– Mijają cztery tygodnie, jak po raz drugi przypłynąłem do Aasiaat – poinformował na początku listopada Grzegorz Węgrzyn, kapitan jachtu „Regina R. II”, który nie zrezygnował z rejsu przez Arktykę. – Prawdę powiedziawszy, to do tutejszego portu przyciągnęli mnie życzliwi rybacy.
Jak podkreśla nasz rodak, bez życzliwości mieszkańców tej grenlandzkiej miejscowości nie dałby sobie rady. A przypomnijmy, że gdy już niemal pokonał Przejście Północno-Zachodnie (Northwest Passage – NWP), które pozwala na dotarcie arktycznym szlakiem z Europy do Azji, awarii uległ jego jacht. Musiał więc powrócić z kanadyjskiego szlaku na Grenlandię, gdzie ma nadzieję naprawić jednostkę.
– Jest tak jak wszędzie, są tacy i inni, ale ja będę tylko pisać o tych pierwszych. Nie sposób nie wspomnieć o Royal Arctic, firmie obsługującej i zarządzającej portami na całym wybrzeżu – opowiada kpt. Węgrzyn. – Po przypłynięciu do Aasiaat zaraz poszedłem do biura z prośbą o zezwolenie na podłączenie się do napięcia. Wiedząc, kim jestem, pozwolili bez mrugnięcia oka. I od tego momentu mam doładowanie akumulatorów, światło w kabinie i co najważniejsze możliwość grzania się farelką.
Farelka (nazwa od firmy z Kętrzyna, która za komuny produkowała elektryczne grzejniki z nawiewem) jest sporym udogodnieniem. Żeglarz tłumaczy, że grzanie promiennikiem gazowym na dłuższą metę nie zdaje egzaminu.
– Raz, że wydzielająca się z tlenu woda jest wszędzie, a po drugie, smród gazu jest niezdrowy – wyjaśnia.
Ponieważ już wcześniej odwiedził Aasiaat, znał wszystkie ścieżki w tej osadzie. Nie musiałem więc szukać darmowego internetu czy prysznica.
– W kafeterii jest wszystko. Prysznic za 50 kr (koron grenlandzkich), internet free za minimum 5 kr (trzeba kupić przynajmniej kawę lub herbatę). Za pranie trzeba zapłacić 200 kr, a za pokój 800 kr. O tyle jest to wygodne, że kafeteria jest tuż obok portu, zaledwie 200 metrów. Ja korzystam z internetu i prysznica – opowiada pan Grzegorz.
Samotny żeglarz zrobił też inwentaryzację prowiantu i wyszło mu, że ma jedzenia jeszcze na cztery miesiące.
– A co z brakującymi miesiącami? Prowiantu potrzeba jeszcze przynajmniej na sześć – szacuje.
W tej sytuacji jedyne, co mu przyszło do głowy, to znaleźć jakieś zatrudnienie.
– Rozpocząłem wędrówkę po firmach i restauracjach, oferując swoją pracę tylko za jedzenie. W firmach zażądali ode mnie zezwolenia na pobyt, a w restauracjach wszystkie wakaty zajęte. Rozesłałem wici wśród rybaków i nadspodziewanie szybko przyszedł odzew. Soren obiecuje mnie zatrudnić, jak tylko będzie potrzebny pracownik. „Ale dzisiaj zabieram Cię do domu na obiad” – zadeklarował.
Soren przyjechał po naszego samotnika wraz z żoną. – Obyczaje jak w Polsce, żona krząta się w kuchni, a my w pokoju popijamy kawę, zajadamy ciasta i oglądamy filmy wideo z jego wypadów na polowania. Najciekawsze były te z zimowych wypraw z psimi zaprzęgami. A w jego zaprzęgu jest jedenaście psów, kilka szczeniaków czeka swojej kolejki w budach – relacjonuje Grzegorz Węgrzyn. W domu poznał też nastoletniego syna gospodarzy.
Po jakimś czasie żona Sorena, Marien, z uśmiechem na twarzy zaprasza do stołu. – A na stole pieczeń wieprzowa, kartofle, surówki. Jakbym był w Polsce. Po sytym obiedzie przesiadamy się do ławy, gdzie ciąg dalszy kawy i ciast. No wersal! – wspomina z zachwytem żeglarz.
Ale zaraz zastrzega, żeby ten sielankowy obrazek nikogo nie zmylił. Bowiem na co dzień kapitan „Reginy R. II” żyje z problemami, na które nie może znaleźć rozwiązania.
– Pierwszy problem ciągnie się już od czerwca, od Nuuk na Grenlandii. Dostał info z Plusa, że ze względu na zadłużenie został zablokowany jego telefon.
– Ale jak mam spłacić zadłużenie, skoro wszystkie kody do banku przychodzą telefonem? Znajduję Western Union, robię zapłatę w nadziei, że telefon zostanie odblokowany. Po przybyciu do Aasiaat, po kilku miesiącach widzę, że telefon nie działa. Piszę do Plusa z pytaniem, dlaczego pomimo zrobionej zapłaty telefon nie jest odblokowany. Odpowiedź jest zaskakująca: „żadne pieniądze do nas nie wpłynęły i z tego powodu umowa z Panem została rozwiązana. A zadłużenie zostało przekazane firmie windykacyjnej”. Jak bym miał mało kłopotów! Kolega Jakub szybko robi przelew na konto Plusa i windykacja została wstrzymana. Ale Plus już nie przywraca numeru telefonu ani umowy. Dalej jestem bez telefonu. – opisuje sytuację kapitan jachtu.
Gdzie są pierwsze pieniądze, nikt nie wie. Wysyłał pytania o potwierdzenie pierwszej zapłaty do Plusa i podobne do Western Union. Bez odzewu.
– Tym sposobem zostałem bez dostępu do swoich pieniędzy w banku. Jak teraz płacić za części, które muszę mieć na remont silnika i vebasto? – pyta retorycznie.
W tym momencie pozazdrościł kpt. Radlińskiemu. Płynąc kilka lat temu przez NWP, też przytrafiła mu się awaria silnika.
– Wybrnął z problemu zdecydowanie najlepiej jak tylko można. Przyleciał do niego z Polski kolega mechanik z częściami i było po kłopocie. Po dwóch dniach kpt. Bronek popłynął dalej i ukończył trasę NWP. Po czym szczęśliwie wrócił do kraju. No cóż, nie wszystkim jednak tak się udaje. Na tym przykładzie widać, jak ważne dla żeglarza jest wsparcie z lądu – przypomina historię.
Jak tłumaczy, w jego przypadku jest inaczej: – Wspólnie z kolegami obraliśmy inne rozwiązanie, najlepsze w moim przypadku. Koledzy Jakub, Andrzej, Piotr i koledzy z Klubu Kapitanów, na czele z prezesem Andrzejem Armińskim przygotowali paczki z częściami, które drogą lotniczą lecą do mnie do Aasiaat. A że jest to na końcu świata, jak mówi Jakub, to trochę potrwa. Wszystko koordynuje Andrzej Gryt.
– Z naprawami powinienem sobie poradzić, przy stałym kontakcie z Piotrem Krawczyszynem, najlepszym mechanikiem, jakiego znam – mówi z optymizmem.
Dodaje, że dzięki operatywności Jakuba wszystkie paczki lecą, są już w Kopenhadze. On tymczasem zajmuje się zalegalizowaniem pobytu na Grenlandii, gdzie może przebywać co najwyżej 90 dni bez „papierów’.
– Mój termin mija przy końcu grudnia, potem potrzebne jest pozwolenie. Wydaje je gmina, na której terenie się znajduję – wyjaśnia kpt. Węgrzyn.
Zaczął załatwiać sprawę już teraz, „żeby uniknąć nerwowej sytuacji, gdy czas free dobiegnie końca”.
Trudnym tematem jest też zimowanie „Reginy R. II” i jej kapitana.
– Próbowałem się dogadać ze stocznią Sisak, ale jej szef dał taką cenę zaporową, że musiałem zrezygnować ze slipu (wyciągniecie jachtu na brzeg) – wyznaje żeglarz. – Najbardziej zdziwiło mnie, iż niezależnie od tego, czy jacht jest na slipie trzy miesiące czy siedem, cena jest jedna. Dla mnie to dziwne, ale takie tutaj obyczaje.
Ratunkową wersję zimowania zaproponował mu Korsykanin stojący swoją łodzią obok.
– Ma on wybraną zaciszną zatoczkę, w której przezimuje najgorsze miesiące. Najważniejsze dla łodzi jest to, żeby nie stać przy kei. Jachty muszą mieć wolne obie burty, wtedy zamarzające wody pływowe pomiędzy burtą a keją nie robią szkód – tłumaczy kapitan. Ma na myśli prądy i wiatry, które przyduszają jednostkę do kei, to znów jest ona od niej odpychana.
– Ale czy ja z naprawą silnika i vebasto (system grzewczy jachtu – red.) zdążę do tego czasu? Mam w pamięci Cape Verde, gdy paczka do mnie wędrowała po całej Afryce, a nie mogła trafić do Prai, gdzie stałem tam na kotwicy. Cierpliwie czekam. Tak, circa, do połowy listopada mam czas. Potem już będzie ciężko. Strach pomyśleć! – frasuje się żeglarz, który – przypomnijmy – rozpoczął samotną wyprawę
23 kwietnia br. w Szczecinie. ©℗
(kl)