Komisja Europejska zaproponuje w środę nowy unijny budżet na lata 2021-2027. Według doniesień medialnych budżet będzie korzystniejszy dla Polski, niż wynikało to z pierwszych przecieków z Komisji.
Przed opublikowaniem projektu w Brukseli spotkają się tego dnia wszyscy komisarze, którzy omówią propozycję. Na tym spotkaniu liczby zawarte w projekcie mogą się jeszcze zmienić.
Propozycja KE będzie dopiero punktem wyjścia do prac nad ostatecznym kształtem przyszłego budżetu, rozpocznie etap intensywnych negocjacji pomiędzy krajami członkowskimi, w trakcie którego poszczególne państwa będą starały się dojść do porozumienia, broniąc jednocześnie swoich najbardziej żywotnych interesów. Na ostateczny kształt budżetu muszą zgodzić się wszystkie kraje UE.
Jedną z głównych kwestii, które mają wpływ na tworzenie nowych wieloletnich ram finansowych, są skutki Brexitu. Wyjście Wielkiej Brytanii z UE oznacza, że do unijnej kasy corocznie będzie trafiało 10-15 mld euro mniej. Biedniejsze kraje UE liczą, że ta luka może być pokryta przez najbogatszych. Płatnikami netto obok Wielkiej Brytanii są w UE Francja, Niemcy, Holandia, Belgia, Szwecja, Austria czy Luksemburg. Jednak nie wszystkie bogatsze kraje są chętne, by zwiększyć pulę środków przekazywanych do unijnej kasy.
Kością niezgody może okazać się także cel, na który trafią środki z przyszłego budżetu. Część krajów chciałoby przekierowania ich na południe Europy, do krajów, które ucierpiały z powodu kryzysu strefy euro, zmagają się z problemami gospodarczymi i bezrobociem. To oznaczałoby uszczuplenie środków dla państw Europy Środkowo-Wschodniej.
Na obronność i politykę migracyjną
W Brukseli mówi się też o nowych priorytetach, na które powinno trafiać więcej unijnych pieniędzy, m.in. na obronność i politykę migracyjną. To z kolei rodzi obawy, że mniej środków trafi na politykę spójności, która ma wyrównywać różnice w poziomie gospodarczym między bogatszymi a biedniejszymi krajami, oraz na rolnictwo.
Porównując unijny budżet z PKB całej Wspólnoty można powiedzieć, że są to relatywnie niewielkie kwoty. Budżet na lata 2014-2020 był wart 1 bln euro, a to zaledwie 1 proc. dochodu narodowego krajów członkowskich. Stawką jest jednak to, w jakim kierunku pójdzie europejski projekt oraz korzyści i zobowiązania wynikające z członkostwa w UE.
Według dotychczasowych zapowiedzi komisarza ds. budżetu Guenthera Oettingera, wkład krajów członkowskich powinien wzrosnąć z obecnego poziomu ok. 1 proc. DNB do 1,1-1,2 proc. Jednocześnie zmianie ma ulec struktura wydatków. I tak np. sumy przeznaczone na rolnictwo i fundusze strukturalne mają być obniżone o kilka procent, nakłady na badania zwiększone o 40-50 procent, a na program Erasmus+ - podwojone.
Zwiększenie funduszy przewidziane jest również w takich dziedzinach jak inwestycje w technologie cyfrowe, polityka migracyjna (dodatkowe środki dla krajów przyjmujących większą liczbę migrantów), ochrona granic, działania klimatyczne (wzrost z 20 do 25 procent). Nowych środków będzie wymagała również wspólna polityka bezpieczeństwa i obronności.
Przesunięcie części środków z rolnictwa i regionów na te dziedziny było dla wielu rządów warunkiem, bez którego idea nowego, zreformowanego budżetu UE byłaby trudna do "sprzedania" wyborcom krajowym, zwłaszcza w sytuacji, gdy KE domaga się zwiększenia krajowych składek.
Zdaniem wielu komentatorów, w takim "sprzedawaniu" trudnych informacji ma pomóc też zapowiedziane w poniedziałek przez rzecznika KE Margaritisa Schinasa przedstawienie projektu nowego budżetu w dwóch wielkościach: cenach bieżących, czyli z roku 2018 oraz stałych, uwzględniających prognozy inflacyjne do końca 2027 roku. Sumy te różnią się od siebie i mogą sprawić wrażenie, że dane wydatki są stosunkowo wyższe lub niższe.
Z nieoficjalnych, wstępnych wyliczeń dotyczących nowych wieloletnich ram finansowych dla Polski, jakie podało w ubiegłym tygodniu jedno ze źródeł PAP w Brukseli, wynika, że dla Polski w latach 2021-2027 w polityce spójności może przypaść około 8 mld euro mniej. To oznaczałoby uszczuplenie pieniędzy o ok. 10 proc. na ten cel; na lata 2014-2020 Polska otrzymała na ten cel nieco ponad 80 mld euro. Informację tę potwierdziła we wtorek część polskich mediów.
Jednocześnie - jak podały - pula środków dla Polski na rolnictwo miałaby się zmniejszyć o 5 proc. Na lata 2014-2020 wyniosła około 32 mld euro, więc tu cięcia byłyby stosunkowo nieznaczne.
Wcześniej w doniesieniach medialnych pojawiały się również spekulacje, że pula środków dla Polski może być uszczuplona jednak znacznie bardziej. Jedna z krążących w Brukseli wersji mówiła wręcz o tym, że fundusze dla Polski w nowym budżecie miałaby wynosić 80 mld euro. Jeśli okazałaby się prawdziwa, byłoby to prawdziwe tąpnięcie, gdyż w obecnej siedmiolatce jest łącznie o 30 mld euro więcej.
Kwestia praworządności
Punktem zapalnym w negocjacjach między krajami może okazać się też propozycja KE, aby uzależnić wypłatę unijnych funduszy od stosowania zasad praworządności. Według źródeł PAP, taka propozycja nowych przepisów może zostać przedstawiona również w środę. Gdyby weszła w życie, oznaczałaby, że KE może zamrozić wypłatę unijnych środków dla kraju, który jej zdaniem łamie zasady praworządności. Takim regulacjom sprzeciwia się jednak część państw członkowskich, w tym Polska, która uważa, że unijny budżet nie powinien rządzić się uznaniowością.
Niektórzy eksperci wskazują też, że taka propozycja wymagałaby jednomyślności krajów, bo według traktatów wszystko to, co dotyczy budżetu, wymaga zgody wszystkich państw. Według doniesień medialnych KE chce jednak oddzielić od budżetu propozycję uzależniania środków UE od przestrzegania zasad praworządności, dzięki czemu mogłaby ona zostać przyjęte w głosowaniu, nawet przy sprzeciwie niektórych państw.
Szef KE Jean-Claude Juncker liczy na szybkie tempo negocjacji nad nowym budżetem i na porozumienie jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, które zaplanowano na maj 2019 roku. Część dyplomatów wątpi jednak, czy uda się w ogóle zawrzeć porozumienie przed końcem 2019 roku, a nawet w 2020 roku.
Negocjacje w sprawie obecnego, kończącego się budżetu, były bardzo żmudne i trwały prawie dwa i pół roku.
Z Brukseli Łukasz Osiński i Grzegorz Paluch (PAP)
Fot. Robert Stachnik