Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Revol o wydarzeniach na szczycie Nanga Parbat

Data publikacji: 01 lutego 2018 r. 11:53
Ostatnia aktualizacja: 18 czerwca 2018 r. 22:47
Revol o wydarzeniach na szczycie Nanga Parbat
Tomasz Mackiewicz i Elizabeth Revol Fot. Facebook/Tomasz Mackiewicz  

"Niezwykła przygoda, która zamieniła się w dramat" – tak określiła wydarzenia na Nanga Parbat Elisabeth Revol. Uratowana przez polskich himalaistów Francuzka, która wróciła już do kraju i przebywa w klinice w Sallanches, opowiedziała agencji AFP przebieg zdarzeń.

Revol w bardzo oszczędny, skoncentrowany na szczegółach technicznych sposób wróciła do tego, co wydarzyło się przed i po zdobyciu przez nią oraz Tomasza Mackiewicza Nanga Parbat (8126 m). Jak przypomniała była to już jej czwarta, Mackiewicza – siódma, a ich wspólna – trzecia – próba zimowego wejścia na "zabójczą górę". O Polaku mówiła wciąż w czasie teraźniejszym, określiła go jako himalaistę-pasjonata, doskonale zaznajomionego z tą górą.

Spotkali się 20 stycznia, a kilka dni później dotarli na wysokość ponad 7000 m.

– Byliśmy wtedy w dobrej kondycji – zaznaczyła.

U stóp "zabójczej góry"

U stóp Nanga Parbat znaleźli się o godz. 17.15. Mimo wahań nie potrafili opanować ogromnej chęci, by zdobyć szczyt jeszcze tego samego dnia i zdecydowali się kontynuować podejście. Po 45 minutach byli już na nim – relacjonowała. Wtedy zaczęły się problemy.

– Tomek powiedział mi: "Nic nie widzę". Nie zostaliśmy na szczycie nawet sekundy. To była ucieczka w dół – wyznała agencji AFP. Mackiewicz trzymał się jej ramienia i w tej sposób rozpoczęli – jak podkreśliła –- "bardzo długie schodzenie na terenie więcej niż trudnym, do tego w warunkach nocnych".

– W pewnym momencie nie mógł już oddychać, zdjął osłonę, którą miał na ustach i prawie natychmiast zaczął zamarzać. Jego nos stał się niemal natychmiast biały, podobnie ręce i stopy – mówiła – jak wspomniano w treści depeszy – "z rozpaczą w głosie". Zatrzymali się na dnie zagłębienia, w którym próbowali znaleźć osłonę od morderczego wiatru. Mackiewicz nie miał już sił, by wydostać się z tej szczeliny i zejść do obozu. O świcie sytuacja stała się tragiczna.

– Krew nie przestawała wyciekać z jego ust. Symptomy ogólnej opuchlizny, będącej ostatnią fazę choroby wysokościowej, hipoksji hipobarycznej, która jest konsekwencją przebywania na dużej wysokości i niedotlenienia, wskazywały, że szanse na przeżycie Tomasza są niewielkie. Zawiadomiłam kogo tylko mogłam, że Tomek nie ma sił zejść samodzielnie niżej – wspomniała.

Na ratunek

Zaczęła się wymiana wiadomości, które miały pomóc w zaaranżowaniu pomocy. Niektóre z nich nigdy nie dotarły, co jeszcze bardziej komplikowało sprawy.

– Powiedziano mi: "Jeśli zejdziesz do 6000 m, będzie można zgarnąć ciebie, a Tomka z wysokości 7200 m przy użyciu śmigłowca". Tak to było. To nie była moja decyzjami ją" – wyznała. Mackiewiczowi miała tylko powiedzieć: "Słuchaj, helikoptery przybędą tu późnym popołudniem, a ja muszę zejść. One tu dotrą, by Ciebie zebrać". Z jej słów wynika, że wysłała jeszcze dokładną lokalizację Tomka z użyciem GPS, a następnie postarała się go "opatulić, jak tylko mogła".

– Schodziłam z myślą, że wszystko się dobrze skończy. Niczego nie zabrałam – ani śpiwora, ani namiotu. Niczego. Śmigłowce miały dotrzeć po południu – wyznała. Ale śmigłowce nie przybyły.

Kolejną noc spędziła w skalnej szczelinie, podobnie jak Mackiewicz, na dodatek bez żadnego wyposażenia.

Pierwsze halucynacje

– Kryłam się w tej jamie i cała się trzęsłam z zimna, ale moja sytuacja nie była beznadziejna. Bardziej obawiałam się o Tomka, który był o wiele bardziej osłabiony niż ja – powiedziała. Zdradziła, że po raz pierwszy w życiu miała halucynacje, których do tej pory udawało się jej w górach uniknąć. Wydawało się jej, że ktoś jej przyniósł ciepłą herbatę, a "w ramach podziękowania będzie musiała zdjąć i oddać swoje buty". Postanowiła pozostać na wysokości 6800 m, by nie tracić sił i chronić resztki ciepła.

– Słyszałam z daleka lot śmigłowca poniżej lodowca, ale był zbyt daleko, a poza tym zaczął wiać silny wiatr – nadmieniła.

Gdy dotarła do niej wiadomość, że helikopter nie przybędzie wcześniej niż nazajutrz i że będzie musiała spędzić trzecią noc pod gołym niebem, postanowiła rozpocząć schodzenie.

– To stało się kwestią przeżycia – powiedziała.

Światło w ciemności

Podkreśliła, że wiadomość o tym, że Denis Urubko i Adam Bielecki wyruszyli z akcją ratunkową, nigdy do Revol nie dotarła. Swoje zejście opisała jako "ostrożne, spokojne" i to "mimo kompletnie przemoczonych rękawic i przenikliwego zimna". Około godziny 3 nad ranem zobaczyła światło w ciemnościach i zaczęła krzyczeć.

– To było niesamowite uczucie – przyznała.

 

Odnalezienie himalaistki     Film: Denis Urubko

Zapytana, czy powróci w góry odpowiedziała, że tak.

– Bo jest to mi potrzebne do życia – podsumowała z kliniki w Sallanches w Alpach francuskich, gdzie przechodzi leczenie w związku z poważnymi odmrożeniami obu rąk i lewej stopy. Grozi jej amputacja.

* * *

Do Francuzki, znajdującej się na wysokości 6000-6100 m, w nocy z soboty na niedzielę czasu miejscowego dotarli Bielecki i Urubko. W akcji ratunkowej brali też udział dwaj inni uczestnicy wyprawy na K2 – Jarosław Botor i Piotr Tomala. Na wysokości około 7200 m pozostał Mackiewicz. Ze względu na pogarszające się warunki atmosferyczne nie było możliwości, by kontynuować akcję i po niego iść.

(pap)

Na zdjęciu: Tomasz Mackiewicz i Elizabeth Revol

Fot. Facebook/Tomasz Mackiewicz

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA