Mężczyznę, który wpadł do rowu melioracyjnego w Szczecinie, uratowali strażnicy miejscy. Był całkowicie przemoczony, zdradzał symptomy hipotermii i w żaden sposób nie mógł samodzielnie wydostać się z kanału. Uratowany...rzucił się na nich z pięściami.
Dwaj strażnicy z patrolu zmotoryzowanego otrzymali wieczorem wezwanie od dyżurnego operatora SM, by natychmiast udać się w rejon ulicy Europejskiej na wysokości skrzyżowania z ulicą Dworską. Usłyszeli, że w tej okolicy człowiek potrzebuje pomocy, bo wpadł do rowu melioracyjnego.
- Strażnicy już po kilku minutach byli na miejscu i znaleźli mężczyznę, który zsunął się ze skarpy wprost do wody płynącej rowem - relacjonuje Joanna Wojtach, rzeczniczka straży miejskiej. - Był całkowicie przemoczony, zdradzał symptomy hipotermii i w żaden sposób nie mógł samodzielnie wydostać się z kanału. Śliska po deszczu skarpa, okalająca rów melioracyjny, miała około 4 metrów wysokości i stanowiła przeszkodę nie do pokonania dla wycieńczonego człowieka.
Strażnicy próbowali we dwóch wyciągnąć mężczyznę z rowu, było to bardzo trudne. Na pomoc dotarła druga załoga SM.
- Wspólnymi siłami wyciągnęli mężczyznę - jak się potem okazało cudzoziemca. Została mu udzielona pierwsza pomoc przedmedyczna i komfort termiczny - informuje J. Wojtach. - Otoczony opieką przez strażników, oczekiwał na wezwane przez dyżurnego pogotowie ratunkowe. Od mężczyzny wyczuwalna była bardzo silna woń alkoholu, zapewne stan upojenia sprawił, że ów człowiek poślizgnął się, stracił równowagę i wpadł do rowu z wodą. Cud, że się nie utopił!
Odratowany stał się jednak bardzo agresywny w stosunku do strażników i ratowników.
- Z każdą chwilą jego agresja nasilała się, zaczął wymachiwać rękoma, wręcz rzucać się z pięściami na swoich - jakby nie było - wybawicieli z opresji - opowiada rzeczniczka straży. - Nie reagował na polecenia strażników o zachowanie zgodne z prawem, zatem po ostrzeżeniu o możliwości użycia środków przymusu bezpośredniego, funkcjonariusze musieli go zdyscyplinować poprzez użycie siły fizycznej oraz kajdanek założonych na ręce. I to go nie powstrzymywało przed impulsywnym zachowaniem, miotał się, jakby był bardzo pobudzony. Strażnicy musieli towarzyszyć ratownikom, a potem personelowi szpitala, do którego został przewieziony.
Dopiero w trakcie badań mężczyzna uspokoił się i przeprosił za swoje zachowanie. Został przyjęty na oddział szpitalny.
(ksz)