O tym, że handel detaliczny boryka się z nieuczciwymi klientami, wiadomo nie od dzisiaj. Kiedyś, gdy towar podawała ekspedientka stojąca za ladą, kradzieże dokonywane przez kupujących były rzadkością. Dziś, w dobie sprzedaży samoobsługowej, to istna plaga.
Każdego roku policja wszczyna 14 tys. dochodzeń w sprawach kradzieży uznawanych za przestępstwa tego typu, dokonywanych w centrach handlowych i blisko 10 tys. dochodzeń dotyczących podobnych czynów popełnianych w butikach.
To oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej, bo dane dotyczą kradzieży towarów o wartości powyżej 525 zł. W tym roku jest to bowiem granica oddzielająca wykroczenia od przestępstw, czyli 1/4 najniższego wynagrodzenia za pracę. Jeśli chodzi o drobniejsze rabunki, to zdarzają się one wielokrotnie częściej niż przestępstwa. Notoryczni złodzieje sklepowi doskonale wiedzą, że za kradzież kwalifikowaną jako wykroczenie, od wezwanego na miejsce zdarzenia policyjnego patrolu otrzymają co najwyżej mandat karny. Na dodatek nakładany jest on w formie kredytowej, co przekłada się na jeszcze mniejszą dotkliwość sankcji.
– Kiedy do sklepu wchodzi ktoś nam nieznany, staramy się dyskretnie zerkać na niego co jakiś czas. Najgorzej, gdy złodziejem okazuje się stały klient. Uśpiony budowanym przez wiele miesięcy zaufaniem personel, raczej nie pilnuje takiego osobnika. A ja najwięcej przez to tracę – mówi właścicielka jednego z niewielkich osiedlowych sklepów w Kołobrzegu.
Najczęściej zawodowi złodzieje sklepowi działają jednak parami. Jeden odwraca uwagę personelu, co umożliwia drugiemu zwinięcie towaru. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 15 czerwca 2018 r.
Przemysław Weprzędz
Fot. Artur Bakaj