To nie jest obraz, jakiego można się spodziewać idąc na przystanek. W jakimkolwiek innym miejscu widok zwierzęcych zwłok nie jest tym, na co jest się przygotowanym. Dlatego tak ważne, by miejskie służby tak drastycznych scen szczecinianom oszczędziły. Bo nie zawsze, przynajmniej jak alarmuje nasz Czytelnik, im się to udaje.
Pan Eugeniusz miał wyjątkowego pecha. W okresie niespełna miesiąca, na prawobrzeżu, dwukrotnie - tuż przed świętami i po Nowym Roku - natknął się na ciała martwych kotów.
- W pierwszym przypadku, 18 grudnia, martwe ciało leżało przy wiacie autobusowej, na ul. Gryfińskiej, opodal posesji nr 47. Niezwłocznie zawiadomiłem straż miejską. Jednak widok był na tyle przykry, a miejsce uczęszczane, że przesunąłem zwłoki o kilka metrów za wiatę. Gdyby ktoś przyjechał je sprzątnąć, na pewno by zobaczył. Ponieważ zbliżały się święta, a kot nie został zabrany, 23 grudnia przełożyłem go o 2 metry dalej. Tym razem w wysoką trawę - opowiada pan Eugeniusz. - Dopiero po kolejnej interwencji u dyżurnego technicznego miasta ciało zostało zabrane. Ale teraz mam sytuację podobną przy ul. Zofii Nałkowskiej, na os. Majowym. Leżącego od 6 stycznia martwego kota ukryłem w krzakach, by przechodniom, szczególnie dzieciom, oszczędzić makabrycznego obrazu. Gdy powtórnie zadzwoniłem do straży miejskiej, prosząc o interwencję, to od dyżurnego usłyszałem, że ciała nie zabiorą, o ile nie leży na lub przy ulicy. To chore! Ma przez kilka dni leżeć, straszyć i wywoływać traumatyczne wspomnienia u dzieci?! Bo zakopać ani wrzucić do śmietnika zwierzęcych zwłok przecież nie wolno...
Kto ma uprzątać martwe zwierzęta z widoku publicznego? ©℗
Więcej w „Kurierze Szczecińskim i e-wydaniu
(an)
Fot. Mirosław WINCONEK