Zygmunt Krasnodębski ze Szczecina:
- Doskonale pamiętam tamten okres, choć minęło już czterdzieści pięć lat. Komunikacja miejska przestała wówczas kursować i musiałem ze szkoły na Żelechowej wracać do centrum miasta piechotą. Zajęło to oczywiście sporo czasu. Już w śródmieściu, dokąd dotarłem wraz z kolegami, z daleka dochodziły nas krzyki, skandowano jakieś hasła, zauważyliśmy skupisko ludzi. W końcu też dowiedzieliśmy się o co dokładnie chodzi, skąd te tłumy. Innego dnia wracałem skądś przez plac Lotników i tam przez przypadek trochę mi się oberwało. Grudzień ’70 roku to niezwykle ważna karta w historii Polski, która w znaczny sposób przyczyniła się do wszystkich zachodzących później zmian. Te, które nastąpiły bezpośrednio po roku 1970, jak na tamte czasy, poprawiły warunki bytowe, co było później wszyscy wiemy...
Antoni Adamczak ze Szczecina:
- Mieszkam w pobliżu gmachu dzisiejszej Komendy Wojewódzkiej Policji, a niegdyś milicji. Tam, gdzie teraz jest bank, mieściła się siedziba partii. Wszystko, co się wówczas wydarzyło mam w pamięci, wiele widziałem, rozgrywało się to na moich oczach. W tamten czwartek byłem jak zawsze w pracy, dzieci w szkole, żona w sanatorium. Bardzo bałem się o moje pociechy, w pracy rozmawialiśmy o tym, co się dzieje w mieście, dochodziły różne informacje. Kiedy wracałem z dziećmi z Niebuszewa na ul. Malczewskiego, z parku Żeromskiego szło akurat mnóstwo osób uzbrojonych, w kaskach. Starałem się przemykać bokiem, jakaś kobieta powiedziała mi, bym zawracał, a przecież szedłem do domu. Kupiłem wtedy jeszcze chleb, tak na wszelki wypadek, aby było co jeść. Potem zobaczyłem też wychodzących z komendy milicjantów. Około godziny 18 ulicą Matejki jechały czołgi, słychać było strzały. Pamiętam również jak płonęła siedziba Komitetu Wojewódzkiego PZPR na placu Żołnierza.
Leszek Kulczak ze Szczecina:
- Miałem wówczas dwadzieścia dwa lata, niedawno, bo we wrześniu przyjechałem do Szczecina za pracą. Zatrudniłem się w zakładzie zegarmistrzowsko-jubilerskim przy alei Wojska Polskiego 22, tuż przy placu Zgody. Zobaczyliśmy człowieka z karabinem. Był strach, ogromny strach, towarzyszył nam non stop. Nie wiedzieliśmy co dokładnie się wydarzyło, mieliśmy tylko strzępki informacji. Przez trzy dni siedzieliśmy w pracy, nie mieliśmy jak wyjść; dobrze, że była tam toaleta i że było jak zaparzyć sobie herbatę. To, co się wówczas wydarzyło to było coś potwornego. W końcu otrzymaliśmy wiadomość z centrali w Poznaniu, że musimy wszystko pozamykać, pozabezpieczać i uciekać z zakładu. O takich rzeczach się nie zapomina, mimo upływającego czasu... Wtedy też zginął ojciec naszego pracownika. (kol)
Fot. Dariusz GORAJSKI
Na zdjęciach: (u góry) Leszek Kulczak, na dole (od lewej) Antonii Adamczak, Zygmunt Krasnodębski.