem samolot zaczął dość gwałtownie zniżać swój pułap. A jeszcze, żeby było śmieszniej, przez moment piloci nie odpowiadali na nasze pytania, co się dzieje" - powiedział marszałek Senatu.
Dodał, że samolot bezpiecznie, w asyście służb ratowniczych wylądował w Zurychu ok. godz. 17. "Chciałem podkreślić kunszt pilotów, którzy nas transportowali" - oświadczył, dziękując pilotom za profesjonalne zachowanie.
Grodzki przyznał, że po wylądowaniu w Zurychu "zaczęły się zabiegi o samolot zapasowy", którym delegacja mogłaby wrócić do Polski. "Tu się zaczęły typowe polskie problemy, bo przydzielonym nam samolotem zapasowym była Casa z bazy w Krakowie" - mówił. "Okazało się, że Casa jest, ale piloci już skończyli pracę, wypracowali swoje godziny i nie ma drugiej załogi. Nie wiadomo, kiedy ta Casa poleci" - powiedział Grodzki.
Ostatecznie - dodał - delegacja otrzymała informację, że najwcześniej samolot zapasowy może wylecieć we wtorek rano i zabrać delegację dopiero ok. 11.30. Jednocześnie, jak dodał, po godz. 10 we wtorek był rejsowy samolot LOT-u do Warszawy, ale bez odpowiedniej liczby wolnych miejsc, dlatego zwrócono się do LOT-u o udostępnienie rządowej maszyny, którą ostatecznie delegacja wróciła we wtorek rano.
Pytany o awarię, która zmusiła załogę do natychmiastowej reakcji i lądowania w Zurychu, marszałek Senatu przyznał, że jest zaniepokojony kolejnym takim wydarzeniem z udziałem osób korzystających z rządowych samolotów. Przypomniał, że pod koniec marca samolot z prezydentem Andrzejem Dudą na pokładzie musiał zawrócić na Lotnisko Chopina z powodu usterki. Maszyna leciała wtedy do Rzeszowa, gdzie planowano spotkanie prezydentów Polski i Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie prezydent Duda odleciał na spotkanie z Joe Bidenem inną maszyną.
Relacjonując poniedziałkową awarię, Grodzki podkreślił, że do pęknięcia szyby w kokpicie pilotów doszło na wysokości 12 tys. metrów, co groziło dekompresją. "Wydaje się, że to jest wada materiałowa, ale oczywiście to muszą zbadać specjaliści, bo jak powiedzieli nam piloci, najpierw pojawiły się dwie rysy, a z powodu wysokości i szybkości samolotu natychmiast szyba zmieniła się w pajęczynę. (...) Istniała obawa, że ona w ogóle wypadnie. Więc oni podjęli akcję ratunkową, a byliśmy wszyscy mocno zagrożeni dekompresją, która na 12 tys. metrów ma tragiczne skutki" - relacjonował. Zwrócił uwagę, że dlatego nastąpiło potem szybkie zniżanie i wypadły maski z tlenem.
Marszałek Senatu był też pytany o komunikat resortu obrony, opublikowany we wtorek rano na Twitterze, z którego wynika, że to jego "podwładny zrezygnował z podstawienia wojskowego samolotu, który był do dyspozycji jeszcze tego samego dnia i wybrał transport Embraerem LOT-u dopiero rano".
Marszałek Grodzki powtórzył, że "samolot Casa był (w poniedziałek) do dyspozycji, tylko nie było załogi". Dlatego, jak mówił, zaoferowano nam Casę we wtorek. "Tylko Casa leci trzy godziny do Zurychu i powiedziano, że przyleci najwcześniej o 11.35, a wróci do Warszawy około 15. No wtedy, o godzinie 0.25, i mamy na to dowód wysłany e-mailem, zrezygnowaliśmy z tej Casy na następny dzień" - wyjaśnił.
Jak jednocześnie przekonywał, "prawidłowo to powinno działać tak, że jak zgłaszamy awarię, samolot zapasowy powinien być gotowy do wykonania swojej operacji samolotu zapasowego natychmiast". "I to się nie zdarzyło" - podkreślił.
Marszałka Senatu zapytano też, czy "personalnie" odbierał sposób, w jaki potraktowano delegację pod jego przewodnictwem, która czekała na pomoc w Zurychu.
"Zadawałem sobie pytanie, jak by to było, gdyby na moim miejscu był pan prezydent Duda, czy pani marszałek (Sejmu Elżbieta) Witek, czy pan premier Morawiecki. Ale te spekulacje zostawiłem dla siebie w głowie" - odpowiedział Grodzki.
(PAP)