W trakcie wyjątkowo gwałtownego załamania pogody, śnieżycy i mocnego wiatru zostali odcięci od świata, a nie mieli ani butli gazowych, ani prowiantu. Bez jedzenia można sobie jeszcze jakoś poradzić. Gorzej jest z gazem, bo bez niego nie ma… wody, którą wytapia się ze śniegu. W górach nie można pozwolić sobie na odwodnienie organizmu. Jest bardzo sucho i nawet przy oddychaniu traci się wodę. Dlatego nieraz całe dnie poświęca się na topienie śniegu. A bez butli gazowych nie ma o tym mowy.
To był maj 2006 roku. Szczecinianin Janusz Adamski z dwójką kolegów postanowili wyjść z namiotów, mimo że było to bardzo ryzykowne. Obwiązali się liną poręczową i ruszyli na poszukiwania opuszczonych namiotów po innych wyprawach. Warunki były bardzo trudne, ale się udało. Znaleźli pełne butle z gazem i prowiant, a to zapewniło im przetrwanie. Dzięki tej odważnej akcji doczekali korzystnego „okna pogodowego”, a potem Adamski jako pierwszy szczecinianin w historii zdobył najwyższy szczyt na Ziemi Mount Everest i spełnił tym samym swoje wielkie marzenie. Kilka dni temu, dokładnie 8 kwietnia, ruszył ponownie go zdobywać. Ale tym razem bez wspomagania butlą tlenową i po innej, znacznie trudniejszej trasie. W tej wyprawie pomaga mu jako koordynator towarzysz wielu wypraw, szczecinianin Andrzej Ziółkowski. W historii polskiego himalaizmu tylko jeden człowiek wspiął się na najwyższą górę globu bez tlenu – Marcin Miotk w 2005 roku.
Cały artykuł w "Kurierze Szczecińskim", e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 14 kwietnia 2017 r.
Marek Osajda
Fot. Robert Stachnik